Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poszło o obrzezanie nawróconych, byłych pogan; o to, czy – podobnie jak wszystkich synów Abrahama – również ich powinno obowiązywać obrzezanie? Dziś widać, że po upływie dwudziestu wieków ów spór starego z nowym wcale nie ustał. Ponieważ trwa okres Wielkanocy, niech za przykład posłuży nam temat śmierci. Wydaje się, że wciąż patrzymy na nią tak, jakby Jezus do jej obrazu nie wniósł nic nowego. A przecież w pojmowaniu śmierci Jezus dokonał przewrotu kopernikańskiego! My tymczasem ciągle głosimy zmartwychwstanie, a nie życie. A przecież zmartwychwstanie jest środkiem, a nie celem naszego istnienia.
Jezus przeżył śmierć tak, jak przeżywa się np. podróż. Można więc zaryzykować twierdzenie, że do czasu wydarzeń na Golgocie patrzyliśmy na śmierć od niewłaściwej strony. Przypisywaliśmy jej właściwości, których nigdy nie posiadała. Sądziliśmy, że potrafi położyć kres ludzkiemu życiu – albo całkowicie, albo częściowo. Na przykład odzierając człowieka z ciała i tym sposobem uwalniając nieśmiertelną duszę, która wracała tam, skąd przyszła, do świata bogów. Tak sądzili nie tylko Grecy. Inaczej na śmierć patrzyli Żydzi. Pod koniec czasów starotestamentalnych wierzyli, że śmierć, owszem, likwiduje człowieka, ale nie na zawsze. Że w dniu ostatecznym Bóg wskrzesi sprawiedliwych. „Bóg odszuka to, co zginęło”, mówi Kohelet.
Od czasów Jezusa wiemy, że grobem nie ma się co zanadto przejmować, gdyż podobnie jak grób Jezusa, nasze groby też od samego początku świecą pustką. Nigdy w żadnym grobie żadnego człowieka nie było i nie będzie. Jeśli coś z nas pozostanie w grobie, to na pewno nie ciało, lecz zwłoki – a to nie to samo.
Mówimy, że śmierć Jezusa – a co za tym idzie: i nasza – jest Paschą. Przejściem z domu niewoli do wolnej ojczyzny. Niestety, wygląda na to, że w odniesieniu do śmierci wciąż wleczemy za sobą stare wyobrażenia i poglądy. Czyżbyśmy nadal byli niewolnikami przedchrześcijańskiego pojmowania sensu śmierci? Tak jakby Jezus zbawił ode złego cały świat z wyjątkiem śmierci, czasu i – zapewne – seksu. Wciąż paraliżuje nas strach przed śmiercią – wielką niewiadomą, czyli przed przyszłością. Z drugiej strony przeczuwamy sercem, że w naszym myśleniu o tym coś jest nie tak. Modlimy się przecież do Jana Pawła II, a nie jego duszy. Przyzywamy Faustynę Kowalską czy naszych rodziców, a nie ich dusze. Podobnie rzecz się ma z litanią do wszystkich świętych.
Być może ów bunt przeciw śmierci jest tym, co Biblia nazywa naszym podobieństwem do Boga. ©