Zaczynając od moich ulic

Polska musi patrzeć na Litwę uczciwie aż do bólu. Nie tylko wytykając jej przeszłe i obecne błędy, ale przyznając się do własnych. Gdyby nasze błędy były dziełem pani Steinbach, krzyczelibyśmy pod niebiosa.

27.12.2010

Czyta się kilka minut

Od wielu miesięcy o relacjach polsko-litewskich słychać już tylko pesymistycznie. Można by rzec, że i ta sprawa - paradoksalnie - zaostrza się od katastrofy smoleńskiej. Ostatnia przed śmiercią wizyta zagraniczna prezydenta Lecha Kaczyńskiego złożona była w Wilnie, a żałoba zupełnie usunęła z pola uwagi fakt, jak bardzo była to wizyta o pesymistycznym zakończeniu: przyjazny nam wniosek rządu Litwy o uchwalenie prawa do pisania polskich nazwisk w brzmieniu oryginalnym został odrzucony przez litewski parlament właśnie w dniu wizyty polskiego gościa.

Nie zamknęło to oczekiwań (i nie zamyka do dzisiaj, po wyroku Strasburga, rozpatrującego tę kwestię w odniesieniu do skarżącego się małżeństwa litewsko-polskiego), a symbolicznym wręcz znakiem "zakleszczenia" stał się fakt, że nie doszło ostatnio do upamiętnienia nieżyjącego prezydenta Polski nazwaniem ulicy w Wilnie jego imieniem - z tej samej przyczyny: braku zgody na ortografię polską. A wszystkie wypowiedzi obu stron brzmią pesymistycznie, akcentując to, co dzieli.

***

Mam do zabierania głosu na ten temat wyjątkowo niesprzyjający status. Moja rodzina to kresowiacy i polskie kręgi żmudzkie. Przeżyłam pierwsze dwie dziesiątki lat w mojej ziemi, w tym wszystkie jej losy wojenne. Ale w 1946 r. wyjechałam "do Polski", a moje dzieci i wnuki już za kresowiaków nie mogłyby się uważać (choć prawie wszystkie Wilno poznały). Dla moich dzisiejszych rodaków z Wilna mogłabym więc być rodzajem zdrajcy, który nie chciał być wierny na dobre i złe swojej "małej ojczyźnie". Litwini zaś mogliby oceniać, że po wojnie postąpiłam racjonalnie, ale teraz powinnam siedzieć cicho, szanując prawa i dekrety gospodarzy ziemi, która tak naprawdę - ich zdaniem - nigdy moja nie była.

A tymczasem, choć dla Europy czy globu jest to tylko sprawa malutkiego wycinka doświadczeń, widzę ją jako dotkliwą i bardzo niepokojącą, bo pozbawiającą nadziei. Nie wiem, gdzie byłoby to miejsce, na którym można by ją teraz budować.

***

Byliśmy braćmi w jednej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. A teraz okazuje się, że to nie była prawda. Obchody 600-lecia zwycięstwa grunwaldzkiego pokazały to jasno, choć symbolicznie. To były dwie bitwy i dwaj różni zwycięzcy. Nie dało się nawet opowiedzieć tego w ten sam sposób. Na niczym spełzł projekt wspólnego filmu, a uczniowie w szkołach u nas i u sąsiada uczą się o tych samych wydarzeniach i procesach dwóch różnych historii. Mamy innych bohaterów i innych zdrajców, a najsławniejszych ludzi z przeszłości (podobno wspólnej) wyrywamy sobie nawzajem, nazywając ich zresztą imionami różnie brzmiącymi.

Chodzimy na inne cmentarze, by czcić swoich poległych. W ukochanym przez wszystkich mieście nie ma takiego miejsca, gdzie oddający życie za te same mury leżeliby obok siebie. Wyznajemy tę samą wiarę, a ubywa kościołów, w których bodaj przeplatałyby się oba nasze języki, nie do pomyślenia zaś jest, by, jak w tylu krajach, połączyły się one choć czasem w tym samym nabożeństwie.

***

A największym kamieniem obrazy staje się pamięć przeszłości, zostająca w takim kształcie, w jakim rzeczywiście powstawała. Ileż energii idzie na odbudowywanie jej w pożądanym brzmieniu, w nowo tworzonym zapisie czy wizerunku, w rekonstrukcji udającej czas miniony, który już nie może obowiązywać.

W mieście tak nasyconym historią, a mającym nie tylko ambicje, ale wszelkie dane, by być wspaniałym wykwitem Europy o najwyższej kulturze, jest to cichy dramat, którego końca nie widać. W tym właśnie zakresie reguły języka nabierają wymiaru o gigantycznej skali. Stają się rzeczywiście rozstrzygające.

***

Doświadczyłam tego na samym początku wojny, gdy okupację sowiecką zastąpiła w Wilnie władza litewska. "Twoje nazwisko ma brzmieć inaczej. Ma mieć litewską końcówkę, inną ortografię, inną wymowę". Do tego, jeśli jest ono rzeczownikiem pospolitym, będzie przetłumaczone według słownika i kolega Wróbel stanie się Žvirblisem. Ale to samo odniesie się do przeszłości: do Mickiewicza, Jagiełły, Radziwiłła z "Potopu". "Dlaczego?" - pytaliśmy. "Bo taki jest duch języka litewskiego" - brzmiała odpowiedź.

I ta filozofia nie drgnęła do dziś dnia. Obowiązuje tak administratora wystawiającego mieszkańcowi Solecznik dowód osobisty, jak historyka piszącego o Sapieże czy krytyka poezji Miłosza.

***

Mniejszość polska na Litwie ma wiele powodów do skarg. Zwrot sowieckich konfiskat nieruchomości zakłócony, oporny, nierealizowany rzetelnie. Michał Olszewski pisał o tym obszernie w "TP" nr 37/10. Trzeba było oddać ukochany obraz Jezusa Miłosiernego z polskiego kościoła do osobnego sanktuarium. Remont kaplicy ostrobramskiej wzniecił obawę, by nie znikły wota polskie, po 1920 r. wieszane z wdzięcznością za odzyskanie miasta, zaś odrzucony na razie plan pogłębienia kaplicy, który uniemożliwiłby patrzenie na obraz przechodniom i modlącym się na ulicy, musiał się wydać zagrożeniem katastrofalnym.

Do dziś dnia upokarza wierzących Polaków decyzja powzięta zaraz po odzyskaniu przez Litwę wolności spod ZSRR, że w przywróconej kultowi katedrze jedynym językiem nabożeństw będzie litewski. Od niedawna zaś problemem numer jeden stały się projekty redukowania liczby szkół dla mniejszości polskiej i zmieniania im programu (m.in. w zakresie liczby przedmiotów wykładanych po polsku).

***

Ale Polska musi patrzeć na Litwę uczciwie aż do bólu. Nie tylko ciągle wspominać najmroczniejsze doświadczenia hitlerowskiego czasu, Ponar i Glinciszek, które obciążają sąsiada; a jeśli już, to także pacyfikacje "Łupaszki" (któremu notabene daliśmy ulicę w królewskim Krakowie). Mieliśmy swoje walki bratobójcze pod Niemcami i pod Sowietami. Zabrakło Polaków pod wieżą telewizyjną w litewskich walkach o niepodległość w 1991 r., mniejszość polska nie zagłosowała za niepodległością Litwy w parlamencie dobijającym się wreszcie wolności, a w polskim Sejmie pierwszej kadencji najgorliwsi patrioci z ZChN-u wspierali sny naszych rodaków o okręgu autonomicznym na Wileńszczyźnie. Może sobie ktoś wyobrazić, jak byśmy zareagowali na takie zachowania mniejszości niemieckiej w Polsce, np. odnośnie Wrocławia lub Szczecina?

***

Kiedy Litwa słyszy nasze upominanie się o prawa mniejszości polskiej, nic nie może zatrzeć świadomości zwykłej arytmetyki. Ta mniejszość to przecież nie garstka, lecz jedna dziesiąta ludności kraju, a upominający się o nią sąsiad też (najłagodniej mówiąc) nie zachowuje się symetrycznie. A ton jakiejkolwiek wyższości ma natychmiastowe odbicie i nie sposób się temu dziwić.

Mamy także rozdział w niedawnej działalności Wspólnoty Polskiej, gdy poczynaliśmy sobie na tamtym, jakże sercu bliskim terenie, jak na własnym. Może nieświadomie, ale w każdym razie z dezynwolturą, która długo nie zostanie zapomniana. I wciąż robimy rzeczy symboliczne, dobre, owszem, ale zapewniam - zawsze zauważane i zawsze pozostawiające trudno gojące się skazy. Nie wiem, po co śnimy wciąż o Muzeum Kresów, choć nie sposób wyobrazić sobie, jaki klucz prezentowanych spraw mógłby nie być drażliwy dla naszych sąsiadów. Nie wiem, czy istniejąca w Skarżysku-Kamiennej wierna kopia sanktuarium wileńskiego ma zastępować pielgrzymki do Ostrej Bramy, dla których nic nie stoi na przeszkodzie. Nie wiem, po co Warszawie nowe osiedle Wilno i po co w Radiu Maryja nadaje się patetyczną pieśń o "Wileńszczyźnie", której "zawsze wierni będziemy".

Gdyby to były praktyki pani Steinbach, krzyczelibyśmy pod niebiosa. Ale my z doskonałą pogodą moralną naszego ducha pielęgnujemy towarzystwa miłośników ziemi wileńskiej i urządzamy w stolicy Litwy zjazdy dawnych "wilniuków" z Polski i ze świata.

***

A przecież sprawą najważniejszą w naszej trosce są rodacy na Wileńszczyźnie, dziś obywatele wolnej Litwy. Jeśli w czymkolwiek możemy im pomóc, powinniśmy to robić mądrze. I nie chodzi tu o "kartę Polaka", czyli formy opieki i pomocy dla przyjeżdżających do nas. Chodzi o takie działanie, które pomoże im realizować się

właśnie na Litwie, na zasadzie całkowitego partnerstwa i równych szans, w czym obie kultury, oba języki, oba zakresy wiedzy są przecież pomocą i wzbogaceniem, a nie defektem.

Bardzo wielu działaczy mniejszości polskiej ma już taką świadomość i taką potrzebę. W początkach wolnej Litwy należał do nich np. Czesław Okińczyc. Tacy ludzie nawiązywali współpracę z miesięcznikiem "Lithuania" i jego środowiskiem w Polsce. To wtedy Czesław Miłosz, sam podkreślający swoje korzenie litewskie i aprobowany przez Litwinów, reaktywował przedwojenne środy literackie w Celi Konrada, na których razem występowali polscy i litewscy twórcy. To z taką myślą utworzona została na Uniwersytecie Wileńskim polonistyka pod kierownictwem naukowców litewskich.

O tych inicjatywach dzisiaj jakby słuch zaginął. Czy jest to kwestia zbyt słabej siły przebicia dzisiejszej mniejszości, czy nasilającej się niechęci radykałów i nacjonalistów? Nie nam decydować. Jeśli w czymś możemy pomóc, to właśnie w tym nurcie, rokującym i przyszłościowym. Czy robi to obecnie Wspólnota Polska?

***

Można było się spodziewać, że kiedy znajdziemy się razem w Unii i od Wilna będzie nas dzielić tylko dwugodzinna jazda wolną od granic szosą, w naszym zbliżaniu się do siebie pomoże i sztuka, i Kościół. Symboliczne przekazanie w ostatnich dniach relikwii św. Królowej Jadwigi do kościoła franciszkanów w Wilnie może być znakiem krzepiącym, choć wcześniejsze podarowanie nam przez naszego Papieża wspólnego błogosławionego (biskupa wileńskiego z Dwudziestolecia Jerzego Matulewicza - Matulaitisa) do dziś niczym nie owocuje. Entuzjastyczny podziw, z jakim spotkał się na ostatnim Konkursie Chopinowskim dwudziestoletni Lukas Geniušas, też wydaje się obietnicą na przyszłość. A więc znaki nadziei? Nie wiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2011