Litwo, ojczyzno czyja?

Czy polsko-litewskie deklaracje o współpracy i przyjaźni mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? W rejonie wileńskim między Litwinami i Polakami toczy się zażarta walka o ziemię, oświatę, kościoły, a nawet pisownię nazwisk.

07.09.2010

Czyta się kilka minut

...wcześniej na peronach widniały dwujęzyczne tablice. „Vilniaus Kryptis. Kierunek Wilno”. Po awanturze Polacy musieli zdrapać polską nazwę stolicy. / fot. Marian Paluszkiewicz /
...wcześniej na peronach widniały dwujęzyczne tablice. „Vilniaus Kryptis. Kierunek Wilno”. Po awanturze Polacy musieli zdrapać polską nazwę stolicy. / fot. Marian Paluszkiewicz /

Romuald Mieczkowski (w litewskich papierach: Miečkovski), rocznik 1950, polski poeta i redaktor, urodzony w wileńskiej dzielnicy Fabianiszki, tam, gdzie dziś stoją wieżowce i supermarkety, ponad 20 lat temu napisał wiersz "W Ostrej Bramie". - Jestem wyczulony na detal. Dlatego zwróciłem uwagę na szczegół, który umykał uwadze większości odwiedzających to miejsce - opowiada, odgarniając włosy ze spoconego czoła. Warszawa rozpływa się w upale, za plecami poety szumi zbieg Elektoralnej i alei Jana Pawła II. Wilno daleko.

- Schody. Schody były tam bardzo ważne - mówi Mieczkowski.

Napisał tak:

w wyżłobieniu schodów

ciepło wczorajszych pielgrzymek

nawet w kamieniu przetrwało

Tamte schody rzeczywiście były wyżłobione. Szary kamień przez niemal 100 lat łagodnie poddawał się stopom i kolanom pielgrzymów, powoli przyjmując formę rozciągniętej, spłaszczonej niemal do poziomu litery "w". Mieczkowski ma w archiwum zdjęcie, na którym widać, że falują jak sinusoidy.

Ostatniej zimy schody z Ostrej Bramy zniknęły, podobnie jak stara podłoga, poręcze i drzwi. W trakcie remontu wykonawca zastąpił wyślizgane stopnie nowym marmurem. Marmur ma kolor ciemnoróżowy, z białymi wtrąceniami. Stopnie są gładkie, pątnicy nie zdążyli ich jeszcze wyrzeźbić.

W Wilnie wybuchła awantura. Część miasta mówiła, że marmur jest sztuczny, część, że jak najbardziej prawdziwy. Niektórzy narzekali, że nowe schody nie mają duszy. Proboszcz (Polak) tłumaczył, że stare wysłużyły się i można było na nich wybić zęby. Litewski Departament Ochrony Zabytków uznał remont za skandaliczny, ukarał architekta i projektanta. Instytut Polski zaoferował pomoc polskich konserwatorów.

Co najważniejsze - błyskawicznie pojawiły się głosy, że to kolejny cios wymierzony w polską społeczność Litwy.

Podobnie jak zmiana posadzki w kościele Bernardynów (piękną, zabytkową podłogę z ułożonego w szachownicę kamienia zastąpiono nową).

Podobnie jak plany wyburzenia części Kolegium Medycznego, w której mieszkali profesorowie Uniwersytetu Wileńskiego i Juliusz Słowacki.

Podobnie jak przeniesienie celi Konrada z pierwszego piętra klasztoru Bazylianów do zbudowanego współcześnie łącznika między klasztorem a dawną cerkwią unicką św. Trójcy, i przeznaczenie miejsca, gdzie umierał Gustaw, a rodził się Konrad, na luksusowy pokój hotelowy. O tej celi Mieczkowski napisał z goryczą:

Mógłby to być jeszcze jeden McDonald’s

nieduży ale w samym sercu Starego Miasta

albo nastrojowy bar letniej kawiarni

Podobnie jak spodziewana decyzja o wycofaniu się Orlenu z Możejek. Podobnie jak budowa garażu przy kościele św. Piotra i Pawła, jak przeniesienie obrazu Miłosierdzia Bożego z "polskiego" kościoła św. Ducha do kościoła św. Trójcy.

Przybysz z zewnątrz, który do rozstrzygnięcia tych sporów próbuje zastosować zwyczajną logikę, czuje się bezradny. Wydawać by się mogło, że wymianę schodów można interpretować jedynie jako błąd w sztuce konserwatorskiej. W rzeczywistości litewskiej taka decyzja skutkuje kłótnią polityczną, podnosząc ciśnienie, które od kilku lat jest i tak wystarczająco wysokie.

Umarł Zdislav, narodził się Zdzislav

Są takie miejsca na Litwie, gdzie między Polakami a Litwinami toczy się zażarta walka. Stroną w natarciu są władze litewskie.

Jeden z frontów biegnie przez urzędowe dokumenty. Walka toczy się o każdy znak diakrytyczny. Traktat polsko-litewski z 1994 r. precyzuje, że zarówno Polacy na Litwie, jak i Litwini mieszkający w Polsce mają prawo do zapisywania swoich nazwisk w formie, jaką uznają za właściwą. Mimo to polskie nazwiska na Litwie nadal są lituanizowane. Oliwy do ognia dodał wyrok litewskiego Sądu Konstytucyjnego z jesieni ub.r. Sąd uznał, że obywatele Litwy narodowości innej niż litewska mają obowiązek podawania nazwiska w formie litewskiej na pierwszych stronach dokumentów.

Pisownia w innym języku może mieć jedynie charakter pomocniczy i występować na dalszych stronach dokumentów. Litewski rząd zwrócił uwagę, że ta decyzja stoi w sprzeczności z zaleceniami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i gwałci jedną ze swobód obywatelskich. W odpowiedzi zdominowany przez konserwatystów parlament odrzucił ustawę w wersji rządowej, czyniąc to w dodatku 8 kwietnia 2010 r., podczas ostatniej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Litwie.

Kto chce, by nazwiska można było pisać w wersji proponowanej przez mniejszości, jest wyrzutkiem i zabiega o "słowianizację" Litwy. "Słowianizacja" to wyraz, którym większość parlamentarna lubi straszyć wyborców, roztaczając przed nimi przede wszystkim wizje drapieżnej Polski, czyhającej na suwerenność północnego sąsiada.

"Słowianizacji" na Litwie nieoficjalnie przeciwstawia się "depolonizację".

W sprawie europosła z ramienia Akcji Wyborczej Polaków na Litwie Waldemara Tomaszewskiego wszczęto specjalne postępowanie wyjaśniające. Główna Komisja Etyki Służbowej na Litwie oskarżyła go o naruszanie dobrego imienia Litwy w Parlamencie Europejskim, ponieważ interpelował w sprawie dyskryminacji Polaków.

Żeby zobaczyć, jak walka o język przebiega w terenie, trzeba wyruszyć z Wilna na południe, do Solecznik Wielkich lub, jak głosi legalne nazewnictwo, do Šalčininkai. W sześciotysięcznym mieście 72 proc. stanowią Polacy, w całym rejonie - prawie 80 proc. Za sobą mają ustawę o mniejszościach narodowych i prawodawstwo unijne. To wsparcie okazuje się jednak iluzoryczne.

O Solecznikach zrobiło się głośno pod koniec kwietnia, kiedy miejscowi przewoźnicy zaczęli umieszczać na autobusach i busach tabliczki w dwóch językach. Za karę Inspekcja Języka Państwowego wymierzyła dyrektorowi zajezdni i jednemu z przewoźników karę w wysokości 450 litów, nakazując usunięcie napisów. Przewoźnicy odmówili.

Na początku maja dyrektor administracji Samorządu Rejonu Solecznickiego otrzymał od tej samej inspekcji kolejny mandat za dwujęzyczne nazwy ulic. Po raz kolejny odmówił zdjęcia tabliczek.

Absurdalność sytuacji widać na każdym kroku. Mer Soleczników, mimo że Polak, teoretycznie ma obowiązek rozmawiać z gośćmi z Polski i polskimi petentami wyłącznie w języku urzędowym. O to, żeby imię i nazwisko Adama Mickiewicza mogło pojawić się na pomniku pisane po polsku, urzędnicy stoczyli prawdziwy bój, stosując w końcu chytry wybieg: wykonali powiększony odlew jego podpisu. Teraz tłumaczą, że na pomniku wisi faksymile, a nie urzędowe, litewskie imię i nazwisko poety.

Zdzisław Palewicz, mer Soleczników, należy do tych Polaków, którzy będą walczyć do upadłego o choćby jedną literę w dokumentach. I to dosłownie - w 1991 r. wymienił paszport, w którym widniał jako Zdislav Palevič, na nowy, w którym imię brzmi już Zdzislav. Miał nadzieję, że w kolejnym dokumencie jego imię i nazwisko będą zapisane już wyłącznie polskimi znakami, ale na to na razie się nie zanosi.

- Żeby sprawa była jasna: jestem lojalnym urzędnikiem państwa litewskiego - tłumaczy. - Jest to moje państwo, życia w innym sobie nie wyobrażam. Ale jest to jednocześnie państwo, które zmusza mnie, bym zachowywał się jak jakiś Wallenrod. Zabawy jak ta z pomnikiem Mickiewicza są żenujące. Ale nie mamy wyjścia, bo gdybyśmy nie użyli fortelu, okazałoby się, że jest to pomnik Adomasa Mickevičiusa. A takiej postaci przecież nie było.

Przy wejściu do urzędu informacja po litewsku i po polsku. Na dworcu autobusowym również. Przy głównym placu, na największym sklepie wisi nazwa jeszcze z poprzedniego ustroju. Wielkimi literami, po polsku, napisano "Dom towarowy".

Ślady walki widać na dworcu autobusowym: wcześniej na peronach widniały dwujęzyczne tablice. "Vilniaus Kryptis. Kierunek Wilno". Po awanturze Polacy musieli zdrapać polską nazwę stolicy. Tablice wyglądają teraz, jak gdyby wykonawca porzucił je pod koniec pracy. "Vilniaus Kryptis. Kierunek". Dalej nic.

2 metry za 5 hektarów

Romuald Mieczkowski: - Sprawa pisowni nazwisk, tabliczek na autobusach czy urzędach jest ważna, nie przeczę. Ale przykrywa znacznie poważniejszy problem. Polacy w Wilnie od prawie 20 lat czekają na uczciwy zwrot ziemi.

Mieczkowski pokazuje dokument, w którego prawdziwość, mimo pieczątek i podpisów, trudno uwierzyć. Walczył o niego 15 lat. Zastępca naczelnika obwodu wileńskiego Feliksas Kolosauskas proponuje w 2006 r., że w zamian za 1 ha rodzinnej posiadłości w Fabianiszkach (część 5-hektarowego gospodarstwa, z lasem, polami, dużymi zabudowaniami gospodarskimi, stawem, ogrodem i sadem niczym z najpiękniejszego mitu kresowego) Mieczkowski otrzyma 0,0002 ha, czyli 2 metry kwadratowe terenu o wartości 44 litów, co w przeliczeniu daje wówczas wartość ok. 50 zł. Podobną ofertę otrzymują inni spadkobiercy. Pozostała część ziemi ma zostać zwrócona później.

- Jeśli zsumować, otrzymaliśmy łącznie 44 metry kwadratowe gruntu w Wilnie. A każdemu z naszej trójki przysługuje po 36 arów. Zarezerwowana dla nas na początku reprywatyzacji działka przypadła komuś innemu - opowiada Mieczkowski. Nie może zrozumieć, dlaczego urodzony wilnianin o polskich korzeniach słyszy w urzędach przez 15 lat, że nie ma dla niego ziemi, a jednocześnie widzi naoczne efekty wewnętrznej akcji kolonizacyjnej - od 1992 r. rząd wydzielał w rejonie wileńskim dwuhektarowe działki litewskim zesłańcom i emerytom.

W 1997 r. weszła w życie ustawa o przenoszeniu ziemi, w myśl której rolnicy, którzy utracili ziemię w dowolnej części Litwy, mogą ubiegać się o jej zwrot w dowolnym miejscu kraju, co zazwyczaj sprowadza się do wymiany: prowincja litewska-okolice Wilna.

- Mimo że na stosunki polsko-litewskie patrzę trzeźwo, tu akurat nie mam złudzeń - twierdzi Mieczkowski. - Chodzi o maksymalne rozrzedzenie polskiego żywiołu w Wilnie i okolicach. W obecnych granicach Wilna Polacy stanowią ok. 19 proc. mieszkańców. Wielu w czasie wojny i później utraciło duże majątki. Zadośćuczynienie otrzymało ok. 15 procent z nich. Również dlatego, że o zwrot ziemi nie mogą się ubiegać osoby, które wyjechały za granicę i nie mają obywatelstwa litewskiego.

Wszystkie te ograniczenia służą jednemu: rząd litewski, niezależnie od tego, czy jest liberalny, czy konserwatywny, nie może dopuścić, by Polacy odzyskali ziemię: oznaczałoby to wzmocnienie nacji, która w Wilnie nadal traktowana jest jako element obcy i potomek okupantów.

Taka strategia ma jednak dla państwa litewskiego minusy. Mieczkowski wraz z rodziną na długie miesiące zablokowali budowę dużego supermarketu. Byli jedynymi, którzy przez długi czas odmawiali sprzedania swojego kawałka gruntu. Przyznaje, że za malutką działkę wziął słoną cenę i nie czuje z tego powodu wyrzutów. Taka sytuacja to jednak wyjątek, regułą jest to, że Polakom ziemi oddać nie wolno.

O należności za posiadłość drugiego dziadka (również 5 ha) Mieczkowski nie chce nawet mówić. Przepadło.

Litwa topnieje

Kolejnym frontem jest oświata. Przestrzeń, w której młody Polak i Litwin mogą się dowiedzieć, że główną rolę w bitwie pod Grunwaldem odgrywał książę Witold, a cała reszta zjednoczonych wojsk była zaledwie dodatkiem. Z książek w języku polskim, nieautoryzowanych przez ministerstwo oświaty, nie można korzystać pod groźbą kary finansowej dla szkoły. Matura w szkołach mniejszości może być zdawana wyłącznie w języku litewskim. Szkoły polskie nie mają prawa do prowadzenia klas z mniejszą niż określona ustawowo liczba uczniów.

Przygotowywana właśnie na Litwie nowa ustawa o oświacie traktowana jest przez tamtejszych Polaków jak gwóźdź do trumny szkolnictwa polskiego. Obecnie w 123 szkołach polskich uczy się 18 tys. uczniów. Ich finansowanie spoczywa na samorządach lokalnych. Szkoły litewskie dostają pieniądze z budżetu ministerialnego. - W praktyce wygląda to następująco: na swoim terenie mamy szkoły polskie, które ledwo wiążą koniec z końcem. Program nauczania jest droższy, podręczniki są droższe, brakuje pieniędzy na remonty. W tym samym rejonie istnieją szkoły finansowane przez rząd, znacznie lepiej wyposażone, nawet jeśli chodzi do nich mniej dzieci. Konkurencja zmierza do tego, by zniechęcić polskie dzieci do korzystania z polskich szkół - tłumaczy Palewicz. - Słyszymy cały czas, że władze troszczą się o wyrównywanie szans. Moje pokolenie rzeczywiście dorastało bez znajomości litewskiego, szkoła wychowywała nas po polsku i rosyjsku. I przyznaję, że nadal mam polskich rówieśników, którzy z litewskim sobie nie radzą. Ale młodzi mówią już płynnie w dwóch językach. Argumentacja, że wychowujemy obcą nację, jest chybiona. To jedynie pretekst do likwidacji polskiej oświaty.

Propozycje, które płyną z Wilna, zdają się potwierdzać skargi Palewicza. W polskich podstawówkach co najmniej 2 przedmioty (historia i geografia) mają być nauczane w języku litewskim. W szkołach średnich nawet 60 proc. zajęć ma być prowadzona w języku urzędowym. Na początku kwietnia polscy radni samorządu Wilna wyszli z posiedzenia, na którym dyskutowano reorganizację polskich szkół. Plany przewidywały łączenie szkół i zaprzestanie naboru do części placówek. Po protestach reorganizację wstrzymano, ale temat na pewno powróci.

Rachunki krzywd

Jeśli jadąc na Litwę ktokolwiek oczekuje, że ostatnim językiem, jaki usłyszy, będzie rosyjski, srodze się zawiedzie. W restauracjach rosyjskie stacje radiowe i telewizyjne, młoda kobieta w sklepie słysząc polski kiwa odmownie głową, ale chętnie rozmawia po rosyjsku, kierowcy w trolejbusach również. Minął czas radykalnej niechęci do tego, co rosyjskie.

Gdzie jest miejsce Polaków, dobrze pokazują losy "Kuriera Wileńskiego" (niegdyś "Czerwonego Sztandaru"), największej gazety polskiej na Litwie. Z powodów finansowych gazeta musiała opuścić Dom Prasy i wylądowała na zapleczu warsztatu samochodowego prowadzonego przez nowego wydawcę, Zbigniewa Klonowskiego. - Rosjanie miękko odbierają to, co utracili na początku lat 90. - opowiada Klonowski. - Bez armat, bez strzelania. Dobrze odrobili lekcję i kolonizują ten kraj na nowo przez sprytnie pomyślane działania kulturalne. Nie da się tego powiedzieć o Polsce, której polityka okazała się nieskuteczna. Ze strony Litwy mieliśmy w ciągu minionych 20 lat puste deklaracje. Z polskiej strony były jedynie nadzieje i oczekiwania. Mści się na nas to, że kiedy był na to czas, nie wykonaliśmy rachunku sumienia. Ani Litwini nie przeprosili Polaków za II wojnę światową, ani Polacy nie przeprosili Litwinów za dwudziestolecie międzywojenne. Teraz już chyba za późno. My mamy dość czekania, Litwini uważają, że czas cackania się z Polakami minął.

Wśród Polaków mieszkających na Litwie żywe jest przekonanie, że za czasów ZSRR żyło im się lżej niż obecnie.

Romuald Mieczkowski: - To nie jest nostalgia za komunizmem. Po pierwsze, Moskwa była daleko i miała poważniejsze problemy niż zastanawianie się, w jakim języku napisać nazwę sklepu. Po drugie - dla wielu Polaków z mojego pokolenia, wychowanych w języku polskim i rosyjskim, litewski był i pozostanie językiem obcym, dziwnym, trudnym. Po trzecie, społeczność polska płaci cenę za to, że w czasach odzyskiwania przez Litwę niepodległości nie poparła jednoznacznie tej idei. I mamy zupełne pomieszanie: Rosja wraca na Litwę bez przeszkód, a Polacy postrzegani są jak zdrajcy, bo kiedyś poparli Rosjan, mimo że to Polacy eksportowali za komunizmu idee Solidarności na Litwę. Na dodatek dyplomacja polska traktuje Wilno jak dobre miejsce na weekendowe wycieczki, bojąc się zaangażowania w najistotniejsze problemy.

Folklor Litwinów nie przyciągnie

Są też szczegóły dla polskiej społeczności niewygodne.

Liljana Matijošien?, przez pięć lat dyrektorka średniej szkoły polsko-litewsko-rosyjskiej w Awiżenach: - Kiedyś odwiedził mnie polski poseł Tomaszewski. Zażądał, żeby na następny dzień zwołać polskich rodziców wraz z dziećmi - chciał rozmawiać o sytuacji polskiej społeczności. Odmówiłam, argumentując, że wielonarodowa szkoła nie powinna być miejscem takich spotkań. Zdenerwował się okropnie, trzasnął drzwiami od gabinetu, że o mało nie wypadły z futryn. Po latach myślę, że zrobiłam dobrze. A jednocześnie jest we mnie wątpliwość: bo gdzie mają się spotykać Polacy, jak nie w szkole?

- Polacy nie nauczyli się obrotu ziemią - opowiada jeden z polskich dziennikarzy z Wilna. - W praktyce wygląda to następująco: przyjeżdża bogaty kupiec, powiedzmy, Litwin, i kupuje od rolników ziemię za bezcen. Oni po roku, dwóch, widzą, co zrobili. Zamiast pomstować na swoją naiwność, obwiniają Litwinów.

Albo oświata. Zmiany zdają się nieuniknione, a u ich podstaw nie musi leżeć wyłącznie niechęć do Polaków. Litwa topnieje w szybkim tempie - od momentu wejścia do Unii za granicę wyjechało ponad 10 proc. mieszkańców.

- Kiedy zaczynałem naukę 15 lat temu, w mojej wileńskiej szkole działało 11 pierwszych klas. Dzisiaj zostały 3. Nie tylko dlatego, że ludzie wybierają litewskie szkoły. Dzieci jest po prostu mniej niż kiedyś - opowiada Augustyn Ilcewicz, obecnie student Wileńskiego Technicznego Uniwersytetu im. Gedyminasa.

- Uczyłam się w wiejskiej szkole w Ławaryszkach, wrzało tam życie - dodaje Alina Grabovska, studentka polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. - A w ubiegłym roku zorganizowano dwie pierwsze klasy, jedna liczyła 8 osób.

Oboje opowiadają, że nauka w polskiej szkole jest na Litwie szczególnym wyzwaniem. Weźmy język angielski. Podręcznik napisany jest po litewsku, nauczyciel tłumaczy po rosyjsku, pod ręką ma słownik litewsko-angielski. Jak to przełożyć na polski? Na matematyce po polsku tłumaczone są podstawowe pojęcia, reszta w litewskim, inaczej na maturze byliby bez szans. Maturę z polskiego zdają po litewsku.

- Z perspektywy Warszawy zobaczyłam, jak nieatrakcyjna dla Litwinów jest nasza kultura - opowiada Grabovska. - Ludowe zespoły pieśni i tańca, które przede wszystkim przyjeżdżają z Polski, są potrzebne, tyle że młodzież litewska się nimi nie zainteresuje.

W wystawionym za ciężkie pieniądze wileńskim Domu Polskim, pomyślanym jako jedna z wizytówek polskości na Litwie, można obejrzeć ofertę księgarni: dominują krzyżówki panoramiczne, jest saga "Zmierzch" i kolorowanki dla dzieci.

Opowiada jeden z polskich działaczy kulturalnych w Wilnie: - Nasza społeczność przypomina bohaterów "Transatlantyku". Te same gesty, pozy, tak samo się obrażamy i uznajemy za pokrzywdzonych przez świat. To za mało na nowoczesną współpracę z Litwinami. Oni się nie palą do dialogu, a my uznajemy, że w takim razie nie musimy szukać kompromisu. Nie mam wątpliwości, że krzywdzą nas przy oddawaniu ziemi. Ale już nazwiska są kwestią sporną. Polska edukacja na Litwie też wymaga reformy. Tyle że głosy na ten temat uznawane są za zdradę polskiej sprawy.

Tysiące wotów

Jedźmy jeszcze dalej, za Soleczniki, na północny wschód, przez Naujakiemis (Nowokiemie), Akmenyn? (Kamionkę), Tabarišk?s (Taboryszki) i Turgeliai (Turgiele). Oto miejsca, gdzie litewski nadal słychać rzadko, nawet w urzędach - dominuje mieszanina polskiego i białoruskiego. Oto matecznik jak z wykrzywionego snu wieszcza - melancholijny, biedny, znieruchomiały, kryty eternitem, zniszczony przez alkohol. Pola leżą odłogiem, w domach nie ma kanalizacji, wody, gazu. Dużo opuszczonych zabudowań. Gdzieniegdzie na drewnianych domkach anteny telewizji TRWAM celują na południe. Tu problem społeczności polskiej rozwiąże się sam: wystarczy 15-20 lat. Kto żyw, wyjeżdża do Wilna albo za granicę. Szkoły pustoszeją, pracy brak.

Mieczkowskiego łatwiej spotkać w Warszawie niż w Wilnie. Krąży między dwoma krajami, pukając do drzwi polityków różnego szczebla, przekonując bezskutecznie, że Wilno powinno być istotnym punktem na dyplomatycznej mapie Polski, że mamy tam 300-tysięczną społeczność, której nie wolno zostawić samej sobie. Prowadzi wymianę kulturalną, wydaje czasopismo "Znad Wilii", należy do Związku Pisarzy Litewskich, nadal ma wielu przyjaciół Litwinów. Jeśli sądzić po jego poezji, zawisł w próżni, między jednym miejscem a drugim. I kiedy siedzi w centrum Warszawy, zmęczony upałem i zgiełkiem, mimo odznaczeń za wkład w rozwój kultury polskiej, mimo szacunku i nagród, wygląda na jednego z długiego szeregu emisariuszy, zaplątanych w beznadziejną sprawę. Nie ma w nim nic ze zwycięzcy. Jest melancholia człowieka, który nigdzie nie będzie u siebie:

Ilekroć wyruszałem wileńskimi zaułkami

w wędrówki rutynowe i codzienne -

choćby do sklepu za rogiem po bułki

choćby do kiosku najbliższego po gazety

albo z listem poleconym na pocztę -

drogę wydłużały niekończące się rozmowy

aż uciekłem od słów różnojęzycznych

potoku

do bezpiecznej krainy polskich szeptów

Teraz kiedy bywam na warszawskim

bruku

gdy do ucha wyraźnie wchodzą jego słowa

droga jak niegdyś wcale się nie wydłuża

mogę chodzić prędko - nikt nie woła

Po remoncie Ostrej Bramy wierni zauważyli, że ze ścian zniknęły pozłacane serca wotywne. Po interwencji dziennikarzy polonijnych wróciły, tyle że mają inny kształt i kolor. Dziennikarze nie uzyskali jasnej informacji, czy wota są przez kogokolwiek katalogowane. W trakcie remontu dowiedzieli się natomiast, że obraz ma zostać cofnięty o kilka metrów w głąb pomieszczenia, przez co pielgrzymi nie mogliby go widzieć z ulicy. Decyzja w tej sprawie została na razie zawieszona.

Cela Konrada ostatnio zamknięta.

Zdzisław Palewicz, mer rejonu solecznickiego: - Zapłaciliśmy dwa mandaty, zapłacimy i kolejne, choćby kosztowało nas to i 40 tysięcy litów. Prawo jest po naszej stronie, ale zdaje się, że władz to nie obchodzi. A skoro tak, proszę to wyraźnie zapisać raz jeszcze: jestem Palewicz, a nie Palevič. Nikt tego nie zmieni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2010