Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale pozwolę sobie zauważyć, że oburzeni koledzy-dziennikarze zatrzymują się w pół drogi. Nie wystarczy wywierać presję, aby nikt nie uchylił się od owej wymarzonej wspólnoty lustracyjnej. Rzecz trzeba najpierw domyśleć,
a potem doprowadzić do końca. Po deklaracjach (obejmujących, jak słychać, grubo ponad pół miliona osób urodzonych przed 1972 r.) nastąpi przecież etap weryfikacji oświadczeń, dokonywanej systematycznie przez IPN. Weryfikacja potwierdzi albo nie potwierdzi moralną czystość deklarujących. Dokona się zasadniczy podział społeczeństwa - trwały, jak mniemam, bo inaczej po cóż by było go podejmować? Ale kto będzie o tym wiedział? Chodzi przecież - tak twierdzi ustawa - o osoby z zawodów zaufania publicznego, więc i informacja o ich statusie moralnym winna być publiczna, ogólnie dostępna i trwała. Wiem, obiecuje się nam ipeenowskie listy winnych w internecie. Winnych na różny sposób. Czy to jednak dostatecznie wyodrębni niewinnych? Samo nieustanne sięganie do internetu to też kłopot. Czy nie lepiej wprowadzić oznakowanie niewinnych? Jakiś rodzaj anielskich skrzydełek wręczanych przez IPN razem z zaświadczeniem, takim do wpinania w klapę ubrania, żeby każdy z nas wiedział od pierwszego rzutu oka, z kim ma do czynienia? W sądzie i kancelarii, w urzędzie miejskim i na uniwersytecie, a także, gdy czyta gazetę (telewizje miałyby znaczki w rogu ekranu, zmieniające się razem z redaktorem prowadzącym).
Zapomniałam tylko o jednym: przepastność zbiorów IPN każe przewidywać, że orzeczenie weryfikujące może się zmienić wraz z którąś następną kwerendą... I co wtedy? Wydawać zaświadczenia z krótką datą ważności? A drugi kłopot, o którym zgorszeni prawicowi dziennikarze jakby całkiem zapomnieli, polega na tym, że niewiarygodność pełnionego zawodu może się przydarzyć także komuś urodzonemu tak późno, że PRL-u w ogóle nie pamięta. Nie trzeba być aż TW, wystarczy dziennikarska nieuczciwość, może nawet podłość. Na pewno nie zdarzy się już nigdy i nikomu, gdy ukończymy lustrację?