Zachód na gruzińskim kacu

"Zimna wojna", "koncert mocarstw" - choć takie historyczne analogie przywoływane są dziś chętnie, nie sprawdzają się w opisie współczesnego świata. Ameryka i Europa muszą znaleźć odpowiedzi na nową sytuację. Niestety, po obu stronach Atlantyku wola działania ustępuje miejsca zmęczeniu.

30.09.2008

Czyta się kilka minut

Wojna w Gruzji - podobnie jak wcześniej interwencja NATO w Kosowie czy atak terrorystyczny na USA - stała się wydarzeniem symbolizującym kolejną odsłonę nowego porządku międzynarodowego. W rezultacie chybionej wojny w Iraku, trudów walki w Afganistanie i nagromadzeniu problemów wewnętrznych, dobiega końca ideowa i polityczna przewaga Zachodu. Opublikowany niedawno raport Europejskiej Rady Spraw Międzynarodowych dowodzi, że mimo wspólnego działania świat atlantycki przegrywa nawet w promowaniu praw człowieka na forum ONZ. Koniec zatem z iluzjami lat 90., z pochodem demokracji; stworzone po 1945 r. organizacje międzynarodowe tracą na znaczeniu, a w ich miejsce wkracza rywalizacja "wschodzących" mocarstw. Grozi nam nowa "zimna wojna" i "koncert mocarstw". Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze... Zaraz, zaraz - czy aby na pewno?

Zawsze gdy popyt na poznanie przyszłości przewyższa podaż nowych idei, historia zdaje się przynosić gotowe recepty na problemy współczesności. Ale odniesienia historyczne nie mogą zastąpić chłodnej analizy - a do takowej brakuje dziś danych. Sytuacja międzynarodowa wciąż pozbawiona jest dominującej cechy, która pozwoliłaby na uchwycenie istoty zmian. Wyraźne są tylko trendy.

Chybione analogie

Zarówno "koncert mocarstw" (w XIX w.), jak i "zimna wojna" z II  połowy wieku XX były dla Europy okresami długiej stabilizacji - choć dla wielu krajów była to stabilizacja - jeśli nie krwawa (bo i tak bywało), to związana z ich niewolą. Powstałe po wojnach napoleońskich "Święte Przymierze" ufundowane zostało na wspólnej wizji bezpieczeństwa Europy: jej istotą było przekonanie, że pokój zależy od równowagi sił między mocarstwami. "Zimna wojna" natomiast była symbolem walki o dominację. Szybko przerodziła się jednak w służący ochronie status quo konflikt ideologiczny między demokracją a komunizmem, w którym wzajemny szantaż nuklearny przeplatano sterowanymi konfliktami na "peryferiach". Ani jedna, ani druga analogia - traktowana nawet jako skrót myślowy - nie przystaje do współczesności.

Obserwowana dziś utrata przez Zachód wewnętrznej dynamiki i monopolu na określanie reguł rządzących polityką międzynarodową nie oznacza, że stworzony po "zimnej wojnie" system międzynarodowy odchodzi do lamusa. Raczej podlega on przewartościowaniom. Kryzys przywództwa USA jest przecież takim samym faktem jak to, że USA pozostają politycznym i gospodarczym centrum świata. Europa jako biegun polityki światowej nadal jest raczej hasłem niż rzeczywistością, ale błędem byłoby ignorowanie jej siły. Traktowanie zaś Rosji, Chin czy Indii jako "wschodzących" centrów polityki bardziej wyraża nadzieje elit tych państw niż stan rzeczy.

Nowe oblicze Rosji...

Bo nowy kształt porządku międzynarodowego - odmieniana przez wszystkiego przypadki "wielobiegunowość" - nie jest kwestią statystyki: produktu krajowego, liczby ludności czy wydatków na zbrojenia. Nie jest też funkcją zdolności do szantażu i deptania innym po palcach. To głównie kwestia projektu politycznego o ambicjach cywilizacyjnych wykraczającego poza granice jednego państwa. A taką ideę - współpracy i integracji - realizuje jedynie świat euroatlantycki. Warunki jej realizacji uległy jednak zmianie, o czym przekonuje najazd Rosji na Gruzję.

Działanie Rosji po 1991 r. było zawsze obliczone na powstrzymanie Zachodu i stworzenie gigantycznej "szarej strefy" bezpieczeństwa, gdzie ścierać się będą różne wpływy. Nie potrafiąc przeciwstawić się "jesieni narodów" (1989-91) i "kolorowym rewolucjom" w Gruzji i na Ukrainie (2003-05), Kreml dążył do ograniczenia ich skutków do wymiaru wewnątrzpolitycznego nowych demokracji. Dziś - rezygnując z dyplomacji na rzecz akcji zbrojnej - Rosja de facto porzuciła ideę negocjowania nowego "świętego przymierza".

Ta decyzja daje jej polityczną przewagę nad Zachodem, ale zarazem uruchamia nową dynamikę w regionie, która niekoniecznie musi być korzystna dla rosyjskich interesów. Niechęć do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Abchazją i Osetią nawet przez państwa z tzw. grupy szanghajskiej i "futbolowa dyplomacja" Turcji wobec Armenii pokazują, że postępowanie Rosji jest odbierane jako niebezpieczne naruszanie status quo.

...i dylemat Zachodu

Niemniej Ameryka i Europa, razem i osobno, mają ogromny dylemat.

Oddanie inicjatywy Rosji będzie oznaczać rezygnację nie tylko z własnych interesów, ale i pogłębiać podziały we własnym obozie. W idealnym świecie przywódcy obu stron spotkaliby się w celu wspólnej analizy problemu, a następnie rozdzielili zadania między siebie i instytucje, na które mają wpływ.

W świecie realnej polityki nic takiego się jednak nie stanie. Strategia Europy i Ameryki będzie pochodną instrumentów znajdujących się w dyspozycji obu partnerów. Te zaś nie przystają do wymogów chwili.

Pogłębianie współpracy z krajami położonymi za wschodnią granicą NATO i Unii Europejskiej i polityka rozszerzenia tych organizacji na Wschód - to procesy obliczone na lata. Nawet gdyby je przyspieszyć, to cele i warunki zaangażowania NATO czy Unii na Wschodzie muszą zostać dostosowane do nowej sytuacji strategicznej. Zmiana ta będzie mieć jednak polityczną cenę, której - z różnych względów - wiele krajów NATO i/lub Unii nie widzi sensu ponosić.

Dlatego gdy jedni proponują "miękką" dyplomację, pomoc w odbudowie i modernizacji Gruzji, inni chcą iść dalej, by zamanifestować, że Europa Wschodnia i Kaukaz mają stać się zachodnią strefą wpływów. Spór między tymi stanowiskami, który biegnie w poprzek Europy i między Europą a USA, nie będzie miał jednak sensu, jeśli z poziomu retoryki nie zostanie sprowadzony do poziomu działania. Tu zaś margines politycznej swobody w doborze środków jest ograniczony.

Kurs twardy czy miękki?

Unia nie jest w stanie zrobić więcej niż w tej chwili, czyli zmniejszać napięcie, oferując różne programy pomocowe i wsparcie polityczne. Nie jest to kwestia - jak można czasami usłyszeć - braku narzędzi, a zatem nowych rozwiązań zapisanych w odrzuconym przez Irlandczyków traktacie z Lizbony. Jest to problem natury Unii, która swą siłę i znaczenie może osiągnąć w długim okresie i przy sprzyjającym kontekście międzynarodowym. Ten zaś okazał się problemem nawet - a może przede wszystkim - dla NATO, które w Gruzji odniosło znaczącą porażkę.

Choć mogło być znacznie gorzej. Gdyby na szczycie w Bukareszcie w marcu tego roku Gruzja otrzymała "Plan na Rzecz Członkostwa", inwazja Rosji byłaby ogromnym ciosem w wiarygodność Sojuszu, mimo że formalnie nie miałby on żadnych zobowiązań wobec Tbilisi. Bo NATO nie zrobiłoby nic więcej ponad to, co zrobiło: zawieszono współpracę z Rosją i udzielono politycznego wsparcia Gruzji. Mało kto zakładał, że konflikt o Południową Osetię i Abchazję może przybrać kształt wojny gruzińsko-rosyjskiej.

Stąd wyczuwalna dziś w Europie niechęć do zwiększenia zaangażowania NATO w Gruzji, a także na Ukrainie. Dla jednych jest to równo­znaczne z prowokowaniem Rosji (aby ta udowodniła bezradność NATO w ochronie swych partnerów i potencjalnych członków); dla innych - obecność Sojuszu jest potencjalną przeszkodą w działaniach Unii, bo podnosi temperaturę sporu, zamiast ją obniżać.

Zwolennicy "twardego" kursu NATO wobec Rosji są wyraźnie w defensywie. Za to wiele krajów położonych na "skraju" Europy - np. państwa bałtyckie - zadaje sobie pytania o wartość sojuszniczych gwarancji. Wbrew własnemu przekonaniu, USA mają zatem jeszcze dużo do zrobienia dla bezpieczeństwa Europy. Czy będą chciały podjąć to wyzwanie, zależy jednak nie od osoby nowego lokatora Białego Domu, lecz od tego, jak wyglądać będzie lista priorytetów nowej administracji amerykańskiej. Szanse, że działania Rosji zostaną potraktowane jako jedno z głównych wyzwań, wydają się nikłe. Ale poczekajmy.

***

Czy zatem "Russia up, America down, Europe out?" - jak uważają rosyjscy komentatorzy?

Dla Rosji świat stał się znowu ciekawym miejscem. W Ameryce i Europie ciekawość ustępuje miejsca zmęczeniu. Po latach grania w "ataku" wizja zostania "obrońcą" ma swój niezaprzeczalny urok, choć - jak wiadomo - tylko do czasu.

Zamiast politycznej ofensywy może się więc spodziewać adaptacji do nowej Rosji i prób poszerzania strefy atlantyckiej, ale bez brania odpowiedzialności za bezpieczeństwo takich krajów jak Gruzja czy Ukraina. Choć, w dłuższej perspektywie, działania rosyjskie powinny przynieść skutek pożądany przez wielu na Zachodzie: zmuszą do przemyślenia celu i sensu zachodniej strategii w zmieniającym się świecie.

Tylko ile czasu musi minąć, zanim się to stanie?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2008