Z zębami i w czepku. Życie codzienne upiorów

Łukasz Kozak, historyk: Gadanie do siebie jest cechą charakterystyczną żywego upiora – znak, że ma dwie dusze, które muszą się ze sobą skonsultować. Poznamy go także po włosach na klacie i ich braku pod pachami.

24.10.2022

Czyta się kilka minut

 / ANNA REZULAK / KFP
/ ANNA REZULAK / KFP

MONIKA OCHĘDOWSKA: Wieszcz to czarownik i przepowiadacz przyszłości, ale też człowiek, który po śmierci ma zostać upiorem. I rzeczywiście: taki Adam Mickiewicz, jak tylko ulokowano go na Wawelu, nieraz z grobu wyłaził.

ŁUKASZ KOZAK: Pierwszy znany materiał na ten temat to list do chłopskiego dwutygodnika napisany w sierpniu 1891 r. – czyli ponad rok po przewiezieniu trumny Mickiewicza na Wawel – przez Franciszka Wójcika, późniejszego działacza PSL i ministra w rządzie Moraczewskiego. Otóż Wójcik szczerze załamuje ręce, pisząc, że „jest się z czego doprawdy śmiać, a z drugiej strony litość bierze z powodu ciemnoty w naszej Galicyi”, chłopi bowiem uważają, że Mickiewicz jest płanetnikiem i, choć umarły, sprowadza na okolicę deszcze.

Dlaczego akurat deszcze?

Płanetnik to człowiek, który ma władzę nad pogodą. Wójcik racjonalnie wyjaśnia, że być może chłopi przekształcili zasłyszane słowo „poeta” w „płanetnik” i stąd Mickiewiczowi przypadły akurat takie moce. Natomiast kiedy etnograf Seweryn Udziela opublikował obszerny materiał na temat płanetników z Mało­polski, przytoczył m.in. wypowiedź członka rady gminnej z podkrakowskiego Tyńca, Marcina Widuraka, który stwierdził, że w Krakowie i okolicach „mokre lata rozpoczęły się od czasu, jak Mićkiewicza z Francyje do nos sprowadzili. Dopóki był we Francyji, to we Francyji były lata mokre, a teroz we Francyji są suche, a u nos mokre, bo Mićkiewicz był płanetnikiem”.

Rzeczywiście, kiedy Mickiewicza pochowano na Wawelu – dodajmy: wbrew jego woli, bo nie życzył sobie wcale leżeć nad Wisłą, której nigdy w życiu nie widział, tylko u boku żony na cmentarzu w Montmorency pod Paryżem – pogoda się popsuła. Chciał się widocznie poeta na krakusach odegrać.

Opowiedz od początku.

Jest 4 lipca 1890 r., największe chyba na ziemiach polskich wydarzenie od powstania styczniowego. Ze wszystkich zaborów do Krakowa ściągają ludzie, masa ludzi – nie tylko arystokracja, elity intelektualne, ale też chłopi z okolicznych wsi, którzy nie do końca kojarzą, o co chodzi, poza tym, że sprowadzają im do miasta trupa, ale takiego, który jakby żyje, bo mówi się o nim, że to „wieszcz”.

Wszyscy nie czytali?

Oczywiście są i tacy – ofiary pozytywistycznych eksperymentów edukacyjnych – którzy Mickiewicza czytają. Świadczy o tym chociażby napis na jednej ze wstęg pogrzebowych wieńców, z której dowiadujemy się, że podarował go „chór włościan z Bieżanowa”, dziś jednej z krakowskich dzielnic. Inna ze wstęg, moja ulubiona, opatrzona jest dedykacją: „Kasyno miejskie we Lwowie nieśmiertelnemu wieszczowi”. Podkreślam: nieśmiertelnemu. Słowo „wieszcz”, „wieszczy” ma wśród ludu upioryczne konotacje. W Wielkopolsce i na Kaszubach oznaczało wówczas upiora, a w Mało­polsce funkcjonowało na pewno w formie żeńskiej jako „wieszczyca”, czyli czarownica. Mówienie o Mickiewiczu „wieszcz” uruchomiło zatem powszechnie skojarzenia, że ma on związek z czarami.

Wspomniany fragment artykułu Udzieli z „Wisły” podchwyciła zresztą prasa codzienna, ironizując, że poeta rzeczywiście trafił pod strzechy, ale w bardzo dziwnej formie. Wiara w Mickiewicza-płanetnika była naprawdę rozpowszechniona i utrzymywała się do początku XX w.

Co trzeba było zrobić, żeby w końcu przestało lać?

Należało trumnę Mickiewicza wrzucić do Wisły. Udziela przytacza wypowiedź wójtowej ze wsi Przewóz, dziś również leżącej w obrębie Krakowa. Kobieta miała potwierdzić, że to się rzeczywiście wydarzyło. Mickiewicz był strzygoniem, mówiła wójtowa, wychodził z grobu, podgryzał świece, robił bałagan na ołtarzach. Księża wyciągnęli go zatem z grobu i wrzucili do rzeki.

Wójtowa skądinąd Udzieli wyjaśnia, dlaczego Mickiewicz się tak niegrzecznie zachowywał – bo miał dwie dusze i ten drugi, zły duch gadał wierszami. Mowa wiązana zawsze była oznaką natchnienia, ekstazy. Maria Janion – jeszcze na swoim przedfreudowskim etapie – napisała bardzo dobry tekst „Polacy i ich wampiry”, w którym, kierując się wielką intuicją, nazywa Konrada z „Dziadów” – a zatem alter ego Mickiewicza – szamanem. To określenie dziś lekko niestosowne, kolonialne, ale nie ma chyba lepszego.

Po czym jeszcze można rozpoznać upiora, poza tym, że gada wierszem?

A mówimy o upiorze żywym czy takim, który nie żyje?

Najpierw powiedzmy o żywym.

Podstawową cechą wyróżniającą żywego upiora są – jak powiedziała wójtowa – dwie dusze. W pierwotnej, ludowej interpretacji, kiedy człowiek posiadający dwie dusze umiera, jedna z nich zostaje w ciele i ożywia trupa. Według niektórych wierzeń wszyscy rodzą się z dwiema duszami, trzeba tylko dokonać specjalnych zabiegów, żeby ta druga była spokojna. Częściej jednak uważano, że tylko wybrańców charakteryzuje taka podwójność i są to właśnie strzygi, strzygonie, wieszczy – wszystkimi tymi słowami w różnych miejscach nazywano kogoś, kogo w literackiej polszczyźnie przyjęło się określać zapożyczonym z Ukrainy mianem upiora.

Upiory są za życia – powtórzmy – kimś w rodzaju szamanów. To ludzie dysponujący inną percepcją, dostrzegający wielowymiarowość rzeczywistości, którzy mogą jedną ze swoich dusz odłączyć od ciała i odbyć ekstatyczną podróż w zaświaty.

A skąd wiadomo, że ktoś ma dwie dusze?

Gadanie do siebie jest cechą charakterystyczną – znak, że dusze muszą się ze sobą skonsultować. Upiora poznamy także po włosach na klacie i ich braku pod pachami, albo po fryzurze układającej się w dwa czubki. Czerwona, rumiana twarz to ważna cecha, a powiedzenie „czerwony jak upiór” funkcjonuje w Polsce gdzieniegdzie do dziś. Wegetarianizm jest oznaką upioryzmu... Jak widać, żywy upiór może się wyróżniać przeróżnymi, nawet drobnymi fizycznymi albo psychicznymi cechami, które uznawano za nietypowe, nienormatywne. Ale zawsze najważniejsze było to, że upiory dokonywały autodiagnozy. Upiorami byli ludzie, którzy po prostu wiedzieli, że są upiorami.

Skąd o tym wiedzieli?

Stwierdzano to przy urodzeniu. Narodziny z zębami i narodziny w czepku, czyli z resztkami błon płodowych na głowie, wiązały się z wierzeniami na temat dwoistości duszy. To zresztą nie tylko specyfika polska czy ukraińska, takie wierzenia są dobrze udokumentowane np. w Skandynawii czy na Syberii.

Mickiewicz w jednym z wykładów w Collège de France powiedział, że upiór co prawda rodzi się „z dwoistym sercem i dwoistą duszą”, ale „aż do wieku młodzieńczego żyje nie znając sam siebie, nie mając świadomości swojego jestestwa”. Jak to rozumieć?

Mickiewicz powoływał się na pionierskie badania antropologiczne ukraińskiego uczonego Iwana Wahylewycza. Dzięki materiałom z Ukrainy – w tym zeznaniom samych żywych upiorów – wiemy, że upiory funkcjonowały w swoistej mikrospołeczności, przeżywały momenty inicjacji czy osiągnięcia samoświadomości, choć niektórzy rodzili się od razu „znając wszystkie rzeczy na świecie”. Wszystko to znów bardzo przypomina syberyjski szamanizm – o którym nota bene Mickiewicz też opowiadał na paryskich wykładach.

A można urodzić się bez czepka i zębów, a upiorem stać się dopiero za życia?

Tylko według katolickiej interpretacji, sformułowanej przez jezuitów. Jezuici wierzyli w istnienie upiorów, niektórzy nawet wspominają, że się z nimi zetknęli. Ale ponieważ nie mogą uznać heretyckiej wiary w dwie dusze, wymyślają coś, co jest w gruncie rzeczy błyskotliwe i mieści się w nauce Kościoła o opętaniu, a więc w tej części teologii, którą nazywamy demonologią.

Wedle zatem wersji jezuickiej upiór to martwe ciało opętane przez diabła. Jeżeli diabeł jest w stanie opętać żywego człowieka, to tym łatwiej pójdzie mu z trupem, w którym nie ma już duszy, a więc można do niego wejść jak do pustego pudełka, czy też – jak pisali teologowie – założyć sobie trupa jak płaszcz.

A jak diabeł, to musi być pakt?

Jasne: żeby to się stało, musi zostać zawarty – jego opis znamy bardzo dobrze dzięki ks. Benedyktowi Chmielowskiemu, autorowi słynnych „Nowych Aten”. Do zawarcia paktu – pisze Chmielowski – niezbędna jest obecność czarownicy-akuszerki, diabła, nieochrzczonego dziecka oraz przyzwolenie boże, bez którego nic nie może się oczywiście wydarzyć. Czarownica oddaje nowo narodzone dziecko diabłu, który traci moc do jego duszy, gdy dziecko zostanie ochrzczone. Zachowa jednak prawo do ciała. Po śmierci, jakkolwiek przykładnie człowiek by żył, diabeł może wykorzystać jego trupa. To interpretacja różna od ludowej, ale i w niej kluczową rolę w powstawaniu upiora przypisuje się bytom duchowym. Upiór zawsze był zarówno ciałem, jak i duszą.

Jezuitów jakoś szczególnie kręciły upiory?

Wszystkie dziwne rzeczy. Weźmy żyjącego w XVII w. niemieckiego jezuitę Athanasiusa Kirchera, uczonego, jednoosobową wikipedię nowożytności. Kircher wiedział wszystko o smokach, drobiazgowo rozrysowywał plany Arki Noego. Mimo że nie podróżował zbyt wiele, napisał rozprawy o Chinach czy wnętrzu Ziemi, a nawet o podróży przez kosmos. To idealny typ jezuickiego uczonego – gromadzącego wiedzę, jakakolwiek by była.

Nauki jezuickie były podstawą edukacji kleru parafialnego. Stąd też ciągły przepływ informacji między jezuitami a ludem kształtował specyficzny świat synkretycznych ludowo-kościelnych praktyk, którego relikty dostrzegamy do dziś. Cała wspaniała religijność ludowa jest w jakimś stopniu związana z nowożytnymi jezuickimi zabiegami kaznodziejskimi.

Jak tak Cię słucham, to się już jakoś upiorów nie boję, więcej: sympatyzuję z nimi.

Choć jeszcze przez cały XIX wiek słowa „upiór” i „wampir” traktowano w polszczyźnie jak synonimy, to upioryzm szczęśliwie nie został tak zdeformowany przez kulturę popularną, jak wampiryzm. Upiory według źródeł mają umiejętność przepowiadania przyszłości, widzenia odległych wydarzeń, znajdywania zgubionych rzeczy i mogą tę moc wykorzystać, by pomagać innym, ale jednocześnie są takie jak my – mogą zwyczajnie chcieć zaszkodzić innym. Dobrymi upiorami byli np. wiedźmacy czy – mówiąc po dzisiejszemu – wiedźmini, którzy walczyli z czarownicami i martwymi upiorami. Zwłaszcza w źródłach ukraińskich mamy te awantury między upiorami a czarownicami bardzo dobrze zachowane.

Czego one dotyczyły?

Trudno jednoznacznie stwierdzić, być może był to konflikt zwyczajnie genderowy, bo żywego upiora częściej uważano za pomocnego, a czarownicę – za złośliwą. Wiadomo na pewno, że upiory i czarownice rozpoznają się wzajemnie, to dwa bieguny tego samego, niejednorodnego świata, który charakteryzują zarówno gwałtowne spięcia, jak i doraźne sojusze. To tym bardziej skomplikowane, że upiory i część czarownic to byli często ludzie, których nazwalibyśmy dziś niebinarnymi albo genderfluidowymi. Osoby, które – jak piszą etnografowie – zmieniały swoją naturę i przez miesiąc żyły jako mężczyzna, a przez kolejny jako kobieta. To skądinąd bardzo ciekawy przyczynek do ludowego postrzegania płci, uświadamia, jak bardzo płynna była ta kategoria – nie spodziewalibyśmy się tego po kulturze, którą dziś uznajemy za konserwatywną i binarną.

Upiory były zatem dla społeczności cenne.

Stanisław Staszic pisał, że są upiory umarłe i upiory żywe. Żywe charakteryzują się tym, że są najlepszymi specjalistami od zwalczania upiorów umarłych. To jest, jak mi się wydaje, główna cecha, dla której upiory żywe były w swoich społecznościach akceptowane. Żywy upiór jest w stanie znaleźć, rozpoznać i unieszkodliwić umarłego upiora odpowiedzialnego za zarazę, klęski żywiołowe, wszelkie nieszczęścia.

Dopiero po śmierci upiór stawał się zły?

Tak, po śmierci właściwie wszystkie upiory były złe, choć oczywiście i tu mamy wyjątki. Strzygonie w okolicach Krakowa po wyjściu z grobu chodziły po wsi, piły wódkę, jadły kiełbasę i zacierki, wdawały się w bójki z parobkami, a choć czasem zabijały chuchnięciem, to zwykle pomagały żonom w gospodarstwie, a nawet płodziły dzieci. Żeby takiego krakowskiego strzygonia skutecznie przegnać, wystarczyło dać mu z liścia w twarz – naśladując przedsoborowy sakrament bierzmowania.

Łatwe.

Z drugiej strony, jeśli sięgniemy do XVIII-wiecznego kronikarza Żywiecczyzny, Andrzeja Komonieckiego, znajdziemy interesujący opis dwóch tamtejszych strzygoni. Ignacy Janota i Szymon Bułka byli wedle Komonieckiego po śmierci wprost nieznośni, nie zabijali co prawda, ale terroryzowali całą społeczność, rzucali kamieniami, wywracali łóżka po domach, straszyli. Straszenie może nam się dziś wydawać niewinne, ale potrafiło sparaliżować całą wieś. Komoniecki opisuje, jak Bułkę i Janotę unieszkodliwiano, robiąc do tego kilka podejść, ćwiartując stopniowo, a na koniec paląc ich ciała, dokładając na wszelki wypadek egzorcyzmy.

Dobry moment, by uściślić: upiory, jeśli już piły, to raczej wódkę niż krew?

Picie krwi częściej zdarzało się ludziom, którzy unieszkodliwiali upiory. Po ścięciu głowy martwego upiora zbierano jego krew, mieszano z jakimś napojem i wypijano, by zabezpieczyć się przed działaniem upiora. Coś w rodzaju proto­szczepionki.

Zresztą sama szczepionka także jest w pewnym sensie wynalazkiem czarownic. Lady Mary Wortley Montagu, żona angielskiego ambasadora w Stambule, podpatrzyła zwyczaj tamtejszej chrześcijańskiej biedoty polegający na nacinaniu skóry, często we wzór przypominający znak krzyża – co nadawało zabiegowi wymiar magiczno-religijny – i podawaniu weń materiału wyciśniętego z krost chorych na ospę. Robiły to według relacji kobiety z Tesalii – krainy słynącej z czarownic od starożytności.

Skutkowało?

Wszystko wskazywało na to, że po takim zabiegu ludzie się uodparniali. Lady Montagu postanowiła inokulować w ten sposób swojego syna i zadziałało. Wkrótce na temat tej metody docierają raporty do Royal Society of London, zaczyna się wielka debata, choć uczeni z początku nie są oczywiście w stanie zaakceptować zabiegów „ciemnych bab”.

Ta ludowa praktyka, czasami nazywana „kupowaniem ospy”, znana była również na terenach Rzeczypospolitej. Bardzo możliwe, że inokulację stosowano także wśród handlarzy niewolników. Mało jeszcze na ten temat wiemy, dopiero od niedawna zwracamy uwagę na historie ludzi wykluczonych.

Mówisz o ospie, zarazach. Pandemia uwidacznia śmierć – to wtedy upiory stają się szczególnie czynne?

Tak, w momentach krytycznych – klęsk żywiołowych, zarazy albo kiedy następuje pomór bydła – chłopi spieszyli na cmentarz sprawdzać, czy przypadkiem nie pojawiły się dziury w grobach, czy upiory nie wyłażą. Ale żeby nie pomylić przyczyny ze skutkiem – zaraza w ludowej logice była konsekwencją tego, że upiory wychodziły z grobów.

Plaga upioryzmu przypada na wiek XVIII, głównie w Ukrainie, na Podolu, gdzie następuje po sobie kilka epidemii i gdzie co chwila mówi się o upiorach, odbywają się samosądy na żywych i umarłych. Ale jeśli popatrzymy na materiały sądowe lub gazety z XIX, a nawet z pierwszych dekad XX w., okaże się, że wiara w upiory i praktyki antyupioryczne – wówczas uznawane za skrajny zabobon, za coś, co już od dawna nie powinno istnieć – wciąż miała się całkiem nieźle. Co parę miesięcy czytamy doniesienia prasowe o aresztowaniach ludzi, nie tylko na wsi, również w miastach, którzy odkopali trupa, odcięli mu głowę albo przebili kołkiem czy poćwiartowali, żeby uniemożliwić mu wychodzenie z grobu.

Czy były jakieś miejsca, w których upiory były szczególnie aktywne?

Upiory są wszędobylskie, ale rzeczywiście są dwa miejsca, które możemy uznać za zagłębie upiorów. To Kaszuby i Ukraina – całe pogranicze polsko-ukraińskie to ziemia upiorów. W czasach oświecenia, robiąc sobie w centralnej Polsce dobry PR, mówiono, że upiory to kwestia ruska, rusińska, ukraińska, stąd frazy „upiór ukraiński” albo popularne wierszyki o tamtejszych upiorach. Od znajomych Kaszubek i Kaszubów wiem, że pewne zabiegi apotropaiczne wykonywano po śmierci ludzi uznanych za wieszczych jeszcze pod koniec XX w., a nawet później. Upioryzm nie jest sprawą ani wyłącznie dawnych czasów, ani peryferii. Zapewne gdzieniegdzie do dziś unieszkodliwia się upiory.©℗

ŁUKASZ KOZAK jest mediewistą, autorem prac naukowych i popularyzatorskich, wykładowcą. Współpracuje z instytucjami kultury i ośrodkami naukowymi przy tworzeniu nowych rozwiązań technologicznych dla zbiorów cyfrowych. W 2021 r. ukazała się jego książka „Upiór. Historia naturalna”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2022