Z perspektywy Brackiej

Magiczny, prowincjonalny, senny, dynamiczny. To słowa, którymi najczęściej opisywany jest Kraków. Czy są prawdziwe? Postanowiłam to sprawdzić. Wybrałam dość krakowską metodę. Nie ruszałam się z miejsca, krążąc jedynie między Nową Prowincją a Guliwerem przy ul. Brackiej.

06.06.2007

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz - postać mityczna /
Stanisław Mancewicz - postać mityczna /

Michał Rusinek, poeta, polonista, sekretarz Wisławy Szymborskiej, wpadł do Nowej Prowincji na poranną kawę i szarlotkę. Sebastian Kudas, rysownik i scenograf, jest tu jak zwykle (chyba że akurat jest gdzie indziej, co mu się rzadko zdarza).

M. RUSINEK: - Kraków to miasto, w którym trudno być młodym człowiekiem. Jest przyjazne dla studentów, ale po ukończeniu studiów młodzi nie bardzo mają co w nim robić. Albo powinni się błyskawicznie postarzeć i wpisać w pejzaż, albo wyjechać do Warszawy. Jeśli zostaną, przez długi czas będą nie wiadomo kim, co musi rodzić frustrację, która często wyraża się agresją, skierowaną przeciwko własnym, naturalnym środowiskom. Na pewno jest to wynik hermetyczności bardziej znaczących grup. Tak zwane środowisko artystyczne, które najlepiej znam, jest bardzo trudne. Jeśli twoja rodzina nie mieszka w Krakowie od kilku pokoleń, przez wiele lat jesteś traktowany jako przypadkowy turysta. Dawniej często zadawano mi pytanie, skąd się właściwie wziąłem, ponieważ moi rodzice przyjechali tu z różnych stron Polski, więc choć się urodziłem w Krakowie, krakusem nie jestem.

S. KUDAS: - Niewątpliwie jedną z najlepszych rzeczy w Krakowie jest Staszek Mancewicz. Zawsze zaczynam lekturę "Wyborczej" od jego felietonów. Są zabawne i złośliwe.

M. RUSINEK: - Jedyna rzecz, jaka może uratować tę krakowską letnią zupę, to dar autoironii. Niewiele ludzi w tym mieście go posiada.

S. KUDAS: - Pewnie dlatego tak mi się podoba red. Mancewicz, bo mamy niewielu tak wyrazistych jak on dziennikarzy, którzy potrafiliby wyśmiać krakowską rzeczywistość.

M. RUSINEK: - Krakowianie są nieznośnie poważni, napuszeni i pozbawieni dystansu wobec siebie. Wydaliśmy kiedyś książeczkę z limerykami ku czci Teresy Walas. Nazwaliśmy się lożą limeryczną. Należeli do niej między innymi Szymborska, Neugier, Balbus, Turowicz, Kołakowski, Barańczak. Od razu pojawiły się plotki, że powstała nowa masoneria, bardzo hermetyczna i tajemnicza. Akurat wtedy zaczynałem pracę w studium retoryki, które jedną nogą jest na PAT. Przełożony wezwał do siebie mojego dyrektora, żeby się wytłumaczył, dlaczego zatrudnił masona. To było kilka lat temu. Jednak w Krakowie pojawiła się przestrzeń dla żartów i wygłupów.

S. KUDAS: - Świadczą o tym nasze zabawy literackie w Nowej Prowincji. Ludziom potrzebna jest bezinteresowna zabawa i szybko ją podchwytują. Po naszym wieczorze epitafiów spora grupa osób zaczęła się bawić tym gatunkiem.

M. RUSINEK: - To był zresztą ciekawy eksperyment. Rok wcześniej zacząłem co tydzień drukować w "Gazecie Krakowskiej" limeryki albo jakieś inne wierszyki. W związku ze zbliżającymi się Zaduszkami zaproponowałem publikację epitafiów znanych, żyjących ludzi. Usłyszałem wtedy, że śmierć to sprawa poważna i nie można z niej żartować. Urządziliśmy wieczór w Nowej Prowincji, wydaliśmy książeczkę i "GK". poświęciła tej sprawie całą stronę, przyznając, że epitafia mogą być śmieszne. Więc coś się jednak zmieniło na lepsze. Ale mówiąc ogólnie: Kraków to prowincjonalne miasto, zadowolone ze swojej prowincjonalności i pozbawione kompleksów. A zbyt dobre samopoczucie nigdy nie jest zdrowe.

Bartłomiej Sienkiewicz, specjalista od spraw wschodnich, przyjechał do Krakowa na dwa dni. Wpadł na szybki lunch (zupa rybna, naleśniki ze szpinakiem, małe piwo, espresso).

B. SIENKIEWICZ: - Mam szczególne prawo do mówienia o Krakowie, bo moja ciągłość rodzinna w tym mieście sięga XVIII w. Mało jest takich miast w Polsce, w których bieg historii nie zostałby brutalnie przerwany przez kataklizm wojenny, więc to normalne, że w takich miejscach nakładają się na siebie różne mity - dawne, niedawne i tworzone współcześnie. Niewątpliwie jednym z najważniejszych symboli Krakowa jest siostra Faustyna - poza papieżem najbardziej rozpoznawana w świecie postać krakowska. Mówiąc mniej poważnie: klasycznym mitem tego miasta jest Piotr Skrzynecki. Do mitów współczesnych należy Grzegorz Turnau, bardzo krakowski, bardzo atrakcyjny dla całej Polski. W obrębie tego mitu funkcjonuje mini-mit ul. Brackiej, co sprawiło, że ulica ta jest jedną z ważniejszych ulic dla ludzi przyjeżdżających do Krakowa.

Mitem niejako prywatnym stał się Staszek Mancewicz - wielu moich znajomych w Warszawie uważa, że jest postacią godną poznania, choć nigdy go nie widzieli ani nie przeczytali niczego, co napisał.

Legendarny stał się krakowski styl życia - bo przecież w Krakowie chodzi się powolnym krokiem, przesiaduje w kawiarniach, wieczorami popija drinki, przez cały dzień rozmawia z przyjaciółmi, nie ma się żadnych obowiązków, więc właściwie nie bardzo wiadomo z czego krakowianin żyje. Znajomy z warszawskiej firmy head-hunterskiej opowiadał mi w latach 90., że wszyscy kandydaci z Krakowa byli znakomicie wykształceni, ale wszyscy odpadali podczas testów, sprawdzających motywację do ciężkiej, wielogodzinnej pracy w sztolniach światowego kapitalizmu. Krakowianin zwykle nie ma ochoty na taki model życia - woli wypić kawę za dwa złote, na którą zawsze go będzie stać, niż pracować w pocie czoła na 270-metrowe mieszkanie w Warszawie.

Adam Zagajewski, poeta, pospiesznie pije kawę, bo zaraz ma wystąpić w filmie o Ryszardzie Krynickim.

A. ZAGAJEWSKI: - To pod wieloma względami miejsce nadzwyczajne - prawdziwe miasto, w którym renesans wiąże się harmonijnie z wiekiem XIX, w którym widoczna jest pewna organiczność, nie tylko w przestrzeni architektonicznej, ale też w życiu ulicy - młodzi ludzie w naturalny sposób należą do tego miasta i żyją w nim w bardzo hektyczny sposób, co mi się podoba, choć nie bywam w nocnych lokalach. Równocześnie widoczny jest gołym okiem brak szacunku dla estetyki. Najbardziej banalnym przykładem, o którym kazała mi wspomnieć żona, są kable anten zwisające niechlujnie na pięknych fasadach domów. To drobiazg, ale świadczy o pewnej ślepocie. Kraków jest miastem zblazowanym. Byliśmy niedawno w Filharmonii na koncercie studenckiej orkiestry Akademii Muzycznej. Świetna orkiestra, grała ciekawy program, ale przyszło bardzo mało ludzi. Najbardziej zdumiało nas, że nie zjawili się studenci. Podsłuchałem rozmowę dwóch młodych ludzi. Jeden z nich przyjechał z Katowic i mówił, że u nich podobna sytuacja jest nie do pomyślenia - kiedy gra orkiestra akademicka, zawsze zjawiają się tłumy, żeby posłuchać kolegów. Brakuje w tym mieście naturalnej ciekawości tego, co się w nim dzieje, i ludzi z prawdziwą pasją. Jest oczywiście Janusz Makuch, który wymyślił Festiwal Kultury Żydowskiej, może jeszcze Joachim Rusek z Centrum Kultury Żydowskiej. To nie znaczy, że Kraków jest pustynią kulturalną, ale nie pojawiają się w nim żadne nowe osoby, które miałyby w sobie namiętność, przyciągającą do nich innych ludzi. Kraków to miasto

inercji. Świadczy o tym chociażby sprawa Muzeum Czartoryskich i planów Adama Zamoyskiego, by to muzeum unowocześnić. Działa od stu lat w tym samym trybie, eksponaty pokazywane są według XIX-

-wiecznego kanonu, więc najwyższa pora, by to zmienić. Na świecie muzea zmieniają się co dwadzieścia lat, a w Krakowie panuje przekonanie, że modernizacja muzeum to oksymoron, do którego nie wolno dopuścić, bo wszystko, co nowe, jest groźne. W tym nieustającym w Krakowie sporze burzymurków i tradycjonalistów, stoję po stronie burzymurków.

Jerzy Illg, redaktor naczelny wydawnictwa Znak, już wystąpił w filmie o Krynickim, więc teraz powoli pije kawę. Chyba je jakieś ciastko, ale nie pamiętam.

J. ILLG: - Brakuje międzynarodowych imprez o niepodważalnej randze, które gromadziłyby twórców z najwyższych półek. Wizja kultury w tym mieście sprowadza się do organizacji Wianków, podczas których śpiewa Maryla Rodowicz, i Sylwestra na Rynku, kiedy z dymem sztucznych ogni przepada milion złotych. Są na to pieniądze, a nie ma ich na imprezy, które mogłyby być dla miasta prawdziwym powodem do dumy. W okresie działalności biura Festiwalowego Kraków 2000, którym kierował Bogusław Sonik, udało się nam zorganizować dwa Spotkania Poetów pod patronatem naszych noblistów - Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza. Przyjechali wtedy poeci z całego świata i byli oczarowani Krakowem, zachwyceni publicznością i atmosferą na wieczorach. Nigdzie nie doświadczyli tak wielkiej energii. Przychodziły tłumy. Dlatego wydaje się, że można by stworzyć w Krakowie Festiwal Poetycki im. Czesława Miłosza. Pomysł ten podchwycił pełnomocnik prezydenta do spraw kultury Janusz Sepioł i może w przyszłym roku uda się go zrealizować. W Krakowie jak w każdym mieście mieszkają idioci, ale żyje tu też mnóstwo ludzi, którzy zasługują na coś lepszego niż festiwale pierogów i zup, parady smoków i jamników.

Adam Szostkiewicz, dziennikarz "Polityki", przyszedł do Guliwera na późny obiad z rodziną. Je zupę rybną. Co zamówił na drugie danie, nie wiem.

A. SZOSTKIEWICZ: - Przyjechałem do Krakowa na studia ponad trzydzieści lat temu, a taki okres w tym mieście ma swoje znaczenie. Być może moje córki mają już zagwarantowany status krakusek, choć to nie jest pewne. Kiedy się tu zjawiłem, byłem szczęśliwy, że wyrwałem się z niedocenianego przeze mnie wtedy Zabrza - największej wsi w Europie, więc wszystko mi się w Krakowie podobało i nie zauważałem postępującej degradacji miasta - mówimy tu o początku lat siedemdziesiątych. Najbardziej lubiłem Kazimierz, który wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj, Skałkę i cmentarze, zwłaszcza cmentarz żydowski. Lubiłem też oczywiście - i nie ma w tym nic odkrywczego - Stare Miasto, Wawel i wszystko to, co polonista ma w głowie, czyli mnóstwo literackich i muzycznych skojarzeń. Nigdy nie udało mi się zintegrować z Krakowem, różnych jego osiedli nie znam i choć mieszka na nich sporo moich znajomych oraz przyjaciół, nadal stanowią dla mnie inne światy. Mówiąc jednak, że Kraków stanowi całość, ale tylko w obrębie Starego Miasta, mam równocześnie świadomość doświadczeń warszawskich - dojmującego poczucia zerwanej ciągłości, braku spójności na płaszczyźnie architektonicznej, urbanistycznej, kulturowej i ludzkiej. To miasto nie zrosło się i nie zabliźniło po powstaniu, więc budzi moją czułość. Kraków nigdy takiej traumy nie doświadczył. Zachował się w niezmienionym, historycznym kształcie, co determinuje jego charakter. Dzięki zmianie ustrojowej może odcinać kupony i wykorzystywać najróżniejsze szanse. I je wykorzystuje, choć nie tak dobrze, jak powinien. Cień, który się kładzie nad Krakowem, to zbyt wielka ostrożność, biurokracja, źle rozumiana pedanteria, urzędnicza opieszałość tych, którzy dziś decydują o przyszłym kształcie tego miasta.

Bronek Maj, poeta, przyszedł do Guliwera między zajęciami. Jak zwykle je tatara z surowego łososia.

B. MAJ: - Kraków? Nie mogę się wypowiadać na temat tego miasta, bo mieszkam w nim dopiero od 1972 r. To zdecydowanie zbyt krótki czas.

Profesor Jacek Waltoś, artysta, wykładowca, idzie ulicą Bracką szybkim krokiem. Odwiedził właśnie galerię wydziału scenografii przy ul. Gołębiej. Dokąd się spieszy, nie wiadomo. Pije herbatę z mlekiem.

J. WALTOŚ: - Nie zauważam, żeby w tym mieście działo się w tej chwili coś szczególnie ciekawego. Trzeba oczywiście wspomnieć grupę "Ładnie" i jej artystów - Sasnala, Bujnowskiego i Maciejowskiego, którzy wyszli z Krakowa i zrobili ogromną karierę światową, a zarazem finansową. Nie zorganizowali żadnej wspólnej wystawy, nie było dyskusji na temat ich obrazów, nikt ich nie zna jako spójnej grupy, a mimo to przeszli do legendy, bo ktoś dostrzegł i uznał ich działania, więc stali się znani. Kraków nie ma z nich w tej chwili żadnego pożytku, bo wyjechali, a jeśli są, to nie uczestniczą w lokalnym życiu artystycznym. A równocześnie mają wpływ na ludzi młodych i są dla nich wzorem do naśladowania. W Krakowie mieszka pokaźna grupa zdolnych artystów, ale brakuje miejsc, w których mogliby pokazywać swoje prace. Istnieje oczywiście mnóstwo galerii, ale one raczej nie chcą reprezentować malarzy, na których akurat nie ma koniunktury. Brakuje ośrodków, subwencjonowanych społecznie lub prywatnie, które miałyby odwagę lansować sztukę pozostającą poza obowiązującym dziś nurtem. Nie ma odpowiedniej prasy - na temat tego, co się dzieje w środowiskach artystycznych, panuje głucha cisza. Krytycy sztuki w prasie lokalnej to w zasadzie wyłącznie komentatorzy, często zresztą kierujący się swoimi osobistymi uprzedzeniami. Dlatego w Krakowie taka osoba jak Anna Król, która przygotowała szereg bardzo ważnych wystaw, pozostaje niedoceniona. Bo Kraków to też niewdzięczne miasto. Obowiązuje w nim malkontenctwo, niezadowolenie, krytykanctwo i przekonanie, że nawet jeśli wydarzy się coś dobrego, nie bardzo wypada się tym cieszyć. W Krakowie jest wielkie nagromadzenie ludzi wrażliwych, myślących, wykształconych, twórczych i aktywnych, ale niewiele z tego wynika. Jakby nad miastem przez cały czas unosił się jakiś środek usypiający.

Grzegorz stoi za barem w Nowej Prowincji. Przygotowuje moje ulubione zimne esspresso, z odrobiną jakiegoś syropu, podawane w kieliszku.

- Kraków to intelektualna pustynia. Żeby posłuchać fajnego koncertu, obejrzeć dobrą wystawę czy spektakl, trzeba jechać do Warszawy. Czasem zdarzają się jednak w tym mieście fajne rzeczy. Ostatnio Stary Teatr zrobił znakomite "Re-wizje antyczne". W Teatrze Nowym przy ul. Gazowej odbywa się ciekawy cykl spotkań "Przepisywanie mitów", podczas których stare lektury odczytywane są na nowo w świetle krytyki feministycznej. O tych spotkaniach można się dowiedzieć wyłącznie z internetu albo dzięki esemesom od znajomych, bo teatr nie ma pieniędzy na plakaty i ulotki. Pewnie minie sporo czasu, zanim przebije się do powszechnej świadomości. Kraków nie lubi nowych rzeczy i zjawisk. Łaźnia Nowa musiała długo walczyć o swoje miejsce na mapie miasta. Podobnie jest z innymi inicjatywami. Dziewczyny ze sklepu "Punkt" przy ul. Sławkowskiej, które szyją świetne, alternatywne, artystyczne ciuchy, prowadzą głównie sprzedaż wysyłkową, bo w tym mieście ludzie są głusi na nowe trendy. Kraków jest po prostu bardzo nudnym, przewidywalnym, a równocześnie przeintelektualizowanym miastem, w którym młody człowiek właściwie nie bardzo ma co robić. Czy narzekanie jest typową cechą Krakowa? Nie wiem. Mieszkam tu dopiero kilka lat, a narzekam od zawsze.

***

Równie dobrze mogłabym spędzić ten dzień w Zaułku Niewiernego Tomasza. Śniadanie w Loch Camelot, kawa w Dymie (plus pyszny piszinger), obiad w Corleone, potem kilka kroków dalej - wiśniówka na lodzie w Nowym Psie przy ul. Sławkowskiej. Albo na Kazimierzu: Kolory, Alchemia itd. Tam usłyszałabym nieco inne opowieści o Krakowie. Dlaczego zatrzymałam się na Brackiej? Wyjaśnienie jest proste: tu miałam najbliżej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Krakownik Powszechny (23/2007)