Wystarczy spojrzeć w niebo

S. Gabriela Helena Sporniak, która od stu lat żyje w zakonie: Czasami myślę o tej drabinie Jakuba. Podobno jest bardzo wysoka. Pytam więc księdza, jak się po niej wspiąć, ale on tylko się uśmiecha.

20.06.2016

Czyta się kilka minut

Siostra Gabriela Helena Sporniak, Miejsce Piastowe, czerwiec 2016 r. / Fot. Grażyna Makara
Siostra Gabriela Helena Sporniak, Miejsce Piastowe, czerwiec 2016 r. / Fot. Grażyna Makara

SIOSTRA GABRIELA HELENA SPORNIAK: Mam mówić od początku?

ANNA GOC: Odkąd Siostra pamięta.

To muszę zacząć od tego, że do sióstr przyprowadziła mnie ciotka, siostra mojej mamy.

Sto lat temu. Pamięta Siostra tamten dzień?

Dość dobrze. Matka Anna Kaworek przyjmowała gości w altance. Długo rozmawiały z moją ciotką, aż wreszcie przyszła po mnie i zaprowadziła mnie do niewielkiego domku, w którym były już inne dzieci.

Polubiła je Siostra?

Tak, kilkanaścioro było w moim wieku. Ale cały czas pojawiały się nowe. Chodziliśmy razem na spacery z takim czarnym psem, który bez przerwy ciągnął siostry za suknie. Przygotowywałyśmy teatrzyki i udawałyśmy, że jesteśmy zakonnicami. Miałyśmy też dość dużo zabawek, różnych garnuszków, które z Ameryki przywozili nam odwiedzający nas księża. Od nich dostałyśmy też chodaki, ciężkie takie, jakby podkowę miały od spodu. Ale zimą można się było na nich ślizgać po lodzie.

Jaki był Siostry dom rodzinny? Ma Siostra jakieś wspomnienia z tamtego czasu?

Mam tylko jedno wspomnienie. My – takie małe dzieci – siedzimy na łóżku, jedno koło drugiego. Nagle do pokoju wchodzi wojskowy z dużą czapką na głowie. Szuka starszych, ale przecież u nas nikogo nie było, byliśmy sami. Po chwili wraca z garścią ciastek dla nas.

Rodziców Siostra pamięta?

Mamy nie, umarła na hiszpankę, kiedy miałam dwa lata. Tata był stolarzem. Jak poszedł na I wojnę światową, tak wrócił po 12 latach: chudy, sczerniały. Rosjanie trzymali go razem z innymi jeńcami w obozach gdzieś w lasach. Uciekłam na jego widok. Ciotka, która wzięła nas do siebie, miała dziewięcioro swoich dzieci. Dlatego mnie i moją młodszą siostrę Zosię oddała do ochronki prowadzonej przez siostry zakonne.

U sióstr było dobrze?

Była Matka Anna, która była dla nas wszystkich trochę jak mama.

Kochała Was?

Tak, wszystkich po równo. Dbała, żebyśmy głodni nie byli, ubrani jak trzeba. Jak któreś z nas zachorowało, martwiła się. W nocy doglądała, sprawdzała, jak się czuje. Ale rozdzielała też obowiązki. Mniejsze dzieci obierały kartofle, większe – karmiły kaczki i pasły krowy.

Większe, to znaczy jakie?

Takie, co miały już siedem lat. Ja lubiłam kaczki. One mnie chyba też, bo jak tylko usłyszały mój głos, od razu biegły w moją stronę. Raz tylko nie posłuchały: poszłam z nimi nad staw i za żadne skarby nie chciały już z niego wyjść. Pomógł mi kolega, który podciągnął spodnie, wszedł do wody i przepędził je do domu. Jak miałam 12 lat, to zaczęłam paść krowy. Ale z nimi było więcej roboty – codziennie trzeba było trawy dla nich nakosić. Jednego dnia zobaczył mnie z tą wielką kosą ksiądz z naszej parafii. Szedł właśnie na mszę. Odprawił ją chyba szybciej, żeby mi pomóc.

Zastanawiała się Siostra wtedy, co dalej?

Nigdy. Ani razu nie pomyślałam, że mogłabym odejść od sióstr. Bo niby gdzie? Moja młodsza siostra uciekała na wieś. Mówiłam jej: „Ty sobie idź, jak chcesz, ja zostaję”.

Ale żeby zostać z siostrami na zawsze, trzeba było stać się jedną z nich.

Nie bardzo się nad tym zastanawiałam.

Miała Siostra 16 lat, wstępując do nowicjatu. Żadnych wątpliwości nie było?

Nie. Dostałam wtedy odpowiedni strój postulantki i czarne pończochy. Czułam się wybrana. Po kilku latach złożyłam śluby. Trwała budowa naszego domu w Miejscu Piastowym, więc siostry wysłały mnie i jeszcze jedną siostrę, byśmy zbierały po domach pieniądze na budowę.

Ludzie chętnie Was przyjmowali?

Nie wszyscy. Zdarzało się, że ci, którzy wiedzieli, że prowadzimy dom dziecka, krzyczeli: „Jak sobie porobiłyście dzieci, to teraz je sobie chowajcie”. Na początku płakałam. A potem przestałam się przejmować. Pomógł nam zresztą biskup, który ogłosił, żeby nie przepędzać chodzących po domach sióstr. Byli i tacy, co przyjmowali, pozwalali przenocować, furmanką podwozili. Byłyśmy we Lwowie, w Kołomyi, Stanisławowie, doszłyśmy aż do granicy rumuńskiej. Czasami mówię, że jestem taka mała, bo tyle chodziłam po kwestach, że sobie nogi schodziłam. Ale wtedy liczył się każdy grosz. I kiedy siostrze, która szła ze mną, rozpadły się buty, kupiłyśmy na targu najtańsze. Z tym wiąże się pewna anegdota. Mogę opowiedzieć?

Śmiało.

Buty kupiłyśmy w sobotę. Kolejnego dnia siostra koniecznie chciała pójść w nich do kościoła. Byłyśmy wtedy w Kielcach. W katedrze trwało święcenie krzyży. Modlimy się, a ona nagle mówi: „Rób, co chcesz, nie wytrzymam, tak mnie pieką stopy”. Myślę sobie, co tu robić? Wyszłyśmy z kościoła i mówię jej: „Daj mi jeden but, a ja dam ci w zamian jeden mój. Jak każdą z nas będzie piekła tylko jedna stopa, to jakoś damy radę”. Posłuchała. Chodziłyśmy tak przez kolejne kilka miesięcy, czasem tylko księża na plebaniach się śmiali.

Siostra to wszystko tak pogodnie wspomina.

A nad czym się tu smucić? Chciałyśmy jak najszybciej wybudować nasz dom, żebyśmy nie musiały już u ludzi na wsi nocować. I nasze kwesty w tym pomogły. Siostry pisały nam, że nieraz już myślały, że nie będą miały za co zapłacić murarzom, a tu znowu przesyłka od nas przychodziła. Same też miały co robić. Cegły wypalały, własnymi rękami wynosiły każdą z nich na rusztowania. A jak im ręce zaczynały krwawić, to je szmatami owijały i dalej pracowały. W nocy na zmianę stróżowały, żeby nikt materiałów z budowy nie rozkradł. Niech pani wyjrzy za okno, każdą z tych cegieł zrobiły nasze siostry.

Zdążyłyście przed 1939 rokiem. Pamięta Siostra, jak wybuchła II wojna światowa?

Niemiecka?

Tak, kiedy zaatakowali nas Niemcy.

Nie wolno było otwierać okien ani odsłaniać firan, bo Niemcy od razu kamieniami rzucali albo strzelali – to pamiętam. Próbowałyśmy jedynie podglądać przez szpary w ciemnym papierze, którym pozatykane były okna, jak wjeżdżali do miasta.

Jacy byli Niemcy?

Niektórzy byli dobrzy. Kiedy wybuchła wojna, byłam w Skaryszewie. Oprócz prowadzenia placówki dla dzieci gotowałam też w plebanii dla księży, których Niemcy zwieźli z sąsiednich wsi. W tej samej kuchni jeden z Niemców przygotowywał jedzenie dla wojska. To był dobry człowiek. Śmiał się tylko ze mnie, że gotować nie potrafię.

A ci niedobrzy?

Zawsze będę miała w pamięci naszego sąsiada, lekarza, porządnego człowieka, którego zamordowali. I tych biednych, często starych ludzi, których przywiązywali do drzew, z rękami z tyłu, i tak zostawiali na cały dzień. Ale niedobrzy byli też Polacy. Pod koniec wojny pracowałam z dziećmi w naszej placówce w Radomiu. I tam niektórzy Polacy zamiast bronić się nawzajem, to skarżyli jeden na drugiego. Ale Niemcy mądrzy byli i tych, co przychodzili skarżyć, gorzej później traktowali. Widziałyśmy też, jak wywozili Żydów. Zabierali ich nocą, niektórych prosto z łóżka, spakować im się nawet nie pozwalali.

Siostry były w niebezpieczeństwie?

Nie, nam nie dokuczali. Ale czasami bywało niebezpiecznie, na przykład wtedy, kiedy dostarczałam naszym chłopcom [żołnierzom Armii Krajowej – red.] ulotki. Przewoziłam je pociągiem, pod habitem. Ludzie dawali mi masło, sery, żebym schowała je pod płaszczem. Nigdy mnie nie złapali, ale też bardzo rzadko kontrolowali. A kiedy stałam w kolejce po bilet kolejowy, wołali mnie jako pierwszą i od razu sprzedawali. To zdarzało się tak często, że nawet inni ludzie z kolejki zaczęli mnie prosić, żebym kupiła też dla nich.

Ale wojna to nie jest nic dobrego, ciągle trzeba się bać. Kiedy się kończyła, całe noce i dnie siedziałyśmy z naszymi dziećmi w piwnicy.

Co im Siostry mówiły, gdy pytały, co się dzieje?

Nie pytały. Może dlatego, że były tak małe i nie wiedziały, że może być inaczej. Większość z nich miała kilka lat, nie znały więc innego świata. Miałyśmy ich wtedy ponad sto. Dbałyśmy, żeby głodne nie były, miały się w co ubrać, nauki pobierały. Ale na nic wszystko. Bo potem przyszli komuniści i zabrali nam wszystkie dzieci. Komuniści byli gorsi niż Niemcy.

Co się wtedy działo w Waszych placówkach?

Z tych, które należały do sióstr, zabrane dzieci przeniesiono do państwowych domów dziecka, w których pracowały tylko świeckie nauczycielki. A z publicznych placówek, w których w czasie wojny pomagałyśmy, kazali nam się wynosić.

Trudne musiało być rozstanie z dziećmi.

Pocieszeniem było to, że te nauczycielki, które nas zastąpiły, to były dobre kobiety. Dbały o dzieci. Pamiętam też dobrze, jak komuniści katowali ks. Romana Kotlarza. Próbował się czasami u nas schować. Ale zawsze go dopadali i strasznie bili. Tacy byli komuniści, część z nich chodziła do swojej pracy, a po niej niszczyli życie innym. Nic nie dało się zrobić... O co chce mnie pani jeszcze spytać?

O miłość.

Miłość? Różnie z nią bywa. Są dobre osoby i takie, że nie wiadomo, czego chcą. Trzeba próbę zawsze zrobić. Bo jak coś nie pasuje, to długo nie potrwa. Miłości nikt w nas nie wsadzi, trzeba ją mieć. I trzeba umieć się poświęcić. Ale jak już ma się miłość w sobie, to trzeba się nią dzielić z innymi ludźmi.

Jak poznać, którzy ludzie są tego warci?

A ja wiem? Nie chodzę teraz po ludziach, to nie wiem, jacy są. Przedtem było inne pojęcie o wszystkim.

Inne, czyli jakie?

Wystarczyło spojrzeć w niebo. Kiedyś było gwieździste, księżyc mocno świecił. Kiedy stróżowałyśmy, było tak jasno, że można było znaleźć zgubione na placu szydełko.

A teraz?

Same chmury na nim są.

I co Siostra sądzi o tym świecie?

Nie wiem, dużo się modlę. Codziennie wstaję o 3.30. Zapalam lampkę i zaczynam: odmawiam różaniec, koronkę do Miłosierdzia Bożego za dusze w czyśćcu, drogę krzyżową, modlitwy do ojca założyciela i do Anioła Gabriela. Wszystko na głos, żeby Pan Bóg słyszał.

Kiedy byłam mała, sprzątałam w pokoju Matki Anny. Staruszką już była. Siedziała zawsze w kąciku i się modliła. Ja robię podobnie. Jak skończę, to dopiero się ubieram. Muszę prędko, bo o szóstej jest  msza w kaplicy. Więc kiedy siostry przychodzą, ja już jestem w ławce i czekam. Tak się nauczyłam, że rano najlepiej się modlić, bo potem w ciągu dnia za dużo roboty jest. I widzi pani, tyle lat przeżyłam i nic mi się nie stało. Trzeba tylko zaufać Opatrzności. I cieszyć się, bo wszystko może być piękne, tylko trzeba umieć ocenić, co jest ważne.

Jak to robić?

A popatrzeć w niebo i się pomodlić. Czasami myślę: „Panie Boże, Ty widzisz nas wszystkich, wiesz, co jest dobre dla nas, a co złe, a ja się tu tak plątać muszę”.

Ale potem się okazuje, że Pan Bóg sam kieruje w dobrą stronę. Mnie dał aż tyle czasu. Czasami budzę się w nocy i pytam Go: „Ile jeszcze?”. I myślę o tej drabinie Jakuba. Podobno jest bardzo wysoka. Jak się po niej wspiąć aż do nieba? Nie wiem. Czasem pytam o to księdza, ale nie odpowiada, tylko się uśmiecha. Zastanawiam się, czy chciałabym jeszcze żyć, czy lepiej być już u Pana Boga. Ale co będę wybierać, skoro nie wiem, gdzie jest lepiej: tu na ziemi czy w niebie.

A gdyby Siostra miała mi poradzić, co jest w życiu ważne, to co by Siostra powiedziała?

Powiedziałabym, żeby pani z powołaniem do nas przyszła. Przydałaby się nam pani. Ale nie chciało się iść do zakonu, co?

Nie wybrałam takiej drogi.

Niech się pani nie przejmuje. Najtrudniej zacząć, ale jak się już wybierze, to samo idzie. ©℗

SIOSTRA GABRIELA HELENA SPORNIAK urodziła się 17 czerwca 1911 r. w Równem k. Krosna. W tym roku świętuje swoje 105. urodziny, 100. rocznicę pobytu w Zgromadzeniu Sióstr św. Michała Archanioła i 85. rocznicę ślubów zakonnych. Kierowała ochronką w Skaryszewie, była przełożoną domu i kierowniczką Domu Dziecka w Radomiu. Przez wiele lat pracowała także jako hafciarka szat liturgicznych. Obecnie mieszka w Miejscu Piastowym k. Krosna, największym klasztorze michalitek w Polsce. Jest jedynym świadkiem życia służebnicy Bożej Matki Anny Kaworek, współzałożycielki zgromadzenia. Za pomoc w realizacji rozmowy autorka dziękuje s. Natanaeli, przełożonej generalnej, oraz s. Maksymilianie, sekretarce generalnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2016