Wybory jako loteria

Najprawdopodobniej jesienią odbędą się wybory. Problem w tym, że w obecnym systemie mój głos przyczynić się może do powstania dowolnego układu politycznego: głosując na moją partię, zbuduję układ polityczny, którego bym chciał, albo taki, którego bym nie chciał, a nawet taki, który wydaje mi się nieznośny.

22.08.2007

Czyta się kilka minut

Rys. ALEKSANDER PIENIEK /
Rys. ALEKSANDER PIENIEK /

Jakikolwiek przywódca partyjny, pytany dziś o strategię koalicyjną swojej partii w perspektywie przyspieszonych wyborów, odpowiada niezmiennie: zobaczymy. Czy PiS utworzy po wyborach rząd z LPR i Samoobroną? Raczej nie, skoro teraz się z nimi kłóci, ale wykluczyć tego nie można. Czy PiS utworzy rząd z PO? Raczej nie, skoro od dwóch lat toczy z nią wojnę, ale kto wie? Czy PO utworzy po wyborach rząd z LiD? To dość prawdopodobne, ale bynajmniej nie przesądzone ze względu na zaszłości historyczne. A zatem, za każdym razem pada ta sama odpowiedź: zobaczymy po wyborach. Jakie to ma konsekwencje dla wyborcy?

Dlaczego głosujemy?

Aktywny obywatel demokratycznego kraju - taki, który jako minimum zaangażowania przyjmuje swój udział w wyborach, kieruje się dwoma głównymi motywacjami przy określaniu politycznych preferencji. Głosuje na daną partię, bo ją jakoś tam lubi. "Jakoś tam", bo przecież polityka wyzwala inne emocje niż prywatne relacje międzyludzkie, więc nasz wyborca rzadko się z tą partią tak po prostu identyfikuje. Częściej uważa ją za mniej złą (mniej niekompetentną, mniej demagogiczną czy może mniej wyniosłą) niż inne, i to wystarcza, by na nią głosować. To poziom instynktowny, afektywny naszych preferencji wyborczych - motywacja wyłączna, a przynajmniej dominująca dla tzw. żelaznego elektoratu. Żelazny wyborca głosuje na daną partię niejako w ciemno, mówi: głosuję na nich i niech się dzieje, co chce. Ale dla pozostałych ważny jest też poziom mniej spontaniczny, wynikający z pewnej rachuby politycznej. To pytanie: co z tego będzie wynikać dla układu sceny parlamentarnej i powstaniu jakiej większości to się przysłuży? I tu zaczynają się schody. Nie w każdej demokracji, ale w naszej, z jej systemem wyborczym - tak.

System ten daje ogromną władzę przywódczym kręgom partii politycznych, władzę wyłącznego dysponowania zaufaniem wyborców. Wy na nas najpierw zagłosujcie - mówią nam przywódcy partyjni - a my zrobimy z waszych głosów taki użytek, jaki uznamy za słuszny. Przywódcy PiS-u mówią: zagłosujcie na nas, a jeśli zdobędziemy wystarczająco dużo głosów, to wykorzystamy wasze głosy dla stworzenia koalicji z LPR i Samoobroną albo też dla stworzenia koalicji z PO. Przywódcy PO mówią swoim: wykorzystamy wasze głosy do stworzemia koalicji z LiD albo też wykorzystamy je dla stworzenia koalicji z PiS. Podobnie sprzeczne sygnały wysyłają liderzy pozostałych stronnictw. A wyborca znajduje się w sytuacji chłopca na posyłki: przynieś piwo (czytaj: daj nam swój głos) i o nic nie pytaj.

Taka rola nie kłóci się z pierwszą motywacją głosujących (głosuję na nich i niech się dzieje, co chce), ale kłóci się zasadniczo z drugą motywacją (pytam: powstaniu jakiej większości to się przysłuży?). Mój głos może przyczynić się do powstania rządu o profilu politycznym "A" i równie dobrze do powstania rządu o profilu politycznym "nie-A", a nawet pod pewnymi względami "anty-A". Mam przynieść piwo i o nic nie pytać.

Polityk, mój pan

Dzieje się tak z powodów systemowych. Przywódcy partyjni lekceważą wyborców, bo system im na to pozwala, a nawet po trosze ich do tego zmusza. Wszyscy tak robią: ktoś, kto by się wyłamał z tego stylu, byłby politycznym frajerem.

Taka sytuacja powstaje zazwyczaj w proporcjonalnym systemie wyborczym, gdy mamy do czynienia z pewnym stopniem rozproszenia sceny politycznej - czyli niemal zawsze. Nie jest ona koniecznie przypisana do systemu proporcjonalnego, ale jest dla niego charakterystyczna, a rzadkie wyjątki potwierdzają regułę. Takim wyjątkiem była przeważnie sytuacja w RFN, gdzie stan sceny politycznej i politycznych zwyczajów umożliwiał wyborcy prosty wybór: jeśli wygra SPD, to wespół ze swoim naturalnym koalicjantem (najpierw z FDP, a od lat 80. z Zielonymi) ona utworzy rząd; jeśli wygra CDU/CSU, to ona samodzielnie albo (od lat 80.) ze swoim z kolei naturalnym koalicjantem (FDP) będzie rządzić. Przeważnie jednak w systemie proporcjonalnym mamy do czynienia z większą liczbą pretendentów do władzy albo/i żadne stałe sojusze nie rysują się przed głosowaniem, co sprawia, że głos wyborcy przypomina obstawienie puli w ruletce: wygram trochę albo dużo, a może wszystko przegram. Coś z mojego głosu będzie politycznie wynikać, ale co? Problem polega nie tylko na tym, że wygram lub przegram - to normalna konsekwencja wolnych wyborów. Problem specyficzny dla tego systemu wyborczego jest taki, że mój głos przyczynić się może do powstania dowolnego układu politycznego: głosując na moją partię, zbuduję układ polityczny, którego bym chciał, albo taki, którego bym nie chciał, albo nawet taki, który wydaje mi się nieznośny.

Może lepiej na ryby?

Tu konieczna uwaga porządkująca. Mimo że prowadzimy te rozważania o wadach (większych) i zaletach (mniejszych) naszego systemu wyborczego niedługo przed spodziewanymi wyborami, nie wynika z tego, by mogły one mieć jakikolwiek skutek praktyczny w tych wyborach (o ile do nich rzeczywiście dojdzie). Po pierwsze, nie zmienia się reguł w ostatniej chwili. Po drugie, nasza klasa polityczna, każda partia z innego powodu, w sumie preferuje obecny system. Niemniej, wolno pomarzyć, co byłoby dobre dla Polski.

Powiada się, nie bez racji, że system wyborczy, który ogranicza liczbę partii w parlamencie, pozbawia część wyborców ich reprezentacji i jest w tym sensie wykluczający. Ten argument waży szczególnie w "młodych" demokracjach, gdy system partyjny się dopiero kształtuje. W systemach już ukształtowanych dokonuje się, z biegiem lat, naturalna selekcja. Polskę AD 2007 można chyba zaliczyć do systemów partyjnych już ukształtowanych. Po wyborach 1991 r. mieliśmy w Sejmie przedstawicieli 29 partii, po najbliższych będzie zapewne od 3 do 6. Zmiana reguł, która pozwoliłaby z jednej strony utworzyć stabilny rząd, a z drugiej - dałaby wyborcom poczucie, że ich głos liczy się naprawdę, spowodowałaby zawężenie tej reprezentacji, ale nie byłoby ono drastyczne: mielibyśmy wtedy w Sejmie zapewne trzy-cztery partie, z czego 2 wielkie, będące biegunami dwóch potencjalnych większości parlamentarnych. Z punktu widzenia reprezentatywności byłaby to więc pewna strata, ale nieznaczna. Natomiast z punktu widzenia "rządności" systemu oraz z punktu widzenia wpływu wyborców na kształt polityczny rządu, byłby to ewidentny zysk. Ewidentny, bo mierzony różnicą miedzy zero a dużo "rządności" oraz między zero a dużo wpływu.

Rzecz nie jest i nigdy nie będzie oczywista. Są tacy, dla których nic nie jest ważniejsze od politycznej wielobarwności parlamentu. Są inni, którzy przedkładają nad nią odmienne wartości. W każdym razie trzeba sobie zdawać sprawę, że trwanie w obecnym systemie skazuje nas nieuchronnie na coraz wyższy stopień społecznej obojętności: politycy prowadzą jakieś swoje rozgrywki, ale nas to coraz mniej obchodzi. Powiększanie się obozu tych, którzy zamiast na wybory pójdą "na ryby", jest dla samej demokracji zjawiskiem wielce niepożądanym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2007