Wulkany na Plantach

Pomysł pokazywania w miejskich plenerach fotografii wybitnego francuskiego artysty, od 1995 roku portretującego naszą planetę, miał służyć przede wszystkim edukacji ekologicznej. “Portret planety u progu XXI wieku" rzeczywiście odmienia widzenie świata.

23.11.2003

Czyta się kilka minut

Planty między bazyliką Franciszkanów a Seminarium Duchownym portretował Wyspiański. Codziennie rano spotyka się tu kleryków biegnących na wykłady. Później zwartymi kolumnami maszerują wielojęzyczne grupy turystów. Około południa pojawiają się dzieci z przedszkolankami (jeszcze niedawno przy Plantach znajdowało się przedszkole i obyczaj zabawy w piaskownicy pod pomnikiem Boya-Żeleńskiego najwyraźniej przetrwał do dzisiaj). Z przedszkolakami mieszają się zakochani licealiści-wagarowicze z “Nowodworka" i studenci ze skryptami. A trzeba jeszcze wspomnieć o starszych paniach, które przetrwały zmiany własnościowe w okolicznych kamienicach, i o akordeoniście, który na rogu Plant i Poselskiej doczekał się nieoficjalnego etatu.

Trudno o publiczność bardziej różnorodną. Połowa z tych ludzi nie zajrzałaby nigdy do galerii. Bo nie ma na to czasu albo pieniędzy, bo za daleko dla starych nóg, bo dziecko znudzi się zwiedzaniem, bo zbyt uroczyście. Tego lata fotografie Bertranda same poszukały sobie odbiorcy.

W pierwszej chwili chciało się przebiec obok rzędu kolorowych tablic jak koło zwykłych reklam. Coś abstrakcyjnego, niemal matematycznego przykuwało jednak wzrok, każąc się zatrzymać. Mogło to być wielkie zielono-żółte serce. Albo wąski, ogniście czerwony prostokąt w lazurowej przestrzeni. Albo nakładające się na siebie koła i spirale. Trzeba było podejść bliżej i rozszyfrować geometryczne figury, wzięte jakby z obrazów Františka Kupki. Nazwać, ukonkretnić przestrzenie i przedmioty. Aby to zrobić, trzeba było wrócić na Planty. Obcy sobie ludzie zamieniali się w rozmówców, a kluczem do gry było pytanie: “Co to jest?"

Czerwona, dynamiczna plama wśród ostrych, grafitowych brył, z maleńką białą plamką w rogu okazywała się czynnym wulkanem na francuskiej wyspie Réunion. Jak głosił podpis pod fotografią: “Czynny od czterystu tysięcy lat, wybucha średnio co czternaście miesięcy". Gdy w białej plamce tuż obok krateru dostrzegliśmy trójkę ludzi, rodziła się narracja. Kim są? Zagubionymi turystami? Naukowcami? Żądnymi wrażeń podróżnikami? A jednocześnie zdziwienie, że coś tak nierealnego jak wulkan istnieje naprawdę. I szacunek wobec miejsca równie groźnego, co zachwycającego.

Znikające w oddali, równoległe spirale to nic innego jak osiedle domków jednorodzinnych w pobliżu Miami. W tej części Florydy mieszkają dwa miliony ludzi - prawie wszyscy na terenach dawnych bagien, objętych od początku wieku specjalnym programem osuszania. Czasem fotografie budziły nieokreślony niepokój, a przynajmniej poczucie wstydu. Jak wtedy, gdy bajecznie kolorowa, radosna mozaika okazywała się potężnym wysypiskiem śmieci, nieoczekiwanie przypominając barokowe “vanitas vanitatum". Albo gdy roztańczone, radosne krążki wśród zieleni ukonkretniały się jako zawodowe praczki bielizny z Abidżanu. To zajęcie dla setek ludzi stanowi jedyny sposób przetrwania w trzymilionowej stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej.

Głos artysty w debacie o odpowiedzialności za “Planetę u progu XXI wieku" niczym nie przypominał rozlicznych konferencji, kiedy przy suto zastawionym stole rozmawia się o głodzie w Afryce. Atakował bezpośredniością przedstawianych obrazem i słowem paradoksów. Najczęściej na Plantach słychać było jednak śmiech. Przed fotografią rozłożonych na piasku perskich kobierców. Wielkiego stada różowych flamingów. Tysiąca nagusów na plaży. Może to właśnie łagodny dystans wobec człowieka, naturalnie wtopionego w przestrzeń świata, przywracał proporcje i pozwalał przypomnieć sobie, że żyjemy wszyscy w naprawdę pięknym miejscu.

Żadna krakowska wystawa nie miała takiej frekwencji, choć zapewne nikt, kto ją odwiedził, nie czuł się “zwiedzającym". Przez pół roku ten fragment Plant pełen był ludzi o każdej porze dnia i nocy. Przychodzono tu na randki i rodzinne spacery. Bo czy można znaleźć lepszy argument, by namówić ojca na pomoc w sklejeniu modelu samolotu, niż widok bombowców B-52 w bazie lotniczej Davis Monthan w Arizonie? W listopadzie fotografie Bertranda znikły z Plant. Odeszły wraz z latem. Ale zostawiły po sobie oczekiwanie. Co pojawi się w tej nowej “przestrzeni galeryjnej" Krakowa w przyszłym roku?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2003