Wszystko na sprzedaż

Hillary mówi wszystko! Bill Clinton wyznający na klęczkach grzech cudzołóstwa i błagający o wybaczenie dopiero w obliczu składania zeznań przed Sądem Przysięgłych, kiedy nie może już dłużej kłamać! Nieprzespane noce pełne łez! „Przeżywając historię” (Living History) - pamiętniki byłej Pierwszej Damy USA błyskawicznie zdobyły listy bestsellerów. Powodzenie książki jest częścią zjawiska charakterystycznego dla amerykańskiej kultury - niezdrowej ciekawości gapia.
z Nowego Jorku

20.07.2003

Czyta się kilka minut

W pierwszym rzucie do księgarń trafił niezwykły nakład miliona egzemplarzy, stawiający autorkę na równi z Papieżem. Senator Clinton relacjonuje, jak początkowo uwierzyła w zapewnienia jurnego męża, że zaprzyjaźnił się z młodą stażystką i dlatego chciał jej pomóc w znalezieniu pracy. Opisuje swoją pierwszą reakcję na prawdę: atak furii i histeryczną awanturę. Kiedy zażądała od Billa, by powiedział o zdradzie również córce, prezydent zapłakał. Potem przyszły długie miesiące chłodu i milczenia. „Nasz pies Buddy był jedynym członkiem rodziny skłonnym dotrzymywać mu towarzystwa - pisze Hillary. - Ja chciałam mu przetrącić kark”. Zbawieniem okazała się decyzja wystartowania w wyborach do Senatu. Bill udzielał dobrych rad, Hillary słuchała, pytała i stosunki wróciły do normy. Jakkolwiek normy pani senator nie definiuje. A jej wrogowie twierdzą, że kłamie: wiedziała o romansie, lecz milczała, bo jest wyrachowana i dba tylko o karierę. 

Skruszeni grzesznicy

Hillary Clinton długo musiała pracować na sympatię swoich rodaków. Po przeprowadzce do Białego Domu stała się ulubionym obiektem ataków zarówno republikańskiej prawicy, jak i niezrzeszonych męskich szowinistów, którzy nie mogli jej wybaczyć, że zamiast pilnować domowego ogniska zrobiła karierę prawniczą - w latach 70. i 80. kilkakrotnie trafiała na listę stu najlepszych amerykańskich adwokatów. W miarę upływu czasu niechęć malała, aż w końcu, gdy wyszło na jaw, że mąż zdradza Pierwszą Damę z sekretarkami, zmieniła się w podszytą współczuciem sympatię. Hillary poszła za ciosem. Odchudziła się, zmieniła wizażystkę i nagle zyskała ogromną popularność. Demokraci zdyskontowali to, wystawiając panią Clinton w wyborach do izby wyższej Kongresu.

Najodważniejsi przebąkują o kampanii prezydenckiej, ale pani senator twierdzi, że na razie nic z tego. Choć sondaże wskazują, że miałaby szanse. Większe niż dziewięciu oficjalnych kandydatów Partii Demokratycznej, walczących gdzieś na uboczu głównego nurtu wydarzeń o nominację. Ogólnokrajowa kampania promocyjna „Przeżywając historię” spycha ich na jeszcze dalszy plan, a tym samym - paradoksalnie - zwiększa przewagę Busha. W dniu premiery przed księgarnią w centrum Manhattanu ustawiło się ponad tysiąc osób pragnących zdobyć autograf Hillary. Atmosfera przypominała bardziej koncert rockowy niż spotkanie autorskie osoby, która zawodowo uprawia politykę. Odżyły wspomnienia z beztroskich czasów, gdy największym problemem Amerykanów, zamiast czających się w mroku terrorystów, było niekonwencjonalne wykorzystywanie przez prezydenta cygar i plamy na błękitnych sukienkach. 

Większość nabywców książki wcale nie jest zainteresowana politycznymi koncepcjami państwa Clintonów ani kuluarami decyzji poprzedniej administracji. Zwłaszcza, że w szczerość deklaracji Hillary - jak wskazują sondaże - publika powątpiewa. Ludzie chcą znać pikantne szczegóły pożycia małżeńskiego Pierwszej Pary, nawet jeśli zostały przefiltrowane przez sito autocenzury i autoreklamiarstwa. Trudno ocenić, czy Amerykanie są społeczeństwem podglądaczy i plotkarzy w większym stopniu niż na przykład Polacy. Ale publiczne pranie własnych brudów jest w USA czynnością znacznie bardziej popularną niż na Starym Kontynencie. Przy czym, co charakterystyczne, odbywa się z reguły w tonie ekspiacji skruszonego grzesznika łaknącego odpuszczenia win. 

"Afera rozporkowa" dowiodła, że mieszkańcy Stanów Zjednoczonych stają się coraz bardziej tolerancyjni wobec zdrady małżeńskiej - która w kodeksie prawa wojskowego nadal pozostaje przestępstwem karanym pozbawieniem wolności. W tym świeżym liberalizmie nie doścignęli jeszcze Francuzów, ale w dużej mierze przestali oceniać przywódców przez pryzmat ich życia osobistego. Clinton zostanie zapamiętany nie tylko jako prezydent, który zrównoważył budżet, stoczył zwycięską wojnę z republikańskim Kongresem czy wywołał jeden z największych skandali obyczajowych w historii USA. Historycy ocenią go również jako człowieka, który dzięki umiejętności oddzielania spraw publicznych od prywatnych usankcjonował śmierć amerykańskiego purytanizmu. Przeciętny Amerykanin nie uznaje się dziś za osobę uprawnioną do narzucania komukolwiek - ani sąsiadowi, ani prezydentowi - własnych przekonań, choć sam pewne zasady wyznaje i stara się je realizować w praktyce. Moralizatorskie zapędy republikanów stoją w sprzeczności z duchem czasów: nie dość, że w bliźniego nie wypada rzucać kamieniem, to wszyscy doskonale wiedzą, że samozwańczy obrońcy 10. przykazań sami mają nieczyste sumienia. Większość Amerykanów była przeciwna publicznemu piętnowaniu prezydenta za błędy, z których powinien się rozliczać przed swoją rodziną i przed swoim Bogiem, a nie przed elektoratem oraz mediami. Z jednej strony wyborcy uznawali, że Clinton realizuje ich interesy, z drugiej odnajdywali w nim więcej człowieczeństwa niż w bezlitosnych, zaperzonych moralistach. Postrzegali go jako znienawidzonego przez elitę outsidera, permanentnie walczącego o przetrwanie. Jednocześnie, przekarmiani wywiadami gwiazd typu „powiedzieć wszystko”, poradami psychoanalitycznych guru i literaturą na temat ulepszania samego siebie - widzieli w prezydencie bliską im postać skruszonego winowajcy, który przeszedł od grzechu, poprzez fazę zaprzeczeń, skruchę i pokutę do rozgrzeszenia. Sam Clinton zresztą też szykuje się do wydania memuarów (spowiedzi?). To dopiero będzie hit! 

Polityk też człowiek 

Fala bezprecedensowej szczerości przelewa się przez całą amerykańską scenę polityczną. No, może szczerość to zbyt duże słowo, ale na pewno mniej jest dziś na tej scenie zakłamania. Politycy, którzy dziesięć lat temu nie śmieliby nawet pomyśleć o kandydowaniu na radnego dzielnicowego, ubiegają się o urzędy stanowe i federalne, a grzechy ujawniają nie ze spuszczoną głową i pokątnie, lecz w autoreklamowych przemówieniach. Bezwzględna rywalizacja o czytelnika, stopniowo sprowadzająca prasę głównego nurtu do poziomu brukowców, uodporniła publikę na skandal. Do trwającego 16 lat „bardzo czułego związku” z pracownicą kancelarii przyznał się gubernator Kolorado Roy Romer, który był jednocześnie szefem Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej. U jego boku stała żona, słowem i gestem podkreślając, że wybacza niewiernemu. Konferencję prasową zwołał też kolejny skruszony grzesznik Michael J. Bowers, prokurator generalny Georgii, ubiegający się o stanowisko gubernatora tego stanu. Podobnie jak Romer wystąpił w towarzystwie małżonki, którą przez 15 lat zdradzał z sekretarką. „Pobłogosławił nas Bóg Wszechmogący i pozwolił ponownie zakochać się w sobie - stwierdził kandydat republikanów. - Niezależnie od tego, co zdarzy się w prawyborach, Bette Rose i ja pozostaniemy razem, zakochani jak za dawnych lat”.

Wzrost tolerancji elektoratu wobec słabostek polityków nie jest wyłącznie wątpliwą zasługą pań Flowers, Jones czy Lewinsky. Jak ujął to były demokratyczny senator Gary Hurt, który przyłapany w 1987 r. na jachcie z młodą kochanką stracił szanse zdobycia fotela w Gabinecie Owalnym: „Zainteresowanie cudzym życiem erotycznym jest przypadłością starą jak świat i występującą we wszystkich kulturach. Ale Amerykanie stopniowo dojrzewają i zaczynają rozumieć, że kwalifikacji polityka nie można oceniać na podstawie jednego skoku w bok, że cechy charakteru przejawiają się w różnych poczynaniach, nie tylko związanych z pojedynczym, międzyludzkim związkiem”. 

Jedną z oznak „nowej dojrzałości” wyborców jest, zdaniem Hurta, rosnąca akceptacja wobec kandydatów nieżonatych. Fenomen Billa Clintona, który mimo oskarżeń o niewierność cieszył się niezmąconym poparciem przytłaczającej większości elektoratu, nie stanowi wyjątku. Na Florydzie członkowi tamtejszego Senatu, republikaninowi Johnowi McCayowi zdradę zarzuciła publicznie mściwa małżonka. Co gorsza, kochanką okazała się lobbystka promująca ustawę, którą McCay zagorzale forsował. Co zrobił senator? Niewiele myśląc, wziął rozwód i ożenił się z lobbystką. Podobnie jak Clinton jadący na wysokim koniu sukcesów gospodarczych, McCay wykazał się umiejętnością pompowania pieniędzy z budżetu stanowego do własnego dystryktu. I wyborcy niczego więcej nie chcą. 

Politycy spowiadają się przed elektoratem nie tylko ze względu na jego świeżo nabytą tolerancję, ale również z obawy przed wścibstwem mediów i nieczystą grą przeciwników. Za prezydentury Kennedy’ego cały korpus prasowy Białego Domu wiedział o erotycznych wybrykach Pierwszego Lokatora, ale żadnemu z dziennikarzy nie przyszło do głowy, że mógłby o tego typu rewelacjach pisnąć choćby słówko. W okresie „afery rozporkowej” media prześcigały się w relacjonowaniu nie tylko wstydliwych faktów, lecz nawet plotek i pogłosek, włącznie z takimi, które przypominały napisy w koszarowej toalecie. W atmosferze powszechnej nagonki kandydaci muszą brać pod uwagę możliwość, że prędzej czy później jakieś niewygodne fragmenty ich życiorysów ujrzą światło dzienne. Uznali więc, że lepiej ujawniać grzechy zawczasu. Z analiz politycznych konsultantów wynika bowiem, że Amerykanie chętniej wybaczają politykom przyznającym się do problemów osobistych niż tym, którzy robią wrażenie hipokrytów lub zamiast wykazać skruchę brną w zaprzeczenia. Występki erotyczne traktowane są z większą wyrozumiałością niż machlojki finansowe czy wykorzystywanie stanowiska dla własnych korzyści. Marc Morial został wybrany burmistrzem Nowego Orleanu mimo zajadłych ataków konserwatystów, którzy zarzucali mu niemoralny tryb życia, w tym posiadanie nieślubnego dziecka. Podczas następnej kampanii, oponenci Moriala nie napomknęli o dziecku ani razu. „Ludzie są na tyle wyrobieni, że potrafią odsiać kwestie ważne od nieistotnych. Co mój syn ma wspólnego z budżetem miejskim czy polityczną wiarygodnością?” - pyta burmistrz. 

Demokratyczny kongresman Barney Frank z Massachussets, nie tający swego homoseksualizmu, wygrał wybory mimo poinformowania elektoratu, że korzystał z usług męskiej prostytutki. „Gdyby okazało się, że polityk bije żonę, wyborcy mogliby mu nie wybaczyć - mówi Frank. - Ale to czy uprawia seks z mocy prawa małżeńskiego czy na kocią łapę, przestało mieć znaczenie”. Znaczenie najwyraźniej przestały mieć również młodzieńcze eksperymenty z narkotykami. Konkurent Michaela Bowersa, członek Senatu Georgii, Mark Tylor przyznał się do palenia w przeszłości marihuany i wąchania kokainy. Odpowiednie oświadczenie wydał tego samego dnia, w którym Bowers poinformował świat o romansie z sekretarką. Przeszło bez echa. 

Nieprzyzwoite sekrety 

Choć wydaje się, że wyborcy potrafią już oddzielać życie prywatne polityków od publicznego, nie oznacza to, że tym pierwszym się nie interesują. Aby oddzielić, trzeba wszak wiedzieć, co się oddziela - czyli poznać dogłębnie i jedno, i drugie. A szczerość popłaca nie tylko politycznie, ale również finansowo. Zatem handlują nią przedstawiciele wszystkich profesji. Pamiętniki pisze dziś każdy, kto ma do wyznania sekret wystarczająco nieprzyzwoity, by wydawcy zapłacili zań przyzwoite pieniądze. W ubiegłym roku rynek zalała fala książek autorstwa byłych prostytutek - damskich tudzież męskich. „Gdzie powinna wynajmować mieszkanie manhattańska dziewczyna na telefon? Na górze miasta, najlepiej blisko East River, w jednej z tych ceglanych kamienic bez portiera. Dzielnica jest stosunkowo bezpieczna, apartamenty w miarę eleganckie, a jednocześnie mieszkańcy i goście mają zagwarantowaną pełną anonimowość" - pisze Tracy Quan, autorka „Pamiętnika manhattańskiej dziewczyny na telefon” (Diary of a Manhattan Call Girl). W księgarni Barnes and Noble przy 86. Ulicy powieść Quan wystawiona została obok najnowszego odcinka przygód Harry’ego Pottera i bestsellera emerytowanego prezesa General Electric, Johna F. Welcha Juniora: „Jack: co na sercu, to na języku” (Jack: Straight From the Gut). Poza "Pamiętnikiem" największą popularność zyskały wspomnienia Ricka Whitakera „Przyjmując pozycję” (Assuming the Position) i autobiograficzna powieść J.T. LeRoya „Sarah” o 12-letnim chłopcu, który do tego stopnia idealizuje swoją matkę-prostytutkę i narkomankę, że przebrany za dziewczynkę obsługuje kierowców ciężarówek w toalecie przydrożnego baru. Książka LeRoya uzyskała status kultowy, kiedy Courtney Love i Angelina Jolie stoczyły zażartą publiczną walkę o to, która z nich zagra rolę idealizowanej matki-heroinistki w filmowej wersji powieści. 

Jak świeże bułeczki rozchodzą się wspomnienia seryjnych morderców. 16-letnia Amy z Long Island poznała starszego o 20 lat Joey’ego Buttafuoco w jego warsztacie, gdzie przyprowadziła rozbity samochód. Flirt przerodził się w romans i choć Joey unikał jednoznacznych deklaracji, Amy miała nadzieję, że kochanek zdecyduje się na trwały związek. Chwilowo, aby nie stracić nowego auta, które Joey dał jej w prezencie, ale przestał zań spłacać raty (bo „biznes szedł kiepsko”), podjęła pracę prostytutki w agencji towarzyskiej. Kochanek załatwił sprawę z szefową, tak że nikt nie sprawdził daty urodzenia kandydatki. Po kolejnych sześciu miesiącach Amy straciła cierpliwość. Zażądała ślubu. Gdy Buttafuoco odmówił, podcięła sobie żyły, a potem została kochanką Paula Makely'ego, właściciela siłowni. 

Ale stara miłość nie rdzewieje. Zdesperowana dziewczyna wynajęła wspólnika, Petera Guagenti'ego z Brooklynu, który za 800 dolarów wykombinował jej pistolet i 19 maja 1992 r. przywiózł pod dom Joey'ego. Tam, w trakcie kłótni, Amy dwukrotnie uderzyła pistoletem w szczękę Mary Jo Buttafuoco, ostatnią w jej mniemaniu przeszkodę na drodze do szczęścia. Za drugim razem broń wypaliła. Mary Jo przeżyła, choć ma sparaliżowaną połowę twarzy. Romans wyszedł na jaw i znalazł finał przed sądem, który skazał „Lolitę z Long Island” na 5 do 15 lat więzienia (w 1999 r. wyrok został zmieniony na 3 do 10 lat). Wkrótce po procesie trzy największe sieci telewizyjne (ABC, NBC, CBS) nakręciły filmy przedstawiające wersje wydarzeń według pogodzonych państwa Buttafuoco, Amy oraz policji. Na fali zainteresowania aferą powstały ponadto dwie książki, broad-wayowski musical i komiks, nie licząc setek godzin przegadanych przez gospodarzy talk shows i tysięcy artykułów w pismach brukowych.

Teraz, niesione falą wojennego patriotyzmu, wielkie konglomeraty medialno-rozrywkowe - Time Warner/CNN, Walt Disney/ABC, General Electric/NBC, News Corporation (Rupert Murdoch)/Fox - łączą wszystkie siły oraz środki, którymi dysponują, by dotrzeć do szeregowej Jessiki Lynch i kupić prawo do opowiedzenia historii jej cudownego ocalenia podczas wojny w Iraku. W ramach tej rywalizacji CBS zaproponowało nawet młodziutkiej bohaterce możliwość poprowadzenia wraz ze wskazanymi przez nią przyjaciółmi specjalnego programu muzycznego MTV. Ponieważ wspomniane korporacje są właścicielami zarówno stacji telewizyjnych, jak i wydawnictw, a niektóre nawet wytwórni filmowych, Jessicka może podpisać kontrakt jednocześnie na książkę, film i serial telewizyjny. 

Kłopot w tym, że do tej pory znamy tylko oderwane fragmenty perypetii 20-letniej szeregowej. „Pierwsze korespondencje z frontu, wykoncypowane na fali patriotycznego uniesienia, przedstawiały dzielną Jane Wayne, która przed dostaniem się do niewoli opróżniła magazynek swojego M-16. Informacje te nie znalazły potwierdzenia. Rany szeregowej okazały się być efektem zderzenia samochodów, a jej karabin zaciął się uniemożliwiając prowadzenie ostrzału” - napisał niedawno w komentarzu redakcyjnym New York Times. W prasie coraz częściej pojawiają się sugestie, że cała akcja ochrzczona mianem „Ocalić szeregową Lynch” została przeprowadzona w celach propagandowych, na potrzeby telewizji. Iraccy lekarze zapewniali dziewczynie opiekę, ponoć przynosili jej nawet z targu pomarańcze kupowane za własne pieniądze. Zaś odebranie Jessicki ze szpitala, którego nie pilnowali już iraccy żołnierze, na pewno nie wymagało nocnego rajdu z udziałem helikopterów oraz komandosów o wymalowanych twarzach. W całym zdarzeniu było najprawdopodobniej znacznie mniej heroizmu niż chciałby telewizyjny producent. 

 

 

* 

 

Ludzie pragną historii prawdziwych. Chcą oglądać swoich ziomków, zwykłych zjadaczy chleba, którzy znaleźli się w niezwykłych sytuacjach, przez powiększające szkło jak owady w terarium. Popyt stymuluje podaż, ale w USA, gdzie społeczeństwo od pokoleń kupuje to, co uczą je kupować telewizyjne reklamówki, to również podaż kreuje popyt. A zasady podaży, znów na zasadzie sprzężenia zwrotnego, określa najniższy wspólny mianownik powszechnych gustów. Jak mawiają Amerykanie: morbid curiosity, czyli niezdrowa ciekawość gapia. Gryzące się psy, wypadki samochodowe (tak te z udziałem księżniczek, jak żebraków), bełkot furiatów czy kłótnie pijanych przyciągały i będą przyciągać tłumy kibiców. Taka już jest ludzka natura. 

PIOTR MILEWSKI jest dziennikarzem Radia Zet, stale współpracuje z TP.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2003