Wszystkie drogi prowadzą przez Kirkuk

W dzisiejszym Iraku to miasto wyjątkowe: jakby ominęły je burze przetaczające się w ostatnich dekadach. To także najważniejsze miejsce dla przyszłości całego kraju.

31.07.2017

Czyta się kilka minut

Flagi kurdyjska i iracka nad corocznym festiwalem Noruz. Kirkuk, 20 marca 2017 r. / MARWAN IBRAHIM / AFP / EAST NEWS
Flagi kurdyjska i iracka nad corocznym festiwalem Noruz. Kirkuk, 20 marca 2017 r. / MARWAN IBRAHIM / AFP / EAST NEWS

Dokładnie środek północnego Iraku. Przed wjazdem do Kirkuku majaczą szyby naftowe, zwieńczone malowniczymi płomieniami gazu spalanego jako produkt uboczny – w końcu to jeden ze starszych i ważniejszych okręgów wydobycia irackiej ropy. Na samym wjeździe do miasta finalne stadium budowy ogromnego – 23 metry wysokości – pomnika peszmergi. Peszmergowie to kurdyjskie wojsko – formalnie część sił zbrojnych Iraku. Albo, jak woleliby pewnie powiedzieć oni sami, Kurdystanu.

A dalej już miasto. Rozległe. Zabudowa głównie jednopiętrowa. Aż wierzyć się nie chce, że mieszka tu ok. 800 tys. ludzi. Oficjalnie, bo miejscowi mówią o półtora miliona mieszkańców plus 750 tys. uchodźców. Nad horyzont wystaje wzniesienie z ruinami starej twierdzy i wielkie koło wesołego miasteczka. W centrum większy budynek, upstrzony setkami śladów po kulach – pamiątka po ubiegłorocznym rajdzie tzw. Państwa Islamskiego (IS). Gorąco – 50 stopni w cieniu – musiało dokuczać żołnierzom armii Andersa, wyziębionym w Workutach i Kołymach, którzy bazowali w tym mieście i jego okolicach w 1943 r.

Pusto, sennie, brudno i – mimo naftowego bogactwa – jakoś biednie. Po przyjeździe z Irbilu, stolicy kurdyjskiej autonomii, ma się tutaj poczucie dotknięcia „prawdziwego” Iraku. To znaczy – niekurdyjskiego.

Wieloetniczne i wielowyznaniowe

Kirkuk jakby omijały największe burze, które przetaczają się przez kraj w ostatnich dekadach. Nie toczyły się tu regularne działania wojenne, jak w Faludży. Napięcia i zamachy bombowe owszem, zdarzały się, ale nieporównanie rzadziej niż choćby w Basrze, nie wspominając o Bagdadzie. W 2014 r. żołnierze iraccy wycofali się bez walki z Kirkuku przed bojownikami tzw. Państwa Islamskiego, podobnie jak wycofali się też z Mosulu. Ale tutaj ich miejsce zajęli kurdyjscy peszmergowie, którzy zapobiegli katastrofie.

Dziś Kirkukiem rządzą Kurdowie. Ale miasto nie załapało się na pociąg zmian, które tak radykalnie zdystansowały – m.in. pod względem inwestycji i dbałości o porządek – autonomię kurdyjską (tzw. KRG – z angielskiego: Kurdyjski Rząd Regionalny, oznaczający autonomię) od reszty Iraku. Wciąż – inaczej niż w reszcie kraju – miasto jest wieloetniczne i wielowyznaniowe.

Choć brakuje pewnych danych, szacuje się więc, że Kurdowie, Arabowie i Turkmeni dysponują tu zbliżoną liczbą mieszkańców. Obok sunnitów są w mieście szyici i chrześcijanie. Mimo trudnej pamięci – np. o dotykających Kurdów od lat 50. XX wieku przymusowych wysiedleniach i arabizacji miasta – pogromów i czystek w Kirkuku nie było.

Obywatel starego Iraku

Miejscowy arcybiskup chaldejski (katolicki) Yousif Mirkis – Irakijczyk, dominikanin, wykształcony w Strasburgu i Paryżu (kierunek: etnologia) – przyjmuje praktycznie z ulicy. Docenia to, co ma. Faktycznie, po 2003 r. z Iraku uciekło nawet dwie trzecie chrześcijan (a było ich tu jakieś półtora miliona). Wyjechało też ich trochę z Kirkuku – zostało jakieś pięć tysięcy. Ale pojawiło się kilka tysięcy nowych, uciekających przed tzw. Państwem Islamskim z Mosulu i Niziny Niniwy.

Yousif Mirkis zrobił tu wszystko, aby ich (ale również niechrześcijan) wesprzeć, zapewnić im mieszkanie i żywność, a także możliwość nauki dla kilkuset uchodźców-studentów. Oni muszą się kształcić, by zapewnić przetrwanie chrześcijaństwa w Iraku. Oni muszą odbudowywać Irak. Nie mogą stąd uciekać, to ich kraj. Chrześcijanie są tu najdłużej mieszkającą ludnością – byli przed Arabami i Kurdami. Tutaj są u siebie – nie na Zachodzie.

Biskup boi się o przyszłość, lecz robi swoje: zbiera pieniądze we Francji i w Niemczech (z Kościołem w Polsce nie ma kontaktu). Planuje otworzyć ośrodek dla chorych na alzheimera. I dalej kształcić, wspierać. Jest pewnie jednym z ostatnich wielkich obywateli takiego Iraku, jakim ten kraj był kiedyś.

Atomowa bomba zegarowa

Tymczasem choć ani największy, ani najbogatszy – to Kirkuk jest bodaj najważniejszym dziś miastem dla przyszłości Iraku. Ważniejszym niż medialny Mosul, jedna z dwóch „stolic” dżihadystów, mozolnie szturmowany od października 2016 r. i wreszcie hucznie zdobyty w początkach lipca. Osaczony przez irackie siły rządowe (i Irańczyków) oraz (z powietrza) przez Amerykanów – Mosul musiał paść. I padł.

Kirkuk tymczasem jest atomową bombą zegarową wmontowaną w Irak. To tutaj rozstrzygnie się dojrzewająca od dekad kwestia niepodległości irackiego Kurdystanu, a zatem przyszłość całego Iraku. Rozgrywka, która popchnie blisko- wschodni kryzys w nieznane.

Dla Kurdów Kirkuk jest miastem kurdyjskim. Jeszcze w 1957 r. stanowili blisko połowę jego mieszkańców. Z kolei dla Bagdadu – prócz oczywistych dochodów z ropy – Kirkuk stanowił główny front w budowie unitarnego, arabskiego państwa irackiego. Arabizacja miasta, wysiedlenia Kurdów i osadzanie tu Arabów miały być gwarancją, że Kurdowie – największa niesemicka grupa w Iraku – albo zleją się z żywiołem arabskim, albo staną się folklorystyczną mniejszością, zamieszkującą dzikie góry na północnym wschodzie.

Po wojnie w Zatoce w 1991 r. – gdy Amerykanie wyzwolili Kuwejt, ale zatrzymali się w pół drogi, nie obalając (jeszcze) Saddama Husajna – górski Kurdystan stał się faktycznie Dzikimi Polami, targanymi wewnątrzkurdyjską wojną domową. Po 2003 r. – gdy amerykańska interwencja obaliła dyktatora – Kurdystan okrzepł i w ramach wspartej przez USA autonomii przystąpił do budowy własnych instytucji i odrębności politycznej. W kolejnych latach iracki Kurdystan stał się – na tle reszty kraju – oazą stabilności, pluralizmu i bezpieczeństwa. Problemy z (niekoniecznie demokratyczną) dominacją Masuda Barzaniego i jego Demokratycznej Partii Kurdystanu (PDK), problemy z korupcją itd. – wobec sytuacji w reszcie Iraku, a z czasem także w Syrii – mogły wydawać się egzotycznym luksusem.

Interes Kurdów, interes Bagdadu

Dla Kurdów odzyskanie kontroli nad Kirkukiem to kwestia historycznej sprawiedliwości. A także być albo nie być dla odrębności, a zwłaszcza niepodległości Kurdystanu. Bo to właśnie ropa może zagwarantować stałe źródło dochodów, niezbędne do utrzymania państwa i armii, a także do zdobycia uznania w oczach sąsiadów. Dokładnie z tych samych powodów przejście Kirkuku pod kuratelę Kurdów jest wykluczone z perspektywy arabskiego Bagdadu. W takim wariancie rozpad Iraku na część arabską i kurdyjską byłby wyłącznie kwestią czasu.

Pisana pod dyktando USA iracka konstytucja z 2005 r. uwzględniła ten problem – zgodnie z artykułem 140. przyszłość terytoriów spornych, z których Kirkuk jest najważniejszy, miała zostać rozstrzygnięta na drodze referendum, przeprowadzonego najpóźniej do 2007 r. Referendum nie zostało przeprowadzone do dziś, a miasto trwało w zawieszeniu. Obok irackich sił rządowych nieoficjalnie stacjonowały w nim siły kurdyjskie.

Jednak po wycofaniu się Amerykanów z Iraku ówczesny – zdominowany przez szyitów – rząd bagdadzki Malikiego zaostrzył presję na Kurdów i na sunnitów, w ramach konsolidacji władzy i państwa. Doprowadziło to do wrzenia wśród sunnitów, które skutkowało poparciem, jakiego na początku udzielili IS – oraz do zaostrzenia tendencji separatystycznych wśród Kurdów i wstrzymania finansowania autonomii przez Bagdad.

Gdy w 2014 r. siły irackie bez walki oddawały dżihadystom jedną trzecią Iraku, dały wyraz zarówno słabości irackiego państwa, jak też nadziei, że dojdzie tu do konfliktu między sunnitami a Kurdami – wyniszczającego obie strony i oczyszczającego pole dla szyitów. Zajęcie i utrzymanie Kirkuku przez peszmergów w 2014 r. było bez wątpienia niemiłym zaskoczeniem dla Bagdadu – Kurdowie zdobyli klucze do przyszłości swojej i Iraku.

Dziejowa zmiana

Gdy zacisnęła się pętla wokół Mosulu i dżihadystów, w kwietniu władze autonomii kurdyjskiej zapowiedziały przeprowadzenie referendum niepodległościowego dla Kurdystanu. Jego datę ustalono na 25 września. Referendum ma rozpocząć szybki proces negocjacji z rządem o warunkach secesji. Fakt, że Bagdad nie wywiązał się ze swych konstytucyjnych zobowiązań – w tym brak rozwiązania arabsko-kurdyjskiego sporu o Kirkuk – jest najważniejszym pretekstem do tego referendum.

Po licznych wahaniach zdecydowano, że w Kirkuku referendum nie będzie dotyczyć przyszłego statusu spornej kirkuckiej prowincji (jak chciała tego konstytucja z 2005 r.), lecz – podobnie jak w całej autonomii – niepodległości. Automatycznie objęłaby ona także to miasto.

Czas goni. W ciągu ostatnich niemal 15 lat w Iraku dokonała się dziejowa zmiana, której ukoronowaniem jest rozbicie irackiej odnogi IS. Oto bowiem po raz pierwszy w historii Irak, zdominowany przez szyitów, jest przez nich rządzony. Więcej nawet, po raz pierwszy sunnici – nieprzerwanie rządzący Irakiem od czasów Mahometa po Saddama Husajna – zniknęli jako podmiot polityczny (rozbici i skompromitowani wsparciem dla dżihadystów). Sunnici znikają też fizycznie, uciekają z Iraku. Po Syryjczykach i Afgańczykach to największa grupa azylantów w Unii.

Na placu boju zostają silni jak nigdy w historii iraccy szyici – wspierani, rozgrywani i kontrolowani przez Iran, po cichu tworzący w Iraku „państwo równoległe” (np. regularną armię coraz częściej zastępują zideologizowane milicje, tzw. Haszd al-Szabi). Irak będzie państwem szyickim. A naprzeciw szyitów stoją Kurdowie, którzy wierzą, że wreszcie uda im się stworzyć własne państwo narodowe, będące jednocześnie protektorem dla nieszyickich mniejszości w północnym Iraku.

Kirkuk czeka więc na referendum niepodległościowe. Jego wynik nie budzi wątpliwości: przy wszystkich różnicach regionalnych, zdecydowana większość Kurdów opowie się pewnie za niepodległością; atrakcyjna wydaje się też być ona dla większości mieszkańców miasta. Teoretycznie Kirkuk mógłby wejść do niepodległego Kurdystanu wbrew swej woli. Z punktu widzenia władz w Irbilu problemem jest jednak zapewnienie bezpieczeństwa, stabilności i co najmniej wrażenia demokratyczności procesu wyborczego w trakcie referendum.

Idea referendum i szybki kurs na niepodległość Kurdystanu nie znalazły dotąd poparcia ani na Zachodzie, ani w regionie. Zdecydowanie przeciwne są Bagdad i Teheran. Zaskakująco krytyczna jest Turcja, która dotąd wspierała odrębność irackiego Kurdystanu i akcentowała jego suwerenny status w warstwie symbolicznej – np. witając u siebie Barzaniego pod flagami kurdyjskimi.

Chmury nad miastem

W całym północnym Iraku czuć wojnę. ­Irbil liczy się z tym, że po zdobyciu Mosulu siły irackie – raczej „ochotnicze i niezdyscyplinowane” milicje szyickie niż armia rządowa – uderzą na Autonomię, a zwłaszcza na tereny zajmowane przez Kurdów poza jej granicami, jak Kirkuk. Lokalne starcia milicji szyickich z peszmergami wybuchają od tygodni. Poważny niepokój wywołują – paradoksalnie – dżihadyści, którzy wciąż kontrolują miasto Hawidża. Ich pozycje znajdują się nie dalej niż 20 km od Kirkuku.

Na początku lipca w internecie pojawiły się filmy pokazujące lądowanie irackich śmigłowców na terenie dżihadystów i domniemany desant sprzętu wojskowego, mający świadczyć o lokalnej współpracy między nimi i Bagdadem. Potencjalny atak dżihadystów na Kirkuk – choćby w formie spektakularnego rajdu, jak onegdaj – daje im cień szansy na powrót do gry. Dla Bagdadu byłby to koronny dowód na niestabilność władzy kurdyjskiej i szansa na zablokowanie referendum lub jego dyskredytację w światowych mediach. A dżihadyści? Ich prędzej czy później się zniszczy, przy poparciu całego świata.

Trzeszczy też w samym mieście. Faktyczną władzę sprawują tu Kurdowie. Ale nie irbilscy i proniepodległościowi aktywiści z PDK, lecz opozycyjni wobec Barzaniego, z partii PUK, wywodzący się z południa Kurdystanu i związani z Iranem. To ich peszmergowie zajęli Kirkuk w 2014 r. Partia PUK w zasadzie poparła projekt referendum, ale od niepodległości ważniejsze jest zachowanie równowagi w jej relacjach z PDK. W mieście są jeszcze bojownicy lewackiej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), będący w ostrym konflikcie z PDK i niechętni niepodległości. Siedziby głównych partii kurdyjskich to potężne twierdze w centrum miasta – z kilkoma liniami umocnień wokół budynków i z masą ludzi pod bronią. W rozmowach czuć wyraźne napięcie i taksowanie potencjalnych wrogów.

Nikt nikomu nie wierzy

Równie skomplikowana sytuacja jest wśród kirkuckich Turkmenów. Partii mają kilkanaście. Część z nich postawiła na Kurdów. Większość wciąż liczy na wsparcie tureckie i zapewnienie sobie własnej autonomii w ramach Kurdystanu (ci najbardziej drażnią antyturecki PUK). Część zaś jest szyitami, a ich stosunek do Bagdadu pozostaje niejasny.

Otwartą kwestią jest postawa tutejszych sunnickich Arabów. Siedzą cicho i boją się szyitów. Ale nie ufają też Kurdom, a wielu z pełną rezygnacji determinacją ogląda się na Państwo Islamskie.

A jakby tego było mało, skomplikowana jest też sytuacja wśród chrześcijan – kilka obrządków, kilkanaście partii... Biskup kirkucki marzy o restauracji dawnego Iraku i spokojnym trwaniu, jak przez minione wieki. Aktywiści chrześcijańscy śmiało patrzą w przyszłość, ale są podzieleni: chrześcijańskie milicje wchodzą zarówno w skład peszmergów i stawiają na wolny Kurdystan, jak też walczą ramię w ramię z Haszd al-Szabi. Większość najchętniej by wyjechała.

Tak naprawę nikt nikomu nie wierzy. Na każdym kroku pojawiają się ostrzeżenia, by nie wsiadać do przypadkowych taksówek. Kurd będzie proponował kierowcę Kurda, chrześcijanin chrześcijanina... Bo taki Arab czy Turkmen wywiezie do swojej dzielnicy i kamień w wodę. Kirkuk wyczekuje swojej nemezis.

Uczta Baltazara

Na zrujnowanej kirkuckiej cytadeli stoi niewielki meczet. Przy nim cmentarzyk. W meczecie pochowany jest Daniel – biblijny prorok „większy”, tłumacz snów i zwiastun katastrof, dworzanin babiloński i perski, który uszedł z jaskini lwów. Jego grób w Kirkuku nie jest jedyny – słynniejszy jest ten w irańskiej Suzie. Tu jednak leży w otoczeniu Ananiasza, Miszaela i Azariasza, trzech młodzieńców, którzy w ognistym piecu pięknie sławili Pana, co bez wątpienia pozwala zdeklasować Suzę.

Dziś Daniel wydaje się wymarzonym patronem dla Kirkuku. Trwa wszak uczta Baltazara (Księga Daniela 5, 1-30), tajemnicza ręka pisze na ścianie „Mane Tekel ­Fares”. „Bóg obliczył twoje panowanie i ustalił jego kres, zważył cię i okazałeś się zbyt lekki, twoje królestwo podzielono i oddano Medom i Persom” – to powinno być szczególnie miłe Kurdom, uważającym się za potomków Medów. Przemijają potęgi i wzrastają nowe, by wkrótce ustąpić miejsca kolejnym, niekoniecznie potężniejszym. Daniel dałby nadzieję na bezpieczne przejście przez dziejowe burze.

Stary Irak się skończył. Arabscy sunnici stracili władzę i resztki podmiotowości. Ze sceny schodzą chrześcijanie – potomkowie starożytnych ludów Mezopotamii. Wbrew historycznej logice, naprzeciw siebie stoją dziś „parweniusze”: szyici i Kurdowie. Jedni i drudzy zdeterminowani, lecz wewnętrznie wciąż nieokrzepli i niedookreśleni, wrażliwi na rozgrywki zewnętrzne (Kurdowie) bądź kontrolowani z zewnątrz (szyici przez Iran). O ile można kontrolować żywioły.

Zetrzeć się muszą, a Kirkuk jest obowiązkowym punktem starcia. Choć nie ma gwarancji, że będzie zwycięzca. Zarówno sukces którejkolwiek ze stron, jak też impas i chaos będą wymywać resztki starego Iraku.

Między Iranem, Turcją i Zachodem

Zgodnie z proroctwem Daniela większość Iraku jest dziś pod kontrolą Persów (tj. Iranu). Sprawnie rozgrywają szyitów, ale też organizują ich i wspierają w walce z sunnickimi dżihadystami – przywracając naturalną do średniowiecza łączność między Mezopotamią i Iranem. Nie mają dziś na drodze równorzędnego przeciwnika.

Niepodległość Kurdystanu byłaby zarówno uszczupleniem stanu posiadania Irańczyków, jak też zagrożeniem dla nich – zważywszy choćby na silne związki Autonomii z Izraelem i Turcją. A arsenał szkodzenia w Kurdystanie mają potężny: tarczę „legalnych” praw Bagdadu do integralności, doświadczenie w rozgrywaniu kurdyjskich środowisk – nawet lewackiej i antyreligijnej PKK, która ma bazy w Iraku, czy kurdyjskich radykałów sunnickich (sic!). Irańczycy jednak mają zdeterminowanego przeciwnika, jakim jest Irbil – i wiele niedokończonych spraw oraz śmiertelnych wrogów wokół siebie...

Wciąż nie poddaje się Turcja. Jeszcze parę lat temu zdawała się być skazana na sukces. Fantastycznie rozegrała separatyzm kurdyjski, przełamując niechęć irackich Kurdów, zyskując pokaźny rynek i wizję „własnych” źródeł ropy, wreszcie zyskując sojusznika (PDK) szachującego znienawidzoną PKK. Turcja postawiła na irackich sunnitów, dla których miała być patronem, oraz na kirkuckich Turkmenów. Dziś została z pustymi rękoma: sunnici wypadli z gry, a rozgrywanie Turkmenów i nawrót chłodu wobec kurdyjskiej niepodległości, którą jeszcze w 2014 r. gotowi byli uznać, budzi nieufność Kurdów. Ale koło fortuny w Iraku szybko wiruje – może odwróci się na korzyść Ankary?

Trudno za to oczekiwać, że odwróci się dla Zachodu – wszechmocnego tu niemal przez ostatnie stulecie, czego apogeum stanowiło zdobycie i umeblowanie Iraku przez Amerykanów po 2003 r. Dziś liczy się wyłącznie walka z dżihadystami i mini- malizowanie kosztów.

Symptomatyczny jest tu stosunek Zachodu do irackich Kurdów. Przez lata traktowani byli jako sojusznik w walce z Saddamem, potem z dżihadystami. Wsparci w budowie autonomii oraz wychwalani za stabilność i rozwój, tak odróżniające się od reszty Iraku. Zarazem gdzieś majaczyła czerwona linia: groźba podziału kraju. To dlatego Kirkuk nie został włączony do autonomii w 2005 r. i dlatego Zachód tak wstrzemięźliwie podchodzi dziś do idei referendum i niepodległości Kurdystanu. Nikt nie chce przyłożyć ręki do konfliktu, którym to grozi.

Ale zgoda Zachodu nie jest już – nawet dla Kurdów – warunkiem koniecznym do podjęcia działań.

Awangarda problemów

Wojna w Syrii pozwoliła nam zapomnieć o Iraku. Lecz to Irak jest awangardą problemów bliskowschodnich. Za rządów Saddama Irak atakował Iran i Kuwejt, topił we krwi powstania Kurdów i szyitów, zabijał bronią chemiczną własnych obywateli (tj. Kurdów, którzy zabiegają dziś o uznanie masakr za ludobójstwo) i Irańczyków. To tu Amerykanie (a z nimi i Polacy) stoczyli największą wojnę ostatnich dekad i to tutaj Iran wykuwał się na dzisiejszą potęgę. Tutaj rozkwitła bliskowschodnia Al-Kaida i to Irakijczycy zakładali tzw. Państwo Islamskie, którym rządzą do dziś. Tu wreszcie proces zacierania starego porządku i starych granic jest najbardziej zaawansowany – 60 proc. mieszkańców Iraku urodziło się już po wojnie w Zatoce w 1991 r. Tutaj odrodził się „kalifat” i tu rodzi się wolny Kurdystan... I nie ma już do czego wracać.

Tak czy inaczej – wszystkie irackie drogi ku przyszłości prowadzą przez Kirkuk.©

Autor jest analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich, gdzie kieruje działem Kaukazu, Azji Centralnej i Turcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2017