Wszyscy jesteśmy dziećmi Długosza

Dr hab. Wojciech Drelicharz, historyk: Dla elity społecznej i politycznej Rzeczypospolitej Obojga Narodów elementem prestiżu było posiadanie kroniki Jana Długosza. I to najlepiej w wersji rękopiśmiennej.

06.12.2015

Czyta się kilka minut

Portret Jana Długosza oraz karta „Roczników, czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego” ze zbiorów Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. / Od lewej: il. Domena publiczna; Ze zbiorów Muzeum Książąt Czartoryskich
Portret Jana Długosza oraz karta „Roczników, czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego” ze zbiorów Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. / Od lewej: il. Domena publiczna; Ze zbiorów Muzeum Książąt Czartoryskich

MARCIN MAKOWSKI: 600 lat temu, 1 grudnia 1415 r., urodził się Jan Długosz. Kim jest on dla Pana: historykiem, geografem, dyplomatą, duchownym?

WOJCIECH DRELICHARZ: Długosz zawsze był dla mnie przede wszystkim historykiem. Jego twórczość w tym zakresie dominuje nad innymi aspektami jego aktywności. Niemniej była to postać wyjątkowo wszechstronna jak na swoje czasy i trudno ją zamknąć w jednym pojęciu.

Średniowiecze to epoka wielu geniuszy, którzy wymykają się prostej definicji. Nawet na ich tle Długosz potrafił się wyróżnić?

Nie mam co do tego wątpliwości. Choćby najprostsza sprawa: jego kronika była najbardziej monumentalnym dziełem tego typu w całej Europie. Były podobne próby opisania historii narodu i świata, ale nikt nawet nie zbliżył się rozmachem do Długosza, który nad swoimi „Rocznikami” pracował przez 25 lat. On przekracza swoją epokę. Długosza często uznaje się również za pierwszego polskiego historyka nowożytności. Z pewnością nie było w jego czasach ani w Polsce, ani w całej Europie równie znakomitego kronikarza, o porównywalnym warsztacie badawczym i klasie historiograficznej twórczości.

Historycy długo mieli problemy ze stworzeniem jego pełnej biografii. W rodzinie z dwanaściorgiem dzieci trzech synów miało na imię Jan, podobnie ojciec.

To faktycznie nastręczało problemów, szczególnie gdy idzie o wczesny okres życia młodego Jana. W zasadzie z chwilą wstąpienia w 1428 r. na Uniwersytet Krakowski, którego nie ukończył, wiemy dobrze, co się z nim działo. W 1431 r. został sekretarzem wpływowego biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego, któremu towarzyszył do końca jego życia, czyli do 1460 r. Później, już jako dojrzały człowiek, brał udział w wielu misjach dyplomatycznych, doradzał królowi. Co ciekawe, jeden z jego braci – również Jan – był sekretarzem Długosza. Nie mamy jednak wątpliwości co do tożsamości kronikarza. Jego aktywność intelektualna, korespondencje i podróże są dobrze oświetlone źródłowo i pozwalają śledzić rozwój jego kariery.

Wspomniał Pan o postaci kluczowej w życiu Długosza, czyli późniejszym kardynale Zbigniewie Oleśnickim. Był to jeden z najbardziej wpływowych ludzi na dworze Jagiellonów. Czy bez jego protekcji młody Jan zaszedłby tak daleko?

Kariera przy Oleśnickim wcale nie była taka szybka. W zasadzie było to prawie 30 lat współpracy, podczas których nie doczekał się jakichś szczególnie intratnych beneficjów kościelnych. Niemniej była to współpraca bardzo bliska i to z człowiekiem wielkiego formatu, co zwłaszcza intelektualnie musiało oddziaływać na Długosza. Mówiąc wprost, on się na tej pracy i bliskości z krakowskim hierarchą nie dorobił. Został wprawdzie kanonikiem kapituły krakowskiej. Ale jestem przekonany, że również bez Oleśnickiego zaszedłby daleko, ze względu na swoje talenty.

Co w takim razie go ukształtowało?

Bez wątpienia dom rodzinny i ojciec, Jan z Niedzielska, który zasłużył się podczas bitwy pod Grunwaldem. A także stryj Bartłomiej, prepozyt kłobucki, który odprawiał dla Władysława Jagiełły jedną z dwóch mszy przed rozpoczęciem bitwy z armią krzyżacką.

Bitwa pod Grunwaldem, stoczona pięć lat przed jego narodzinami, chyba cały czas odciskała piętno na sposób widzenia polityki i Polski przez Długosza? Nie przez przypadek jego pierwszym dziełem było pionierskie w skali świata opisanie chorągwi zdobytych przez Jagiełłę.

To się odbija nieustannie w jego dziejopisarstwie. Z domu wyniósł fascynację tym zwycięstwem i jednocześnie żal do króla Władysława Jagiełły, który nie potrafił wykorzystać skali wygranej i ostatecznie pokonać Krzyżaków. Wspomniane dzieło to „Banderia Prutenorum”, pierwsza wielka praca Jana Długosza. To pergaminowy kodeks zawierający barwne podobizny oraz opisy, w tym wymiary, zdobycznych chorągwi krzyżackich, wraz z komentarzem historycznym jego autorstwa. Chorągwie te pochodziły w większości spod Grunwaldu. W listopadzie 1411 r. na polecenie Jagiełły zostały powieszone w katedrze wawelskiej jako triumfalne wota „na znak świetnego zwycięstwa”. Miały tam przez stulecia pokazywać „triumf króla i klęskę Krzyżaków”. Obawiając się, że chorągwie te z czasem zmurszeją, Długosz postanowił zachować je dla przyszłych pokoleń. Na jego zlecenie w 1448 r. barwne podobizny wszystkich chorągwi wykonał malarz Stanisław Durink. Każda z chorągwi została następnie zaopatrzona w rękopisie w dłuższą narrację. To najstarszy znany europejski zbiór chorągwi, czyli tzw. „Fahnenbuch”.

Długosz, choć nie darzył sympatią Jagiellonów i zwał ich nawet karą boską dla Polski, piastował funkcję wychowawcy sześciu synów króla Kazimierza Jagiellończyka. Jak łączył osobiste antypatie z codziennością na dworze? 

Długosz potrafił się wznieść poza swoje osobiste poglądy, a poza tym jego stanowisko wobec dynastii nie było jednolite. Krytykował Jagiełłę, ale co do Witolda, Wielkiego Księcia Litewskiego, miał zupełnie inne zdanie: cenił go, a pisząc o nim używał imienia Aleksander, które książę Witold przyjął na chrzcie. Nie przez przypadek Matejko w centrum swego obrazu przedstawił właśnie Witolda: to było pokłosie Długoszowej wizji wiktorii grunwaldzkiej. Później już, po śmierci Władysława Jagiełły, kronikarz nie miał osobistej antypatii do jego młodszego syna Kazimierza Jagiellończyka. Choć, kiedy trzeba, potrafił być wobec niego krytyczny. Podobnie zresztą jak biskup Oleśnicki, niemający w sobie przesadnej uległości wobec władzy.

Uległości nie ma też w jego opus magnum. Jak powstawały „Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego”? W średniowieczu nie istniały przecież historiografia i archiwa w takim sensie, jak je dziś rozumiemy.

Także w tej kwestii Długosz był pionierem. Źródła czerpał ze wszystkich dostępnych mu miejsc przez wiele lat, w wyniku świadomych i metodycznych poszukiwań. Korespondował z biskupami, ówczesnymi intelektualistami, czerpał z zasobów kapituły krakowskiej i Oleśnickiego. Nie ograniczył się, jak wielu przed nim, do łatwo dostępnych materiałów, ale w poszukiwaniu nowych źródeł „przekopał” całe Królestwo Polskie. A nawet szukał źródeł do dziejów ziem, które od Polski odpadły, tj. Śląska i Ziemi Lubuskiej, jak również do dziejów państwa krzyżackiego w Prusach. Korzystał też z latopisów ruskich i litewsko-ruskich. W tym celu, już jako człowiek dorosły, zaczął uczyć się języka i pisma ruskiego. To ukazuje go jako historyka dociekliwego i krytycznego. Mało tego, jeśli po napisaniu danego rozdziału Długosz znajdował nowe fakty, uzupełniał go, doklejał kartki i nieustannie poprawiał. Dlatego jego kronika miała już w autografie aż trzy autorskie redakcje, gdyż dzieło rozrastało się objętościowo aż do śmierci kronikarza.

Mówimy o Długoszu wyłącznie w superlatywach, ale badacze przełomu XIX i XX w., jak Aleksander Brückner, mieli ogromny kłopot z „Rocznikami”. Odmawiali dziełu znamion naukowości, twierdzili, że jest przesiąknięte bardziej antypatiami Długosza niż faktami. Mieli rację?

Na ówczesny stan wiedzy mieli prawo formułować takie opinie. Dziś znamy Długosza o wiele lepiej, wiemy, z czego korzystał, i wiemy, że zasadniczo starał się opierać na źródłach. Faktycznie miał jednak problem, kiedy podawały one dwie wersje tego samego wydarzenia. Do tego dochodziły relacje ustne, które wciągał do „Roczników”, a te siłą rzeczy musiały być subiektywne. Widać, jak się z tym zmagał, i niekiedy to samo wydarzenie inaczej opowiedział w kronice, a inaczej w „Banderia Prutenorum”. Bywało wreszcie, że to samo zdarzenie, którego opis znalazł w różnych kronikach pod różnymi datami, umieszczał następnie nieświadomie w swoim dziele w różnych miejscach.

Dziś to już nie przeszkadza?

Nie o to chodzi. Teraz po prostu rozumiemy, skąd te błędy się brały. Wiemy, że nie były popełniane intencjonalnie. Długosz oczywiście miał swoje koncepcje państwa i wersje wydarzeń, które faworyzował, ale również w tym przypadku nie można mówić o świadomym fałszowaniu historii. Pisał np., że biskupi krakowscy od samego początku byli arcybiskupami. W źródłach kościelnych, z których czerpał, istniały równocześnie obie te wersje, a on wybrał korzystniejszą dla Kościoła krakowskiego. Można zatem powiedzieć, że pozytywistyczni historycy słusznie niekiedy wytykali Długoszowi brak krytycyzmu, ale głębsza analiza tekstu „Roczników” i ich podstawy źródłowej zdecydowanie działa na jego korzyść.

Długosz pisał, że „wiedzieć tylko to, co dzieje się za naszych czasów, znaczy to samo, co nigdy nie dorosnąć”. Ale jemu współcześni surowo obchodzili się z jego dziełem. Pierwsze pełne wydanie „Roczników” ukazało się ponad 230 lat po rękopisie, wcześniej druk wstrzymano na rozkaz króla Zygmunta III. 

Faktycznie, w przypadku Długosza mamy do czynienia z późnym drukiem. Po częściowej edycji tzw. dobromilskiej Szczęsnego Herburta z 1615 r., która objęła pierwszych sześć ksiąg „Roczników”, całość tego dzieła ukazała się dopiero w latach 1711-12 w Lipsku. Edycja ta doczekała się przedruku w Warszawie w latach 1776-77. Niezależnie od tych trzech staropolskich wydań opus magnum Długosza funkcjonowało w Polsce nowożytnej głównie w obiegu rękopiśmiennym. To prawdziwy fenomen, gdyż dotyczy on dzieła bardzo obszernego, liczącego 12 ksiąg, dzielonych przy ręcznym kopiowaniu najczęściej na trzy grube woluminy. Wiemy dziś o 119 rękopisach kroniki Długosza, z tego 62 zachowały się do naszych czasów. Ale z pewnością było ich znacznie więcej. W czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów Długosz był w prawie każdej bibliotece magnackiej i biskupiej. Co ciekawe, kopiowano go ręcznie nawet w XVIII i XIX w., a więc wtedy, gdy były już dostępne edycje drukowane. Dla elity społecznej i politycznej tamtych czasów elementem prestiżu było posiadanie kroniki Długosza i to najlepiej w wersji rękopiśmiennej.

Zachował się rękopis autorstwa samego Długosza?

Autograf Długosza zachował się – w zbiorach Biblioteki Czartoryskich – tylko dla okresu do początku 1406 r. Zaginęła natomiast część autografu obejmująca czasy współczesne kronikarzowi, przedstawione znacznie obszerniej. Co istotne, „Roczniki” przechowały się w czterech wersjach, czyli tzw. redakcjach. Otóż po śmieci Jana Długosza w 1480 r. aż czterokrotnie dokonywano – przy okazji przepisywania jego dzieła – pewnych opuszczeń i zmian w zakresie treści, np. pomijając fragmenty ukazujące w niekorzystnym świetle dynastię Jagiellonów bądź Kościół. Pierwsza z tych redakcji powstała jeszcze pod koniec XV w., następne kolejno na przełomie pierwszej i drugiej, potem drugiej i trzeciej, wreszcie piątej i szóstej dekady XVI w. Istnienie tych kilku redakcji – czyli wersji „Roczników” – obok rozmiarów samego dzieła i bogatej tradycji rękopiśmiennej stanowiło ogromne wyzwanie typograficzne. Stąd też długo nie było ich pełnej edycji, nie mówiąc już o edycji krytycznej.

Zmieniono nawet tytuł, dlatego często o kronice Długosza mówi się „Historia Polonica”.

Tytuł ten nosi część rękopisów i wszystkie trzy edycje staropolskie, a nawet pierwsza edycja krytyczna w ramach dzieł wszystkich („Opera omnia”) Długosza wydanych w latach 1867–1887 w Krakowie staraniem Aleksandra Przezdzieckiego. Był to typowy zabieg mający uwspółcześnić jego dzieło, stylem i językiem mocno zakorzenione w średniowieczu, a przez to archaiczne dla ludzi renesansu. Pierwotny tytuł, tj. „Annales seu Cronicae incliti regni Poloniae”, poświadczony przez tzw. rękopis świętokrzyski, przywróciła dziełu Długosza dopiero najnowsza, tzw. druga edycja krakowska z lat 1964–2005, której towarzyszyła – w latach 1962–2006 – edycja w języku polskim pt. „Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego”.

Chyba większość historiografii do XIX stulecia bazuje właśnie na Długoszu, nawet jeśli go świadomie kontestuje?

Oczywiście, często sobie nie zdajemy sprawy z tego, jak w widzeniu przeszłości Polski jesteśmy dziećmi Długosza. Sienkiewicz, pisząc „Krzyżaków”, czerpał z niego garściami, tak samo Jan Matejko w swoim malarstwie i Paweł Jasienica w pisarstwie. Np. w latach 70. XIX w. Matejko przedstawił na swoim obrazie „Bitwa pod Grunwaldem” wielkiego mistrza Ulryka von Jungingen w tzw. jace okrywającej pancerz, wzorowanej przez malarza na chorągwi wielkiego mistrza, zdobytej w tejże bitwie i wymalowanej w „Banderia Prutenorum”. Z kolei słynny sowiecki reżyser Siergiej Eisenstein w filmie „Aleksander Newski” z 1938 r. ukazał inflanckich Krzyżaków w bitwie stoczonej na zamarzniętym jeziorze Pejpus w 1242 r. jako walczących rzekomo pod chorągwią wielkiego mistrza – dokładnie taką, jaką znamy ze wspomnianych Długoszowych „Banderia Prutenorum”. Mówiąc metaforycznie, Długosz jest w nas wszystkich, a jego koncepcje czy dzieła funkcjonują do dziś, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę.

Jakim człowiekiem był na co dzień? Archetypowym intelektualistą, przesiadującym przy świetle świec nad swymi badaniami? A może aktywnym, ciekawym świata i ludzi?

Na pewno był aktywny. Wiemy, że odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej, dużo podróżował w misjach dyplomatycznych. Równocześnie było osobą skrytą. Z jego listów wiemy, iż mocno przeżył wyprawę do Jerozolimy. Natomiast wspominając w „Rocznikach” Jerozolimę, czyni to beznamiętnie, zupełnie nie dając po sobie poznać swoich wcześniejszych emocji.

Czego w takim razie od Długosza może nauczyć się współczesny historyk?

Długosz był historykiem uczciwym wobec prawdy i miał poczucie, że służy większym sprawom. Państwu, Kościołowi i wielkim ideom. Miał nadzieję, że jego wysiłek będzie kontynuowany i będzie służył przyszłym pokoleniom. Jak wielu mu średniowiecznych dziejopisarzy – pisał w służbie państwa. Ale nawet sprzyjając pewnej wizji świata, nigdy nie sięgał po kłamstwa. Co najwyżej rzeczy niekorzystne np. dla Kościoła opisywał skąpo lub przemilczał. Były to jednak przypadki rzadkie, dlatego Długosza paradoksalnie można nazwać wzorem rzetelności.

A czego od niego lepiej nie przejmować? Nie był to przecież historyk z kryształu. W „Annales” często plotkował, i to niewybrednie. Również o życiu seksualnym władców.

Robił to, ale musimy pamiętać, że to inny model historiografii. Średniowieczny dziejopis poza opisem faktów musiał posiadać decorum, ozdobniki literackie, które będą wciągały czytelnika. Współczesny historyk jest od tego wolny, dlatego może pisać tak, że czasami przeczyta to tylko inny kolega po fachu (śmiech). Dlatego oczywiście nie możemy wzorować się na stylu Długosza, bo to był element tożsamości minionej epoki. Jednak jego zamiłowanie do prawdy i umiłowanie ojczyzny są wartością aktualną do dzisiaj. Długosz był dzieckiem swoich czasów pod względem stylu, ale pod wieloma innymi względami przerastał swych współczesnych, m.in. pod względem zmysłu krytyki, rozmachu dzieła czy wreszcie filozofii dziejów.

Poleca Pan dziś czytać takie zakurzone kroniki?

Na pewno człowiek wykształcony powinien sięgać po autorów starożytnych i średniowiecznych. To zupełnie inna, żywa wizja historii, zawierająca pewien posmak, którego żaden współczesny podręcznik nie odda. Historię, podobnie jak literaturę, też trzeba umieć smakować. ©

Dr hab. WOJCIECH DRELICHARZ (ur. 1965) jest badaczem dziejów polskiego średniowiecza, pracownikiem Instytutu Historii UJ. Autor książek, m.in. „Annalistyka małopolska XIII–XV wieku. Kierunki rozwoju wielkich roczników kompilowanych”. Prezes krakowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Heraldycznego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2015