Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Równolegle przeczytałam w “Przewodniku Katolickim" reportaż Mateusza Wyrwicha z Muzeum Powstania Warszawskiego, które to muzeum funkcjonuje dopiero od roku. Nie zwiedzałam go; gdybym znalazła się w Warszawie w rocznicę wybuchu Powstania, poszłabym znów na Powązki, tak jak w latach, gdy szliśmy tam z Sejmu, tak jak pierwszy raz w Warszawie na Zaduszki roku ‘46, prosto od ruin katedry i Starego Miasta pomiędzy brzozowe krzyże batalionów “Zośka" i “Parasol". Reporter “Przewodnika" opisuje eksponaty, które budzą różnoraką refleksję i także znaki zapytania. Bo te eksponaty nie wszystkie są pamięcią: kronikami powstańczymi, zdjęciami, zachowaną korespondencją, szczątkami broni czy hełmów. Wydaje się, jakby w tym muzeum szczególny nacisk położono na wywołanie wyobrażeń, “jak było". Wywołanie z założenia skazane na niepowodzenie. Bo nie do zrealizowania przecież.
“W miarę wchodzenia w głąb ekspozycji zewsząd atakują dźwięki - pisze autor - czy to bliskiego bombardowania i osypujących się ścian z raz na zawsze zamkniętym życiem, czy ryku samolotów zagłuszanego co chwilę seriami karabinów maszynowych, wystrzałami armat". Jaka współmierność pomiędzy tą aranżacją a prawdą tamtego czasu? Przecież żadna! Dzisiejsi rówieśnicy tamtych chłopców i dziewcząt wśród “ech serii karabinów" komentują wydarzenia, oglądają powstańcze mundurki i zdjęcia, a dzieci “w kapitalnie zorganizowanej i prowadzonej przez wolonariuszy Sali Małego Powstańca" mogą “słuchać powstańczych piosenek (czy nagranych przez dzisiejsze zespoły? - J.H.), ułożyć puzzle z fotografiami wojennej ulicy, czy pobawić się zabawkami z tamtej epoki". Co więc zapamiętają? Że było bardzo ciekawie? Z czym skojarzyć się ma ich pamięć o sierpniu i wrześniu ‘44? Z “kopią kukiełek z działającego w czasie powstania teatrzyku dla dzieci", też stanowiących eksponaty muzealne, podobnie jak kanał wodociągowy, “przystosowany do warunków muzealnych, wyższy niż wówczas i bez wody" (na zdjęciu w “Przewodniku" wygląda jak salon), czy “zbyt elegancka" zdaniem niektórych powstańców barykada, “prawdziwa, bo odwzorowana z oryginalnych fotografii"...
Proszę mnie dobrze zrozumieć: ja wcale nie chcę, żeby w muzeum Powstania nawet próbowano przybliżyć zwiedzającym taką grozę, takie cierpienie i taką śmierć, jakie chodziły ulicami stolicy przez dwa miesiące tamtego roku. Bo to jest niemożliwe i na nic by się zdało. Ale chodzi o to, by niczego nie udawać i nie zamieniać pamięci w wygładzone obrazki niby-wspomnień. Choćby dlatego, by nie przekazać nowym pokoleniom złudzeń, że tragedia Powstania może być w jakikolwiek sposób atrakcyjna. Autorowi reportażu w “Przewodniku", który bardzo chciał muzeum jak najbardziej pochwalić, wyrwało się zdanie oddające istotę problemu: “W zapomnieniu można odnieść wrażenie, że oto jest się na planie filmu dokumentalnego z oryginalnymi rekwizytami i aktorami...". Tak, właśnie. Dlatego jestem przekonana, że pamięć o cierpieniu, odwadze i bohaterstwie - ta, która poległym i żywym się należy, trwać musi przede wszystkim przy grobach tych pierwszych, na które prowadzą nas co roku ci, co przeżyli i pamiętają. A także dokumenty i świadectwa. Nie udające niczego, bo nie trzeba i nie należy.