Wołanie wilka

Najbardziej niematerialna i zarazem najtrwalsza, najściślej narodowa i nieuznająca granic, najskuteczniejsza i najdelikatniejsza – polska Wigilia. Daje nam co roku szansę, by odpocząć, wreszcie u siebie, ze wszystkimi.

13.12.2021

Czyta się kilka minut

Gdynia, grudzień 2021 r. / PRZEMEK ŚWIDERSKI / REPORTER
Gdynia, grudzień 2021 r. / PRZEMEK ŚWIDERSKI / REPORTER

Wigilia jest rdzeniem polskości. Wciąż – mimo głębokich zmian zachodzących w nas i wokół nas – wskazywanym i odczuwanym jako rdzeń właśnie. Polskość stanowiąca określony model życia – wciąż modyfikowany, ale odczuwany i praktykowany jako trwały – jest ustanawiana przecież nie przez dekrety, a na pewno nie przez deklaracje i decyzje polityczne.

Nie trzeba dodawać „Bożego Narodzenia”, bo choć zwykle „wigilia” odnosi się do każdego dnia poprzedzającego święto, to w Polsce oznacza święto samo w sobie, obchodzone także przez tych, dla których żaden Bóg wśród nocnej ciszy się nie rodzi. Wystarczy wypowiedzieć to wciąż żywe słowo i wszyscy wiedzą: szczególne­miejsce skupiające tych, których ­uważamy za najbliższych, i szczególny czas wyjęty z czasu, więc będący i końcem, i początkiem. Próg, na którym raz do roku wszyscy się zatrzymujemy, by zobaczyć, cośmy przeszli i cośmy za jedni. Punkt wyjścia, do którego wracamy, by samym sobie opowiedzieć, gdzie nas wywiało, i sprawdzić, czyśmy się aby nie zagubili.

Cicha noc przymusowa

Do znudzenia słuchamy o „tym wyjątkowym czasie” i do bólu o „wspólnocie pomimo dzielących nas różnic”. Im częściej się to powtarza, tym fałszywiej brzmi. Wigilia coraz częściej i powszechniej odczuwana jest jako fałsz i coraz więcej osób ucieka przed nią na egzotyczne wczasy, albo choćby do koszmaru „tych góralskich lasów”. Poczucie, że ten dzień „taki ciepły, choć grudniowy” jest czasem wymuszonej obłudy, fałszywych ceremonii i podtrzymywania fasadowej wspólnoty od dawna już realnie nieistniejącej, stanowi od wielu lat niemal stały trop wielorakich kulturowych reprezentacji Wigilii.

Wprawdzie w większości mają one schemat romantycznej komedii, w której satyrycznie pokazywany kryzys i wyśmiewana hipokryzja zostają w końcu przełamane szczęśliwym odkryciem „prawdziwej” wspólnoty opartej na ­„autentycznych” uczuciach. Ale nawet najbardziej zaangażowani widzowie kolejnej części „Listów do M.” wiedzą, że pocieszający finał to życzeniowa konwencja, realiom znanego im życia bliższe są zaś złośliwe skecze i spory z pierwszej części.

To poczucie narzuconej ceremonialności, która nie jest w stanie doprowadzić do doświadczanego realnie przekroczenia podziałów, stało się dojmujące, odkąd wielorakie różnice i odmienności będące normalnym i zdrowym elementem życia społecznego zostały przez macherów sceny politycznej skupione w jeden generalny podział, który zapewnia im władzę, poszerzając się i pogłębiając z każdym kolejnym sporem.

Wigilia stała się więc zjawiskiem z innego świata, jawnym celebrowaniem fikcji. Prześmiewcze i pisane całkiem serio poradniki, jak przetrwać rodzinne spotkanie, na które obok radiomaryjnego wujka i oenerowskiej kuzynki przyjść też wypada koderskiej babci i szwagrowi feminiście z synem weganinem, choć zabawne, dotykają czegoś, co rzeczywiście jest przedmiotem troski. „Ani słowa o polityce!” – brzmi podstawowy nakaz. Ale jak tu nie mówić o polityce, skoro właśnie zasiadamy do stołu wiedząc, że gdzieś w polskim lesie marzną ludzie, których jedni z nas ugościliby i nakarmili, a inni odepchnęli jak najszybciej i najdalej? Jak ją omijać, skoro z rozmysłem włazi wszędzie i tak naprawdę to właśnie ona nakazuje, by o niej nie ­mówić przy tym stole, gdzie odgrywamy pojednanie, podtrzymując fantazję o „polskiej jedności”, w imię której jutro „prawdziwi Polacy” znów komuś wybiją szyby w samochodzie.

Oczywiście to nie tylko polityka wytwarza poczucie nieuleczalnego fałszu wigilijnej jedności. Propagandę „szczególnego czasu miłości i pokoju”, „wyjątkowych chwil spędzanych z bliskimi” i innych tego rodzaju lukrowanych ­obrazków najintensywniej uprawia komercyjny marketing, o którym wszyscy wiedzą, że oparty jest na fałszu. Miłość, rodzina, ciepło, dom, światło, a nawet samo Dzieciątko Jezus od dawna całkiem jawnie są wykorzystywane jako narzędzia mające umożliwić maksymalne zwiększenie zysków. Świetnie wiemy, że pokazuje nam się wyidealizowany obraz Wigilii i Świąt, byśmy podążając za nim wydali jak najwięcej pieniędzy, a choć mimo to ulegamy i kupujemy, to poczucie fałszu narasta. Zyski producentów są coraz większe, nasze straty – też.

Bo tak się robi

Czas najwyższy zapytać o te straty właśnie, czyli o to: po co nam Wigilia? Bo jeśli jest to jedynie element „dziedzictwa”, celebrowany, ponieważ „tak było zawsze”, a niemający już żadnego znaczenia, to może nie warto żałować tej róży, gdy tyle lasów obok płonie? Może czas zaakceptować, że właśnie rozstajemy się z tym najstarszym i najtrwalszym reliktem rodzimej kultury, bo okazało się, że jest właśnie tym – reliktem dawnych, nieaktualnych, martwych form zbiorowego życia?

Mimo że w pełni ochrzczona, Wigilia jest starsza niż chrześcijaństwo. Wynurza się z czasu tak dawnego, że choć jest na ten temat wiele hipotez, to nie sposób powiedzieć, czy i jakie wyobrażenia mityczne, a może (kto wie?) doświadczenia stały u jej początku. Wiemy, że oczekiwanie na narodzenie dzieciątka imieniem Jezus, kolędy, opłatek, nie mówiąc już o choince i prezentach, to późniejsze modyfikacje i dodatki. Ale nie wiemy, co i czy w ogóle coś czcili nasi przodkowie, którzy stworzyli podstawowy scenariusz Wigilii. Nie wiemy i raczej nigdy się nie dowiemy, na co czekali ci, którzy w godny czas porzucali wszelkie codzienne zajęcia, by skupić się przy stole i jedząc specjalne potrawy wszystko zakończyć i wszystko zacząć od nowa.

Zostały nam działania – przekazywane przez pokolenia, więc niepodległe ani pożarom, ani powodziom, ani wojennemu barbarzyństwu. Ich sedno stanowi oczekiwanie, ale nie bierne, tylko aktywne – czuwanie, bez którego może nie stać się to, co funduje ciągłość świata. Skoro odprawiający Wigilię przede wszystkim czuwają, to główny akt, sedno tego prawdziwego Święta nie jest spełniany przez nich, ale przez kogoś lub coś innego. Przez kogo lub co – to kwestia wiary. Ale paradoks i sens Wigilii polega na tym, że oczekujący na ów akt nie są widzami albo statystami, lecz właśnie głównymi aktorami, spełnikami, jak pięknie powiedziałby Juliusz Osterwa. Wigilia nie jest dniem wolnym. Jest dniem pełnym aktywności, bardzo pracowitym. Pełnym starań, by zrobić wszystko, co należy, żeby dokonało się przejście, żeby przekroczony został próg śmierci, żeby życie się odnowiło.

Przedmiot tych wszystkich zabiegów w wielkim skrócie, ale chyba trafnie określić można jako bezwarunkowe zniesienie granic i ustanowienie w mikro­kosmosie domu nie tylko symbolicznej, ale i doświadczanej reprezentacji całego żyjącego świata. Dlatego wszyscy tworzący dom – jego mieszkańcy, ale też ci, dla których jest on miejscem własnym – gromadzą się w nim. Dlatego na to zgromadzenie przybywają i są zapraszani umarli. To przecież dla nich, a nie – jak nam się często bałamutnie opowiada – dla „przypadkowych gości” lub „zagubionych wędrowców”, przygotowuje się wolne nakrycie. Oczywiście: gdy ktoś zapuka do drzwi, zostanie zaproszony i posadzony na tym miejscu. Ale nawet gdy nikt nie zapuka, to obok nas siedzą ci, którzy byli tu z nami i nigdzie stąd nie odejdą, póki my żyjemy. Każdy, kto odprawiał pierwszą Wigilię po śmierci bliskiej osoby, wie, o czym mowa.

Ale i to nie wszystko. Polska Wigilia nie gromadzi jedynie żywych i umarłych ludzi. Obejmuje też to, co radykalnie wydawałoby się inne i obce – zwierzęta. I nie tylko te oswojone, którym dobry gospodarz wyniesie w trakcie wieczerzy karmę z wmieszanymi w nią potrawami z wigilijnego stołu, w tym z kawałkami opłatka. Ale też te najgroźniejsze, najbardziej nie-ludzkie.

Na Podhalu i Podkarpaciu zachowany był długo zwyczaj wołania wilka. Różne miewał warianty. W wielu wsiach już w czasie wieczerzy stawiano na oknie ­miskę grochu i wołano przez okna: „Wilku, przyjdź do grochu, jak nie przyjdziesz, nie przychodź w całym roku”, co było uznawane za rodzaj magii zapobiegawczej. Ale były też miejsca, gdzie ten zwyczaj miał sens inny – głębszy i bardziej zgodny z logiką Wigilii: jeszcze przed początkiem uczty gospodyni wychodziła przed dom i wołała: „Przyjdź, wilku, na wieczerzę!”. Wydaje mi się znamienne i ważne, że zapraszającą była kobieta i że nie stawiała żadnych warunków, niczego w zamian nie oczekiwała. Oczywiście, że się bała i że wcale nie martwiło jej, jeśli wilk nie przychodził. Nie wiadomo też, jak by się zachowała, gdyby jednak jakiś basior z zaproszenia skorzystał. Można więc powiedzieć, że była obłudna. Ale wołała, bo bez tego wołania nie dokonałoby się najważniejsze.

Opowiada nam się, że warunkiem pojednania i odnowienia wspólnoty jest przebaczenie, a warunkiem przebaczenia – wyznanie winy i sąd. Opowiada nam się tak nawet na kazaniach i mówi, że to właśnie jest chrześcijańskie miłosierdzie. Nie mnie sądzić, bo i sam nie chcę być sądzony. Ważne, że wołanie wilka to zupełnie coś innego. Nikt nie wymaga, by wilk przestał być sobą, przeprosił za porywanie owiec i obiecał, że nigdy więcej tego nie zrobi. Zaprasza się go mimo to, akceptując taką formę życia, jaką wytworzył (lub dla jakiej go stworzono). Zaprasza się go ze względu na owo życie, które wspólnie z nim mamy, choć formy, w jakim je wiedziemy, są całkowicie różne, a nawet wrogie.

Wigilijne wołanie jest bezwarunkowe, a zarazem skuteczne. Wołając wilka, gospodyni sprawia, że jest on obecny przy wieczerzy i staje się częścią wspólnoty żyjących. Jej działanie nie wynika z jakiejś „naiwności” czy „prymitywnych” wierzeń animistycznych, ale z praktycznego przekonania o mocy działania jako takiego. Prawdopodobnie gdyby ją spytać o motywację, odpowiedziałaby: „Bo tak się robi”. Wbrew pozorom nie jest to odpowiedź pusta i nieznacząca.

Taniec Dawida

Po co odprawiać Wigilię? Najprościej mówiąc: by poczuć, że to nie ludzie rządzą światem. Jeśli Wigilia przetrwała przez tyle stuleci, to dlatego, że ona sama ma moc przekraczającą naszą wolę i władzę, że jako jej spełnicy wytwarzamy wspólnie coś, co działa niezależnie od naszych chęci i niechęci, naszych oporów i pragnień. Wierzący mówią o Łasce, niewierzący o „więziach” i „atmosferze”, reklamy o „magii Świąt”. Te słowa i nazwy nie mają znaczenia. Albo jeszcze gorzej: zdobywają znaczenie wytwarzając różnice. Przed rzeczami mówionymi są jednak rzeczy czynione, które działają niezależnie od tego, jak sobie ich działanie opowiemy i gdzie ulokujemy ich źródło. To śmieszne, ale nawet głupawe komedie romantyczne to wiedzą: gdy w końcu gadający bez przerwy i przekrzykujący się bohaterowie zamilkną, zaczyna się działanie. A działanie jest dosłowne.

Przy okazji Wigilii zazwyczaj cytuje się Mickiewicza („Wierzysz, że Bóg się narodził w betlejemskim żłobie...) – nie ma więc nic dziwnego w cytowaniu jednego z jego największych kontynuatorów. Jerzy Grotowski powtarzał, że poznanie jest sprawą czynienia, i choć szanował słowo, zwracał się ku działaniu, które odzierał ze słów, zwłaszcza z tych, które mogą działanie blokować. W przypadku Wigilii takim słowem – często w jej kontekście przywoływanym – jest „rytuał”. Mówi się „rytuał” i tym samym nadaje działaniu szczególny status, zarazem wynosząc je niejako poza powszechną dostępność. Tymczasem nie o to chodzi, czy i jakie rozumienie tego wysokiego terminu Wigilia spełnia, lecz o właściwą temu, co zwykliśmy rytuałami nazywać, siłę zmieniającą rzeczywistość niezależnie od naszego nastawienia, poprzez samo wykonanie określonych czynności.

Rytuał (od łacińskiego ritus – obrządek) to nazwa rdzennie opisująca pewien sposób działania, zachowany właśnie dlatego, że został rozpoznany jako skuteczny. Rytuał znaczy: robić coś w określony sposób, bo wtedy zdarza się to, co inaczej nie może nastąpić. Zatem: spełniając rytuał czynimy miejsce i umożliwiamy działanie jakiejś siły, której nie ­jesteśmy w stanie uruchomić i doświadczyć inaczej. Śmierć rytuału nie wiąże się i nie wynika z wygaszania wiary w ową siłę, ale z utraty przez nas chęci i umiejętności spełniania działania umożliwiającego jej doświadczenie.

Wigilia jest tak rozumianym rytuałem. Podstawowym rytuałem kultury, którą uznajemy za rodzimą, bo zostaliśmy w nią wpisani, zanim jeszcze mogliśmy coś w tej kwestii zdecydować. Ale odprawiamy ją nie dlatego, że „nasza”, i nie dlatego, że „nasza”, stanowi wyjątkowy skarb. Siłą, której doświadczamy w Wigilii, nie jest „polskość”, ale bezwarunkowo odnowione w swej niepodzielności życie. Jej sedno stanowi doświadczenie życia niezniszczalnego, którego i my jesteśmy częścią (a nie panami). Dotrzeć do niego możemy tylko rezygnując z własnej woli i stając się współsprawcami.

Wielkość Wigilii polega też i na tym, że jest bardzo prosta. Składa się z podstawowych, codziennych czynności, Nie wymaga żadnych specjalnych umiejętności, żadnego treningu, żadnych przygotowań. Co nie znaczy, że nie stawia własnych wymagań. Wymaga bowiem czegoś wcale niełatwego – rezygnacji z pragnienia sprawczości, z pokusy władzy. Przejścia w stan czuwania – gotowości do postępowania za tym, co się pojawia pomiędzy nami niezależnie od nas. To proste, ale wcale niełatwe.

Na szczęście nie trzeba wchodzić w całą tę skomplikowaną sferę i nie warto rozpoczynać paradoksalnych gier słownych mających opisać tę podstawową dyspozycję. Może lepiej zamiast tego przyjąć bardzo proste nastawienie: „robić to, co się robi”. Dać szansę działaniu.

Prześladuje mnie jeszcze jeden obraz przywołany przez Grotowskiego „około świąt Bożego Narodzenia”, dokładnie 19 grudnia 1973 r., w trakcie odbywającej się na Wawelu (szczególny czas, szczególne miejsce) publicznej debaty z Konstantym Puzyną. Przypomniał Dawida tańczącego przed Arką Przymierza. I dodał: „Dzisiaj nie wierzymy, wielu z nas przynajmniej nie wierzy w to, co jest tu przedmiotem kultu, w samą Arkę Przymierza, ale ciągle jeszcze możliwy jest taniec Dawida”. Przy wigilijnym stole też. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor w Katedrze Performatyki na UJ w Krakowie. Autor książki „Teatra polskie. Historie”, za którą otrzymał w 2011 r. Nagrodę Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera oraz Naukową Nagrodę im. J. Giedroycia.Kontakt z autorem: dariusz.kosinski@uj.edu.pl

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021