Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Owszem, zamykanie najbezpieczniejszych w kraju obiektów sportowych, jak stadiony Lecha i Legii, wciąż budzi wątpliwości, ale idące w ślad za nimi aresztowania kiboli oraz liczne wypowiedzi osób odpowiedzialnych za stanowienie i stosowanie prawa (m.in. prokuratora generalnego), a także decyzje poszczególnych klubów świadczą o tym, że masa krytyczna została osiągnięta.
Lech rozwiązuje umowę z firmą cateringową, prowadzoną przez mającego zarzut naruszenia nietykalności cielesnej przywódcę pseudokibiców i mającą wyłączność na stadionową gastronomię. Legia współpracuje w ściganiu "swoich" kiboli: grupa tych, którzy naruszali prawo podczas niedawnego meczu z Widzewem została zidentyfikowana dzięki działającemu na trybunach monitoringowi i może się spodziewać zakazów stadionowych. Ministerstwo sportu nie chce rozmawiać z Ogólnopolskim Związkiem Stowarzyszeń Kibiców, jeśli ten nie usunie ze swych szeregów ludzi z zarzutami bądź takich, przeciwko którym toczy się postępowanie prokuratorskie. Do istniejących już zapisów ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, jak identyfikacja kibiców przy wejściu na stadion, prokurator generalny Andrzej Seremet chce dołożyć kolejne: zakaz zasłaniania twarzy czy przepis o przerywaniu meczu w razie uporczywego naruszania prawa (np. rzucania rac czy wznoszenia wulgarnych okrzyków). Mówi się o wznowieniu umarzanych dotąd rutynowo spraw o rasistowskie, antysemickie hasła. Ujednolicenie zakazu stadionowego - tak, żeby obowiązywał na więcej niż jednym obiekcie - nie powinno być trudne.
Kluczem jest niewątpliwie zerwanie z anonimowością: wyłowienie spośród tysięcy, w większości Bogu ducha winnych kibiców, kilkudziesięciu tych, którzy tak naprawdę ze sportową rywalizacją nie mają nic wspólnego. Jak trzeźwo zauważa prokurator Seremet, nie trzeba tego robić na stadionach, ryzykując zamieszki - w tym tygodniu zatrzymań dokonywano w domach.
Rafał Stec, jeden z najwybitniejszych dziennikarzy sportowych, napisał, że "jeszcze nigdy premier Tusk nie ryzykował tak niewiele, by zyskać tak wiele". Wrogiem rządu jest wszak grupka hałaśliwa, ale marginalna, zatem jej niechęć nie przełoży się na straty wyborcze, a ewentualne zwycięstwo przyniesie skutek spektakularny i społecznie doniosły. "Stadiony piłkarskie to jedyne miejsca w Polsce, w których prawo łamie się jawnie, bezkarnie i notorycznie - pisze dziennikarz "Gazety Wyborczej". - I w których tysiące ludzi muszą znosić rządy chuliganów terroryzujących ich podczas meczów przeciągłym, nienawistnym bluzgiem". To naprawdę nie musi tak wyglądać. Wydarzenia ostatniego tygodnia pokazują, że zamykanie stadionów nie będzie jedyną formą aktywności organów administracji. Inaczej niż tydzień temu myślę więc, że ta wojna może zostać wygrana.