Wojna na śmierć i życie

Jeśli w najbliższą niedzielę obywatele Turcji poprą w referendum rządowe poprawki do konstytucji, w dziejach świeckiego państwa skończy się pewna epoka. Islamska Partia Sprawiedliwości i Rozwoju chce, aby nowy "12 września" wyparł z pamięci dawny "12 września".

07.09.2010

Czyta się kilka minut

12 września to w najnowszej historii Turcji data-cezura. W 1980 r. tego dnia armia obaliła rząd Sulejmana Demirela i przejęła władzę. Był to ostatni z trzech wojskowych zamachów stanu, jakie miały miejsce od powstania Republiki Tureckiej - i najbardziej dalekosiężny w skutkach: wojskowi ocalili wtedy Turcję, kładąc kres niewiarygodnej fali terroru, która zagrażała już istnieniu państwa.

W tym roku 12 września odbędzie się referendum w sprawie przyjęcia zmian w konstytucji. Zbieżność dat nie jest przypadkowa: konstytucja, którą obecne władze chcą znowelizować, jest dziełem autorów zamachu stanu. Została przyjęta w 1982 r. z inspiracji ówczesnych władz wojskowych, dążących do ugruntowania świeckiego charakteru państwa. A obecny rząd, mający bezsprzecznie islamskie korzenie, próbuje otwarcie zmierzyć się z ideą państwa rygorystycznie świeckiego, jak też ze spuścizną rządów generałów i z pozycją armii.

Mogłoby się wydawać, że okrągła rocznica zamachu powinna skłaniać do wspomnień i analiz. Ale tak się nie dzieje, referendum przyćmiło ją całkowicie. Turecka opinia publiczna nie wątpi, że premier Recep Tayyip Erdogan i jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) pragną odwetu na autorach zamachu stanu. Działania rządu, w tym właśnie referendum, wpisują się w otwartą wojnę, jaką od paru lat AKP toczy z armią. Nowelizacja konstytucji to jedna z jej odsłon. Kto wie, czy nie najważniejsza.

Jeśli poprawki do konstytucji zostaną przyjęte, oznaczać to będzie - w sferze nie tylko faktów, ale też emocji i symboli - koniec epoki, w której wojsko odgrywało w świeckiej Turcji pierwszoplanową rolę. Nowy "12 września" ma wyprzeć z pamięci dawny "12 września".

1980: armia przywraca ład

- W 1980 r. dwaj moi starsi bracia studiowali na uniwersytecie. Matka uspokajała się dopiero, gdy obaj wracali do domu. Bo nigdy nie było pewności, czy w ogóle wrócą - opowiada mi wysokiej rangi pracownica administracji.

30 lat temu, w miesiącach poprzedzających przejęcie władzy przez wojsko, sytuacja w Turcji wymknęła się spod kontroli. Nieustająca eskalacja terroru, dziesiątki ofiar dziennie, starcia ekstremistów z "prawa" i "lewa", podział miast na dzielnice opanowane przez różne zbrojne grupy (mieszkańców nierzadko eskortowali żołnierze), zamieszki na uczelniach, a przy tym bezradność państwa... Siano ślepy terror, wymierzony w zwykłych ludzi, ale zabijano też ludzi upatrzonych. Ofiarami tej strategii napięcia w wydaniu tureckim byli m.in. eks--premier Nihat Erim, zabity przez lewaków z organizacji Dev Sol (Lewica Rewolucyjna), albo szanowany stambulski dziennikarz Abdi Ipekci, zastrzelony przez Mehmeta Alego Agcę, o którym wkrótce usłyszał cały świat.

Nic dziwnego, że większość społeczeństwa przyjęła z ulgą interwencję wojska, pod wodzą szefa sztabu gen. Kenana Evrena. Terroryści znaleźli się w więzieniach albo uciekli z kraju do swych protektorów, zwłaszcza do Libii i Syrii. Zapanował spokój.

Gdyby szukać elementów łączących trzy wojskowe zamachy stanu, widać, jak bardzo - przy wszystkich niuansach - podobny był ich przebieg: najpierw cel, czyli ratowanie kraju przed chaosem i destabilizacją, a potem szybkie przywracanie rządów cywilnych. Na niuanse składają się okoliczności. W 1960 r., gdy wojsko obaliło rząd Adnana Menderesa, celem było ukrócenie powszechnej korupcji, ale też zapobieżenie możliwej reislamizacji, której Menderes, przynajmniej w deklaracjach, nie wykluczał. Tylko ten zamach miał tragiczne zakończenie. Menderesa i dwóch jego najbliższych współpracowników, ministrów spraw zagranicznych i finansów, skazano na śmierć i stracono. Za to w 1971 r., gdy odsunięto od władzy gabinet Sulejmana Demirela, który nie mógł zapanować nad falą strajków i zamieszek, generałowie poprzestali na sformułowaniu memorandum z żądaniem oddania źle sprawowanej władzy. Pod patronatem wojska powstał wówczas rząd wspomnianego Nihata Erima.

2010: strategia napięcia

Przewroty w Turcji pod żadnym względem nie przypominają więc wojskowych zamachów stanu z Afryki czy Ameryki Łacińskiej. Wojsko nie tyle przejmowało tu rządy, co organizowało je na nowo. Nawet jeśli zakazywało politykom i partiom działalności, to rychło zakaz ten uchylało. Politycy wracali, partie się odnawiały, czasem zmieniając tylko nazwy. Znakomicie ilustrują to losy Demirela. Obalony dwukrotnie, kierował w sumie dwiema partiami i sześcioma rządami, a karierę uwieńczył stanowiskiem prezydenta. Nie on jeden okazał się niezniszczalny. Polityczne zmartwychwstanie było udziałem plejady tureckich polityków.

Istnieje jednak kwestia graniczna, w której armia nie dopuszcza kompromisów. To świeckość państwa: jeden z fundamentów republiki, stworzonej 90 lat temu przez Mustafę Kemala Atatürka. Nie jest oczywiście tak, że wojsko zabraniało działania politykom głoszącym idee islamskie. Ale każdy z nich, a także ich partie, był pod szczególnie baczną obserwacją. Sytuacja zaostrzyła się, gdy w 1996 r. po raz pierwszy islamista został premierem. W rok później rząd Necmettina Erbakana został zmuszony do ustąpienia. Jego proislamskie inklinacje były dla generałów nie do zaakceptowania. Niektórzy traktują te wydarzenia, przesadnie, jako czwarty zamach stanu.

Bez przesady można natomiast ocenić, że między armią a rządzącą partią AKP toczy się dziś wojna na śmierć i życie. Jak inaczej ocenić oskarżenia, aresztowania i procesy? Od trzech lat regularnie formułowane są coraz to nowe zarzuty pod adresem najwyższej rangi oficerów wszystkich rodzajów wojsk, zarówno w służbie czynnej, jak i emerytowanych. Są w tym gronie postacie najwyższej rangi, jak gen. Cetin Dogan, eksdowódca 1. Armii (kluczowej, bo stacjonującej w stołecznym Stambule), a także byli dowódcy wojsk lądowych, marynarki, lotnictwa i żandarmerii. Oskarżono przeszło 200 osób w trzech odrębnych sprawach, ponad 100 stanęło już przed sądem.

Zarzuty, choć różne w szczegółach, sprowadzają się do jednego: wojskowi mieli spiskować, by obalić rząd AKP. Mieli planować akcje wymierzone w mniejszości religijne, zamachy w meczetach i sprowokować Grecję do zestrzelenia tureckiego myśliwca. Plan miał być taki: skoro rząd Erdogana nie panuje nad sytuacją, armia musi przejąć władzę i zaprowadzić ład. Według oskarżycieli, generałowie mają wielu sojuszników: dziennikarzy, naukowców, sędziów. W tych środowiskach - tak się składa, że proświeckich i mocno antyislamskich - również trwają aresztowania.

26 razy "tak"?

Jednak znaczna część społeczeństwa uważa te zarzuty za mało wiarygodne. Trudno uwierzyć, by stosowanie terroru akceptowali profesorowie uniwersytetów czy 85-letni Ilhan Selcuk, szanowany nestor dziennikarstwa, zmarły w tym roku w trakcie dochodzenia. Wątpliwości budzi też polityka informacyjna rządu: o odkrywaniu coraz to nowych dramatycznych dokumentów i kolejnych kryjówek z bronią informuje pisemko "Taraf", marginalne i do niedawna nieznane. Jak powstało, kto je finansuje, jak zdobywa ono przecieki? Trudno nie stawiać pytań, czy zarzuty nie są preparowane.

Ale są też Turcy przekonani o istnieniu nieustannego zagrożenia ze strony armii. Wypominają jej wyjątkową pozycję w państwie i przywileje, których, dowodzą, będzie chciała bronić. Nie dają wiary zapewnieniom szefa sztabu gen. Ilkera Basbuga, który w telewizji oświadczył, że "czas zamachów się skończył". Turcja jest w tej sprawie głęboko podzielona.

W takich warunkach obywatele Turcji będą głosować nad poprawkami do konstytucji. Referendum samo w sobie stanowi podwójny wybieg. Po pierwsze, premier Erdogan postanowił odwołać się do społeczeństwa, gdy w parlamencie poprawki nie uzyskały wymaganych dwóch trzecich głosów. Po drugie, głosowanie ma charakter "pakietowy". Zamiast oceniać poszczególne 26 poprawek, wyborcy muszą głosować na całość: jeśli chcesz, aby karać molestowanie nieletnich, musisz zgodzić się też na ograniczenia uprawnień sądów. W ten sposób rząd AKP zabezpiecza się przed odrzuceniem tego, co jest dla niego najważniejsze.

Przyszłość w rękach Kurdów

Choć z badań opinii publicznej wynika, że liczba zwolenników i przeciwników zmiany konstytucji jest wyrównana, nie wiadomo, do jakiego stopnia można wierzyć sondażom. Przede wszystkim nie przynoszą one odpowiedzi na najciekawsze pytanie: które z poprawek wydają się obywatelom na tyle istotne, by gotowi byli poprzeć całość?

W tej sytuacji o wyniku może przesądzić ta poprawka, która mówi o poszerzeniu praw Kurdów. Jeśli tureccy Kurdowie pójdą głosować, pakiet ma szansę. Ale jeśli posłuchają kurdyjskiej Partii na rzecz Pokoju i Demokracji (BDP) i zbojkotują referendum, rząd może przegrać.

Erdogan kusi zapowiedzią, że jeśli referendum wypadnie po jego myśli, wojskowi autorzy zamachu z 1980 r. staną przed sądem. Jednak taka taktyka może okazać się ryzykowna: Adil Gur, szef jednej z firm badania opinii, ocenia, że większość Turków wcale tego nie pragnie. Nawet ci, którzy 30 lat temu osobiście ucierpieli, uważają, że przejęcie władzy przez wojsko było konieczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2010