Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W ostatnich tygodniach roiło się w medialnych serwisach od alarmów i narzekań. Że pada, że mrozi, że ślisko, że zimno, że trudno. Czasem nawet ponad wszelką normę. Niezależnie od wymiaru dolegliwości było pewne, że gdy podsunie się ludziom mikrofon albo kamerę, będą się żalić. "W XXI wieku..." - to było tło pretensji. Dziennikarze ze swej strony współczuli i oburzali się solidarnie. I tylko jednego nie sposób było się dosłuchać: zwrócenia uwagi na coraz cięższą pracę tych, którzy odśnieżali, naprawiali linie przesyłowe, jechali z interwencjami. Każdej godziny, każdej doby, w odpowiedzi na każdą kolejną sytuację. Zawsze w odbiorze nie dość śpieszni i zawsze w ocenie nie dość skuteczni, choćby to była dwudziesta czwarta godzina ich wysiłku i już nie siódmy dzień tygodnia, ale po dwakroć i po czterokroć siódmy tej naszej powszedniej uciążliwej zimy "dwudziestego pierwszego wieku".
Nie udało mi się też dosłuchać ani jednego podziękowania czy wyrazu uznania. Ani od tych narzekających do kamer, ani od jakichkolwiek władz. A przecież to ci ludzie praktykowali współczucie skuteczne. Dziennikarze zbierający skargi zadowalali się współczuciem doskonale pustym.
Myślę też, że najlepszymi chrześcijanami w tym sezonie zimowym byli ci wszyscy, którzy odśnieżali chodniki przed swoimi domami i zeskrobywali z nich ślizgawkę, chroniąc bliźnich od kontuzji. Zdaje się, że nie było ich wielu.