Wirus i święte zioło

Kiepska pogoda i pandemia spowodowały, że na Jamajce, za której wizytówkę uchodzi muzyka reggae, rastafarianie i marihuana, tej ostatniej zaczyna brakować.
w cyklu Strona Świata

20.02.2021

Czyta się kilka minut

Na Jamajce / Fot. Michael Dwyer / Polaris Images / East News /
Na Jamajce / Fot. Michael Dwyer / Polaris Images / East News /

Jamajczycy sami przyznają, że zakrawa to na kiepski żart, ale na ich wyspie coraz trudniej o skręta. Najpierw wyjątkowo obfite ulewy, jakie przyszły w porze huraganów, a potem niezwykle długa susza spowodowały, że zeszłoroczne konopne plony nie udały się jak nigdy. 

Uzdrowienie narodów

Sprawy pogorszyła trwająca od roku epidemia COVID-19, która unieruchomiła świat. Z powodu wprowadzonej przez rząd godziny policyjnej, obowiązującej od 18 do rana, właściciele poletek konopi nie mogli jak dotąd doglądać ich nocami, odpowiednio nawozić ani nawadniać. Nocami pracować na polu nie mogli zarówno właściciele plantacji legalnych, jak pokątnych. Te ostatnie zakłada się w sekretnych miejscach, z dala od dróg i czujnych policyjnych oczu. W tym roku, z powodu epidemiologicznych rygorów i niemożliwości przemieszczania się po zmierzchu, hodowcom było wyjątkowo trudno o nie należycie zadbać. „Wszystko w tym roku uschło na pieprz, wszystko diabli wzięli – żalił się dziennikarzom jeden z hodowców. – Zebrałem jedną trzecią tego, co zwykle. Gorszego roku nie pamiętam”.

Unieruchomieni przez epidemię i zamknięci w domach, Jamajczycy, żeby odegnać troski, częściej niż zwykle sięgali po skręty z marihuaną. A cudzoziemscy turyści, których w tym roku, z powodu epidemii, przyjechało na wyspę o niebo mniej niż w poprzednich latach, po staremu uganiali się za gandzią, jedną z wakacyjnych atrakcji karaibskiej wyspy. Wszystko to razem sprawiło, że skręty, legalne i nie, kilkakrotnie podrożały i w ogóle zaczęło być o nie coraz trudniej.

Zalegalizujcie

Do wzrostu spożycia przyczyniła się także legalizacja, a w zasadzie dekryminalizacja marihuany. Ludzie przestali się bać po nią sięgać. Sześć lat temu władze Jamajki, które traktowały dotąd gandzię jako zarazę, którą trzeba zwalczać, machnęły ręką i uznały, że skoro i tak uważa się ją w świecie za znak firmowy wyspy, jak rastafarian i muzykę Boba Marleya, niechby z tego mieszkańcy czerpali jakieś korzyści.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Bob Marley wraca do Zimbabwe


Od 2015 roku posiadanie dwóch uncji (50-60 gramów) marihuany nie jest już przestępstwem, za które wcześniej można było wylądować w więzieniu (teraz policjant może wypisać co najwyżej tani mandat, nie wyższy niż za nieprawidłowe parkowanie samochodu). Każdemu obywatelowi wyspy wolno też uprawiać na własne potrzeby do pięciu krzaczków konopi, a rastafarianie mogą legalnie palić marihuanę z potrzeb religijnych i duchowych (uważają palenie świętego zioła za sakrament ułatwiający nawiązanie jedności z Bogiem), a wszyscy – w celach medycznych i terapeutycznych.

Władze postanowiły też zalegalizować i uporządkować (a także) opodatkować hodowlę konopi i uprawę marihuany. Wydano kilkadziesiąt zezwoleń na prowadzenie plantacji i dwa razy więcej na prowadzenie lokali, w których można z marihuany korzystać (publicznie skrętów z nią palić nie wolno, tak samo jak nie wolno palić tytoniu) i ją legalnie, za okazaniem dowodu tożsamości, prawa jazdy lub lekarskiej recepty, kupować.

Pora na Syjon

Rastafarianie są jednak niezadowoleni. Na niespełna trzymilionowej wyspie żyje ich około 30 tysięcy i uważają, że od dziesiątków lat byli prześladowani przez kolejne rządy, sądy i policję, odmawiające im prawa do wybranego stylu życia i palenia świętego zioła jako sakramentu.

Dekryminalizację marihuany uznali za potwierdzenie, że to ich sprawa była słuszna i spodziewali się, że jako jedyni, którzy walczyli i cierpieli za gandzię, teraz, gdy stała się legalna, będą mieli do niej szczególne prawa: pierwszeństwo przy uprawie i podziale zysków.

Gorzko się rozczarowali. Przyznając licencję na uprawę konopi, władze żądają okazania tytułów własności uprawianej ziemi. Rastafarianie, niechętnie budzący się z uduchowionego stanu, w który wprowadzają się także przy pomocy gandzi, przyznają, że takimi formalnościami nie zawracali sobie głowy, a urzędy i biurokracja kojarzą im się z Babilonem, z którego mają kiedyś nadzieję przenieść się do upragnionego Syjonu. Niewielu też z nich stać na prawie pół tysiąca dolarów opłaty za licencję na uprawę konopi czy prowadzenie sklepiku z legalną marihuaną.

W rezultacie – narzekają – zamiast spodziewanego uznania i zysków, po staremu klepią biedę, a nie spełniając licencyjnych warunków, muszą po staremu uprawiać gandzię po kryjomu i po staremu narażać się na policyjne naloty i kary albo wykosztowywać na drogą marihuanę w legalnych sklepach. „Jak byliśmy wyzyskiwani, tak nadal jesteśmy” – skarżą się i żądają, by władze uprościły procedury i przyznały im tytuły własności ziemi, którą od lat obsiewają zielem, a także preferencyjnego traktowania przy rozdzielaniu licencji. W przeciwnym razie, oni, którzy oddają gandzi cześć największą, nie będą mieć z tego ani grosza, a cały legalny już interes, warty dziesiątki miliardów dolarów (już prawie trzydzieści państw świata i kilkanaście stanów USA przestały uważać palenie marihuany za wykroczenie czy przestępstwo, a w Kanadzie czy Urugwaju można ją legalnie palić dla przyjemności), przejmą inni, traktujący święte zioło wyłącznie za chodliwy towar.

Babiloński system

Na zyski ze sprzedaży marihuany liczą też rządzący w Kingston. Jamajka, podobnie jak jej sąsiadki z karaibskich wysp, ponosi wielkie straty z powodu zamarłej wskutek epidemii turystyki.

Obawiając się recesji, panujący od 2016 roku premier Andrew Holness (wcześniej rządził przez trzy miesiące, między październikiem 2011 roku a styczniem roku 2012) i rządząca Jamajska Partia Pracy (mimo nazwy jest ugrupowaniem raczej konserwatywnym) postanowili nie czekać z kolejnymi wyborami, ale urządzili je pół roku przed terminem. Holness liczył, że sprawność, z jaką jego rząd poradził sobie z pierwszą falą epidemii, a także wprowadzone za jego czasów reformy, skutkujące obniżką podatków i bezrobocia, zyskają mu głosy wyborców, których może stracić, gdy nastanie czas recesji.


Polecamy: Strona świata - specjalny serwis "Tygodnika Powszechnego" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Nie przeliczył się. Wygrał wrześniowe wybory, zdobywając aż 49 mandatów w 63-osobowym parlamencie i gromiąc odwieczną, lewicową rywalkę, Ludową Partię Narodową. Ludowcy i labourzyści dominują w polityce Jamajki od jej powstania w 1962 roku jako niepodległego państwa. Najbardziej znani jamajscy politycy, nieżyjący już ludowiec Michael Manley (premier w latach 1972-80 i 1989-92) i labourzysta Edward Seaga (premier w latach 1980-89) wymieniali się władzą, nierzadko tocząc o nią regularne wojny w stołecznym Kingston. To właśnie ich w 1978 roku podczas koncertu „One Love” próbował bez skutku pogodzić Bob Marley. 

Po wrześniowych wyborach labourzyści zepchnęli niemal ludowców z politycznej sceny. Zwyciężyli nawet w okręgu, z którego kandydował i wygrywał Michael Manley. Mając spokój z wyborami, więcej niż bezpieczną większość w parlamencie i rozgromioną opozycję, której przywódca, Peter Phillips, po klęsce w ogóle wycofał się z polityki, 48-letni premier Holness może szykować się na ciężkie czasy drugiej fali epidemii i recesji, która po niej nadejdzie.

We wrześniu, na dzień przed przyspieszonymi wyborami, kazał otworzyć granice kraju i znieść większość epidemicznych rygorów. Badacze jamajskiej polityki nie mają wątpliwości, że przysporzyło mu to głosów w dzień wyborów. Tego dnia liczba zarażonych wirusem na wyspie wynosiła nieco ponad 2800 osób, a zmarłych – 27. Po wyborach liczba zarażonych i zmarłych zaczęła gwałtownie rosnąć. W połowie lutego zarażonych było już ponad 20 tysięcy osób, a zmarłych – prawie czterystu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej