Wilcze doły internetu

Podczas wakacji pojawia się w internecie wyjątkowo dużo artykułów na temat wakacyjnego odpoczynku od internetu.

06.08.2018

Czyta się kilka minut

Cyfrowy detoks, te sprawy. Odciąć się, wyciągnąć wtyczkę, perfidnie a świadomie wyczerpać powerbank, przestać ćwierkać, wziąć się w garść i nie lajkować. Odstawić ekraniki, popatrzeć na uśmiech dziecka live. Uśmiech niezapośredniczony, twarzą w twarz, nawet jeśli jest to uśmiech z lekka złowrogi, zwiastujący kaskadę buraczków, dajmy na to, na koszuli – ale prawdziwej koszuli, twojej koszuli, koszuli namacalnej. Czy to nie piękne? Prawdziwe, zaprawdę autentyczne doznanie wakacyjne, bez obawy o liczbę kliknięć i odsłon na jutjubie. Buraczki.

Ale jednak coś mi podszeptywa ostrożność w stosunku do bukolicznie waldenowskiej wizji odwyku od złego nawyku, przecież jeśli internet namawia do odstawienia internetu, musi w tym być haczyk. Wyczuwam podstęp, węszę wilcze doły. Ani chybi internet chce nas pozbawić nieskończonej serii małych dopaminowych kopów, które pięknie opisywał były szef ­Facebooka. Internet uwziął się na nas, podszeptując, abyśmy dobrowolnie sami sobie odmówili ostatnich małych życiowych przyjemności, których przecież jesteśmy warci – bo jak nie tego jesteśmy warci, to czego? Cyfrowemu ludyzmowi mówimy nie! Internet równa się życie. Kto traci pamięć, traci życie.

Zauważyłem na statystycznie dużej liczbie zbadanych obiektów, choćby na Open’erze, że popularność poszczególnych hitów mierzona w milionach odsłon – przypuśćmy Gorillaz – była wprost proporcjonalna do ilości wzniesionych na koncercie ekraników nagrywających konkretny utwór. Ergo: smartfon nie kłamie, nagranie prawdę ci powie, choć nie zawsze wiadomo po co. Można się czepiać, że jak wszyscy podnosili telefony, żeby nagrać przebój, nie było widać nic, a zwłaszcza artystów – ale przecież nie o to chodzi, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało, zamiast łapać doła, trzeba było samemu wyciągnąć aparat i zacząć nagrywać któryś z ekranów przed tobą, miałbyś dowód, że autentycznie tam byłeś na koncercie, przypuśćmy Gorillaz, a datę i godzinę sprawdzisz za moment, jak to będziesz wrzucał na fejsa. Technologia idzie do przodu, nawet nagranie z drugiej ręki bywa ostre jak brzytew. Czasami koncertujący artyści ułatwiają sprawę, nagrywając siebie nagrywanych dziesiątkami tysięcy smartfonów, wtedy robi się naprawdę swojsko, dopaminowy dupniak do kwadratu na wieczną pamiątkę. Jest co lajkować i szerować na łolu. I co? Przyjemnie? Przeprzyjemnie, czujemy, że żyjemy, hopla! Nie czepiajmy się bliźnich, którzy spadli w głąb kanionu robiąc sobie selfie. Precz z cyfrowym detoksem. Dziwię się internetowi, że chce nas wykastrować z życia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2018