Wiemy prawie wszystko

Edmund Klich: Raport Millera będzie przeciwwagą dla politycznej partyzantki Antoniego Macierewicza. Pokaże zarówno zaniedbania strony rosyjskiej, jak i tragiczny obraz polskiego lotnictwa wojskowego. Rozmawiał Przemysław Wilczyński

04.07.2011

Czyta się kilka minut

Przemysław Wilczyński: Przez ponad czternaście miesięcy od katastrofy smoleńskiej usłyszeliśmy dziesiątki analiz, wypowiedzi i interpretacji dotyczących przyczyn tragedii. Ma Pan poczucie, że dominują analizy rzeczowe czy emocjonalne?

Edmund Klich: Emocjonalne, ale nie mogło być inaczej, skoro spośród ludzi bezpośrednio zaangażowanych w wyjaśnianie katastrofy prawie nikt nie próbował przekazywać na bieżąco informacji opinii publicznej. Niestety, w sprawie katastrofy smoleńskiej nie istnieje w gruncie rzeczy polityka informacyjna rządu. Nie ma nawet rzecznika komisji ministra Millera, który by jedne informacje przekazywał, inne zaś dementował. Nabrano po prostu wody w usta.

Oczywiście, byli też eksperci niezaangażowani bezpośrednio w sprawę, którzy próbowali tłumaczyć zawiłości tragedii. Oni zwykle mówili jednym głosem. Co z tego, skoro mało kto ich słuchał? Jeśli fachowcy, którzy wiedzą najwięcej, nie przekazują informacji, pozostają wypowiedzi polityków, używających zwykle Smoleńska w bieżącej walce między sobą.

Do tego dochodzą często emocjonalne głosy niektórych członków rodzin ofiar...

...jak choćby żony śp. gen. Błasika. Trudno oceniać emocje ludzi dotkniętych tragedią, ale trudno też się dziwić, że w tym zalewie emocjonalnych wypowiedzi przeciętny Polak ma problemy z oddzieleniem faktów od półprawd i ewidentnych manipulacji.

Czytaj też rozmowę z Jerzym Millerem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji, przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Raport MAK i polska odpowiedź

Ustalenia ogłoszonego w styczniu raportu Międzypaństwowej Komisji Lotniczej (MAK) na temat katastrofy smoleńskiej koncentrowały się na błędach i zaniedbaniach strony polskiej, które zdaniem komisji kierowanej przez Tatianę Anodinę doprowadziły do tragedii. Jako główne przyczyny wypadku wskazano: brak decyzji załogi o odejściu na lotnisko zapasowe pomimo złych warunków pogodowych; zejście poniżej dopuszczalnej wysokości lotu; brak reakcji polskiej załogi na ostrzeżenia systemu TAWS (system ostrzegania pilotów o zbliżającej się powierzchni gruntu); obecność w kokpicie dowódcy Sił Powietrznych RP, co według ekspertów komisji wiązało się wywieraniem presji na pilotów, by podjęli decyzję o lądowaniu.

Wraz z raportem końcowym opublikowano uwagi strony polskiej, które wskazywały

m.in. na błędy rosyjskich kontrolerów oraz zły stan techniczny lotniska w Smoleńsku. W reakcji na raport MAK premier Donald Tusk stwierdził, że choć strona polska nie kwestionuje istotnych ustaleń zespołu Tatiany Anodiny, to jego raport nie jest kompletny, a strona rosyjska "powinna mieć odwagę pokazać całość obrazu". Na zwołanej w kancelarii premiera specjalnej konferencji prasowej członkowie komisji kierowanej przez szefa MSWiA Jerzego Millera przedstawili m.in. symulację ostatnich minut lotu tupolewa oraz fragmenty nagrań rozmów z kokpitu wraz z głosami rosyjskich kontrolerów. Komisja wskazała m.in. na błędne dane dotyczące widoczności, jakie otrzymywała polska załoga.

Mający się ukazać na dniach ostateczny raport komisji Jerzego Millera - będący  zwieńczeniem ponad 14-miesięcznych prac polskiego zespołu - trafił w ubiegłym tygodniu na biurko premiera Donalda Tuska, i, jak zapowiedzieli przedstawiciele rządu, zostanie upubliczniony natychmiast po zakończeniu tłumaczenia jego treści na rosyjski i angielski.

PW

Rozmawiamy krótko po ogłoszeniu przez zespół Antoniego Macierewicza dwóch części tzw. Białej Księgi i na kilka dni przed ogłoszeniem raportu komisji ministra Millera. Niektóre medialne komentarze z ostatnich dni przedstawiają te dwa gremia jako konkurencyjne. Czy da się w ogóle ich pracę i rangę ich ustaleń porównywać?

To nieporozumienie. Trudno komisję Macierewicza uznać za grupę cokolwiek wyjaśniającą. W komisji ministra Millera jest ponad 30 ekspertów, którzy mają dostęp do wszystkich kluczowych dokumentów, chociażby tych wojskowych. O obecności poważnych ekspertów w grupie Macierewicza nic mi nie wiadomo, nie sądzę też, by jego komisja miała dostęp do tej samej dokumentacji co minister Miller.

Biała Księga to próba zmanipulowania opinii publicznej, a jednocześnie - co wydaje mi się groźne - PR-owski majstersztyk, do którego uda się PiS-owi przekonać jakąś część społeczeństwa. Np. Macierewicz podaje fakty dotyczące błędnych informacji o ścieżce i kursie, które napływały do polskiej załogi od kontrolerów. Ale oskarżając stronę rosyjską o celowe działanie, zapomina dodać, jakimi narzędziami dysponowała wieża. Tymczasem przy użyciu dostępnych kontrolerom narzędzi po prostu nie można było odczytać prawidłowej wysokości. Premier Kaczyński mówi cały czas o "prowadzeniu" samolotu, tyle że w podobnych lotach nie ma czegoś takiego jak "prowadzenie" - jest współpraca dwóch stron.

Ten dokument to fakty wymieszane z kłamliwymi interpretacjami.

Na konferencji prasowej przedstawiciele PiS mówili, że nie podjęto próby reanimacji mogących jakoby jeszcze żyć pasażerów oraz że - już po katastrofie - "zaszumiono" nagrania z czarnych skrzynek...

Byłem na miejscu katastrofy jeszcze wieczorem 10 kwietnia. To, co tam zobaczyłem, nie pozwala na wniosek, że ktokolwiek mógł przeżyć. Co do "zaszumiania", słowo to sugeruje celowe działanie. Tymczasem szumy na pokładzie, zwłaszcza jeśli chodzi o urządzenia starego typu, są rzeczą naturalną. Pamiętajmy, że tupolew miał urządzenia analogowe i tego rodzaju odczyty mają zwykle podobną jakość. "Zaszumianie" to nic innego jak kolejna manipulacja.

Czytaj też rozmowę z Jerzym Millerem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji, przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

W części dotyczącej odpowiedzialności strony polskiej poseł Macierewicz poszedł jeszcze dalej.

O ile część dotycząca odpowiedzialności strony rosyjskiej składała się w większości z faktów i manipulacji w sferze interpretacyjnej, o tyle część "polska" składała się z wielu nieprawdziwych informacji, insynuacji i absurdalnych wniosków. Informacja dotycząca ustania zasilania na wysokości piętnastu metrów była już wielokrotnie wyjaśniana i nie nadaje się nawet do komentowania. Wiadomość o ostrzeżeniu terrorystycznym z 9 kwietnia nie miała nic wspólnego z lotem do Smoleńska - to skojarzenie również jest absurdalne.

Trudno pojąć, jak można podawać tego rodzaju informacje, a w dodatku stroić się w piórka patriotów. W ten sposób można jedynie wywołać wojnę medialną, a nie cokolwiek wyjaśnić.

Może więc nie warto ekscytować się raportem Macierewicza, uznając ten dokument - podobnie zresztą jak raport MAK-u - za rozpaczliwą obronę swoiście pojmowanej racji stanu?

Nie zestawiałbym tych dwu dokumentów ze sobą. Raport MAK-u nie manipulował tak faktami, a jedynie niektóre z nich - te dotyczące odpowiedzialności strony rosyjskiej - pomijał. To jednak zasadnicza różnica. Co do komentowania ustaleń zespołu posła Macierewicza, warto te informacje prostować, tym bardziej że towarzyszy im duża PR-owska zręczność.

Przed nami ogłoszenie raportu ministra Millera. Czy nie oczekujemy po nim zbyt wiele? Większość najistotniejszych faktów, jak się zdaje, jest już znanych. Zostały opisane chociażby w publikacjach prasowych.

Co innego opisy dziennikarskie czy jednostronne interpretacje rozmaitych zespołów, a co innego wyniki pracy 34-osobowej komisji złożonej z ekspertów. Rzeczywiście, w raporcie nie będzie zapewne wielkich sensacji, ale znane już informacje zostaną rzetelnie pozbierane i podane. Raport będzie zarówno opisem zaniedbań ze strony rosyjskiej, jak i pokaże tragiczny obraz polskiego lotnictwa wojskowego. Dokument ten jest też potrzebny dlatego, że uspokoi nastroje po przedstawieniu zmanipulowanej wersji wydarzeń przez zespół ministra Macierewicza. Będzie przeciwwagą dla politycznej partyzantki.

Czytaj też rozmowę z Jerzym Millerem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji, przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Spodziewam się rzetelnej oceny kontrolerów na lotnisku w Smoleńsku, czego zabrakło w raporcie MAK-u. Jeśli chodzi o działania załogi, to ustalenia nie będą zapewne sensacyjne. Mogą pojawić się w raporcie Millera zmiany, bo odczytano więcej zapisów z czarnych skrzynek, ale nie będą to zapewne zmiany istotne. Komisja odpowie też na pytanie, do jakich uchybień dochodziło w szkoleniach pilotów. W raporcie powinna też się znaleźć analiza tego, jak realizowano zalecenia profilaktyczne po katastrofie CAS-y, i dlaczego okazały się one nieskuteczne.

Spodziewam się więc rzetelnego wyjaśnienia katastrofy i wyważenia odpowiedzialności, choć można też mieć pewne wątpliwości co do składu komisji Millera, np. czy zasiadający w tym gremium przedstawiciele wojskowego Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów - który z jednej strony bada wypadki, a z drugiej nadzoruje stan bezpieczeństwa - mieli wystarczająco dużo determinacji, by możliwie dogłębnie zbadać sprawę. Działają w podwójnej roli, a w przypadku katastrofy smoleńskiej zajmują w pewnym sensie stanowisko we własnej sprawie...

Sugeruje Pan, że mogą nie chcieć wyjaśnić prawdy?

Chcę powiedzieć, że mogli nie mieć wystarczającej determinacji, by dogłębnie wyjaśniać sprawę. Nie chcę jednak zarzucać nikomu złych intencji, chodzi tylko o to, by zastanowić się nad lepszymi procedurami. Tak, by nie rodziły w przyszłości jakichkolwiek wątpliwości.

Z drugiej strony warto pamiętać, że w gremium tym znajdują się też całkowicie niezależni eksperci, a poza tym grupa jest nadzorowana nie przez ministra obrony, ale szefa MSWiA.

Wróćmy do prawdopodobnych ustaleń komisji Millera. Z nieoficjalnych informacji pochodzących od osoby kontaktującej się z ekspertami komisji, do której dotarliśmy, wynika, że raport wyjaśni wątpliwości dotyczące przycisku "uchod". Przypomnijmy: początkowe analizy mówiły, że przycisk ten - bez aktywnego systemu ILS, którego nie było na lotnisku w Smoleńsku - nie mógł sprawnie funkcjonować, a jego użycie było błędem pilotów. Z kolei według dziennikarzy "Naszego Dziennika" przycisk powinien mimo wszystko zadziałać, co miałoby świadczyć o tym, iż wina za katastrofę leży nie po stronie pilotów, ale wadliwej maszyny. W raporcie Millera ma się znaleźć rozstrzygnięcie tego sporu na korzyść wersji pierwotnej.

Te ustalenia mnie nie dziwią. Od początku byłem przekonany do wersji, wedle której piloci przycisnęli przycisk "odejście", a następnie czekali na reakcję maszyny.

Czytaj też rozmowę z Jerzym Millerem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji, przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Co z ewentualną odpowiedzialnością za zaniedbania w szkoleniach pilotów? Czy po raporcie możemy się spodziewać wskazania winnych?

Na pewno nie z nazwiska, bo to nie rola tego rodzaju komisji. Ale jeśli raport wykaże rażące zaniedbania, może być wskazówką dla premiera do podjęcia ewentualnych decyzji personalnych. Chodzi tu bowiem o odpowiedzialność polityczną.

Podobną do tej, jaką poniósł chociażby swego czasu minister Ćwiąkalski po tym, jak w celi powiesił się jeden ze świadków w sprawie Olewnika?

W przypadku katastrofy smoleńskiej odpowiedzialność polityczna wydaje się znacznie bardziej oczywista.

Jaki przekaz dotyczący przyczyn katastrofy powinien pójść "w świat"? Załóżmy, że dzwoni do Pana zagraniczny dziennikarz i prosi o kilkuzdaniową syntezę wydarzeń.

Odpowiedziałbym, że ok. 70-80 proc. odpowiedzialności leży po stronie polskiej. Ale dodałbym, że bez tych pozostałych 20-30 proc. do katastrofy by nie doszło. Powiedziałbym, że katastrofa smoleńska to summa wielu zaniedbań: braku odpowiednich szkoleń, procedur, również po stronie rosyjskiej. Odrzuciłbym też stanowczo hipotezę o zamachu albo jakimkolwiek innym celowym działaniu.

Jak by Pan streścił odpowiedzialność po stronie rosyjskiej? W jej ocenie ważne wydaje się być rozstrzygnięcie kontrowersji, czy lot posiadał status wojskowego, czy cywilnego.

Dla mnie sprawa jest od początku jednoznaczna: był to lot wojskowy. Podejście do lądowania odbywało się wedle procedur wojskowych. O tym świadczy chociażby zapytanie kontrolera: "Czy na wojskowym lądowałeś?". Była wojskowa załoga, wojskowi kontrolerzy, i wojskowe lotnisko. Podsumowując: Rosjanie powinni byli zakazać lądowania.

Jedną z przyczyn katastrofy był też w moim przekonaniu brak "lidera", czyli rosyjskiego nawigatora, który byłby członkiem polskiej załogi. To osoba, która siedzi razem z pilotami i pomaga w czasie lotu. Jego obecność jest zresztą zgodna z wytycznymi rosyjskimi. Co prawda, polska strona zrezygnowała ze skorzystania z usług "lidera", jednak nie zwalnia to Rosjan z odpowiedzialności - w takiej sytuacji powinni byli po prostu powiedzieć, że nie pozwalają na lądowanie.

Czytaj też rozmowę z Jerzym Millerem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji, przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Polska załoga...

...nie powinna była w ogóle wystartować. A skoro już wystartowała, powinna była uniknąć podstawowych błędów. Po pierwsze, podjęła zbyt ryzykowną próbę podejścia do lądowania. Pamiętajmy, że próba podejścia jest wyrazem intencji lądowania. Widzialność była tymczasem zbyt słaba. Poza tym polska załoga powinna była stosować się do wskazań wysokościomierza barometrycznego.

Te i inne błędy należy jednak interpretować w szerszym kontekście. Stoi za nimi słabość całego systemu - braku odpowiednich szkoleń i procedur.

Czy są w tej układance jakieś brakujące elementy, które pozwoliłyby zmienić znacznie ten obraz przyczyn katastrofy?

Nie wiemy nic o skali ewentualnych nacisków na załogę, i nie wiadomo, czy się tego kiedykolwiek dowiemy. Wiemy tylko, że w kabinie pilota był gen. Błasik, co już samo w sobie należy uznać za element presji. Zostają też niewyjaśnione detale dotyczące pracy kontrolerów, bo nie dysponujemy wszystkimi dokumentami ze strony rosyjskiej. Co do reszty, materiały dostępne komisji Millera być może nie zadowoliłyby prokuratorów, ale są całkowicie wystarczające do rzetelnego opisu przyczyn katastrofy z 10 kwietnia.

EDMUND KLICH od 2006 r. kieruje Państwową Komisją Badania Wypadków Lotniczych. Po katastrofie smoleńskiej został przedstawicielem Polski akredytowanym przy rosyjskiej komisji cywilno-wojskowej badającej przyczyny wypadku.

Czytaj też rozmowę z Jerzym Millerem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji, przewodniczącym Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011