Zbadajmy to jeszcze raz

W analizowaniu każdego szczegółu katastrofy smoleńskiej nie ma niczego niewłaściwego. Ważna jest intencja: czy chodzi o prawdę, czy o przeforsowanie swojej tezy i zemstę.

08.02.2016

Czyta się kilka minut

Antoni Macierewicz w Sejmie, sierpień 2014 r. / Fot. Michał Dyjuk / REPORTER
Antoni Macierewicz w Sejmie, sierpień 2014 r. / Fot. Michał Dyjuk / REPORTER

Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że katastrofa powinna być wreszcie wyjaśniona. Powinny być rozwiane wszelkie wątpliwości, które się pojawiały i pojawiają – tak otwarcie nowej komisji powitała Beata Szydło. Pani premier ma wątpliwości i chce wyjaśnień. Z tym że w sprawie nowej komisji nie ona decyduje. Nowy zespół to podkomisja przy Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP), działająca na mocy rozporządzeń ministra obrony narodowej. Dlatego to Antoni Macierewicz w porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych zarządził, na jakich warunkach i w jakim składzie będzie pracować nowe ciało.

Zaczął od bardzo poważnych oskarżeń. „Trzeba jednoznacznie stwierdzić, iż zostały ukryte podstawowe fakty i podstawowe informacje, które w sposób zasadniczy zmieniają ogląd wydarzeń”. Dalej wymieniał, że zniszczono ponad „400 kart informacji i meldunków, jakie zostały dostarczone 10 kwietnia do Sztabu Generalnego”, mówił też o meldunkach „instytucji państwowych pokazujących na operacje służb specjalnych mających uniemożliwić dojście do prawdy” oraz o konieczności odnalezienia posiadanego przez cały czas przez urzędników KBWLLP „pełnego i nieprzerwanego zapisu lotu od startu do rozpadu samolotu mniej więcej 15–18 metrów nad ziemią”.

To nie techniczno-prawnicza nowomowa. To stwierdzenia, które są podstawą do wznowienia pracy komisji. W końcu informacje o niszczeniu dowodów, o operacjach służb czy istnieniu pełnego zapisu lotu wskazują, że pojawiły się nowe okoliczności i badanie można rozpocząć na nowo.

Na razie z MON wyciekł lakoniczny dokument o nazwie „Protokół zniszczenia Dziennika Działania Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych”, obejmujący 10 kwietnia 2010 r. Na razie nie bardzo wiadomo, co konkretnie zniszczono, a były szef MON Tomasz Siemoniak informuje: „Wszystkie dokumenty z wojska dotyczące 10.04. były od razu po katastrofie do dyspozycji prokuratury i komisji”.

Antoni Macierewicz jak zwykle zaczął z wysokiego C. Przecież za samo zacieranie śladów przestępstwa, czyli niszczenie dowodów, można dostać pięć lat odsiadki. Minister natychmiast powinien złożyć zawiadomienie do prokuratury, złożyć zeznania, przekazać wszystko, co ma na poparcie swoich „jednoznacznych stwierdzeń”. Jeśli ma rację, to w KBWLLP, wojsku i służbach specjalnych mogą się kryć przestępcy.

Jednak gdy przyszło co do czego, stanowisko MON złagodniało. Rzecznik resortu informował, że minister zapyta, czy prokuratura po katastrofie smoleńskiej zwróciła się do wszystkich instytucji w kraju o przekazanie materiałów dotyczących działań podejmowanych 10 kwietnia.

Minister chce mieć pewność, czy to zniszczenie nie było przestępstwem – wyjaśnił rzecznik Bartłomiej Misiewicz. Czyli było niszczenie dowodów, czy nie?

Pomawianie innych o przestępstwo też jest przestępstwem, a ponadto rzuca cień na prace podkomisji już na samym starcie.

Zamiana ról

W podkomisji znajdzie się 21 osób i czterech zagranicznych doradców. Część członków aktywnie współpracowała z zespołem parlamentarnym Antoniego Macierewicza i brała udział w konferencjach smoleńskich. Zostali zapamiętani ze stwierdzeń jednoznacznych – na pokładzie samolotu nastąpiły wybuchy.

Podobne przekonanie w wywiadzie w telewizji Polsat prezentował rzecznik MON (już po powołaniu podkomisji): – Na podstawie materiału dowodowego, którym dysponował zespół [parlamentarny Antoniego Macierewicza – red.], na podstawie badań ekspertów z zagranicy, twierdzimy, że doszło do wybuchu.

Szef Misiewicza, minister Macierewicz, też wie, że były wybuchy.

Co w takim razie będą badać, skoro wiedzą, że tupolew wybuchł nad ziemią? Rzecznik MON wyjaśnia, że podkomisja zajmie się materiałem zespołu parlamentarnego (twierdzą, że przyczyną katastrofy był wybuch) i rządowej komisji Jerzego Millera (twierdzą, że przyczyną było złe przygotowanie lotu, błędy pilotów i kontrolerów).

Zaś przewodniczący podkomisji Wacław Berczyński deklaruje: – Mogę przyrzec uczciwość, brak wstępnych hipotez i pracę tak długo, aż będziemy przekonani, że wyjaśniliśmy przyczyny tej tragedii.

To bardzo ważne stwierdzenia. Oznaczają, że założenie o wybuchu podkomisji nie obowiązuje i wszystko zaczyna się niejako od początku.

Teraz członkowie podkomisji reprezentują państwo, nie będzie więc miejsca na hipotezy i publicystykę. Nastąpi zamiana ról. Do tej pory naukowcy związani z Macierewiczem szukali „dziur” w wersji Millera. Teraz to oni – jako oficjalne ciało – powinni przedstawić spójną koncepcję tego, jak doszło do katastrofy. I muszą liczyć się z tym, że inni będą wytykali nieścisłości.

Zespół Macierewicza narzekał na brak dostępu do materiału źródłowego, do dowodów zgromadzonych przez komisję. Narzekał także, że ich głos nie jest słyszany. Teraz wszystkie atuty są po ich stronie – mają dostęp do wszystkiego, co zgromadzono w Polsce. Mają wsparcie państwa, mogą powoływać ekspertów. Teraz oni zdecydują, czy są otwarci na dialog z innymi opiniami. I muszą być gotowi na krytykę merytoryczną i emocjonalną – członkowie komisji Millera byli oskarżani nawet o zdradę, a dziś zarzuca się im przestępstwa.

Pułkownik Mirosław Grochowski, wiceprzewodniczący w komisji Jerzego Millera, został właśnie odwołany przez Antoniego Macierewicza z funkcji szefa KBWLLP. Dlaczego? Przecież mimo że był szefem, nie miałby wpływu na prace podkomisji (o to minister zadbał w podpisanym rozporządzeniu). Czy to kara za to, że nie zgadza się z teorią o zamachu i popiera ustalenia komisji, w której zasiadał?

Niewygodne fakty 

Skoro podkomisja deklaruje uczciwość i brak wstępnych hipotez, będzie musiała odnieść się do dorobku swoich poprzedników.

Poszukać błędów, ale i uznać to, czego nie będzie w stanie podważyć. Do tej pory eksperci związani z Antonim Macierewiczem przechodzili obok fatalnego stanu, w jakim znajdował się 36. pułk, odpowiedzialny za loty z najważniejszymi osobami w Polsce.

Czy podkomisja także uzna, że braki kadrowe w pułku uniemożliwiające latanie zgodnie z normami i odpowiednim czasem na odpoczynek, brak szkoleń na symulatorach, przypadki lądowania bez zezwolenia albo na lotniskach, gdzie nie było kontrolerów, latanie z otwartymi drzwiami kokpitu, fałszowanie dokumentacji, przymykanie oczu na łamanie procedur bezpieczeństwa miały wpływ na to, że w końcu doszło do katastrofy?

Czy to, że załoga była mało doświadczona, liczyło się, czy nie? A to, że nawigatorowi nie zapewniono wymaganego przepisami czasu na wypoczynek?

A fatalne przygotowanie lotu? Samolot z polskim prezydentem poleciał na wojskowe lotnisko. Załoga nie miała informacji o panujących tam procedurach, karty podejścia były z poprzedniego roku, obiektywnej informacji o prognozie pogody zabrakło. Trudno to będzie podważać, bo wynika to z dokumentów zabezpieczonych w pułku. Takich historii było więcej.

Symboliczne było to, że port lotniczy Witebsk, który Tu-154M miał wyznaczony jako jedno z lotnisk zapasowych w dniu tragedii, był zamknięty. Prezydencki tupolew nie mógłby tam wylądować.

A mające czuwać nad lotem Centrum Operacji Powietrznych i Centrum Hydrometeorologiczne? W aktach śledztwa jest rozmowa oficerów tych jednostek – samolot już się rozbił, ale oni tego nie wiedzą. Ciągle szukają zapasowego lotniska: „Zobacz, ile jest do Briańska, bo mi tam mapa nie sięga”.

Podkomisja będzie się musiała odnieść do tego, co działo się podczas lotu. Zbyt późne wejście na ścieżkę lądowania, zbyt niski ciąg silników i zbyt wysoka prędkość zniżania w końcowej fazie lotu. Jak rozumiem, potwierdzają to nie tylko rejestratory parametrów lotu. Do tego zapisy głosów, które świadczą, że korzystano z nieprawidłowych ciśnieniomierzy i nie reagowano na komendy „pull up”.

I prokuratorzy, i eksperci z komisji Millera wybuch wykluczają. Brak gwałtownego wzrostu ciśnienia w tupolewie, a także komunikacja załogi nagrana na czarnych skrzynkach, to – jak podkreślają członkowie komisji Millera – dowody świadczące, że wybuchu nie było. Jak w tych warunkach obronić tezę, że wybuch, i to nie jeden, był? Co wybuchło? Ktoś strzelał? Ktoś podłożył bombę? Kiedy? Gdzie? Jeśli podkomisja chce być obiektywna, trudno jej będzie zamykać oczy na niewygodne fakty.

Moskwy nie zmusimy

Teraz pytanie, co z innymi dowodami? Przecież politycy PiS mówili, że bez wraku, bez oryginałów czarnych skrzynek czy możliwości przesłuchiwania Rosjan odpowiedzialnych za kontrolę lotów i ich zwierzchników nie da się dojść do prawdy. M.in. za to właśnie krytykowano rządową komisję Jerzego Millera.

Dziś widać, że podkomisja powołana przez ministra Macierewicza jednak musi obchodzić się bez kluczowych dowodów. Można mówić, że jest za późno, że Rosjanie w pierwszych godzinach byliby skłonni do ustępstw. Swoją drogą skąd to założenie, że Rosjanie chwilę po tragedii byli empatyczni i naiwni, a potem im przeszło? Hipoteza jak hipoteza, zresztą nieważne, bo przecież politycy PiS mówili, że to PO była nieudolna, a oni sobie poradzą.

Partia Jarosława Kaczyńskiego rządzi krótko, ale efekty w negocjacjach z Rosjanami nie napawają optymizmem. Moskwa nie chce oddać czarnych skrzynek, nie chce też oddać wraku tupolewa. Rosjanie nie zechcieli nawet doręczyć postanowienia o postawieniu zarzutów kontrolerom lotu. A przecież – jak utrzymuje Antoni Macierewicz – winni są znacznie wyżej. To generałowie z Moskwy „sterowali” samolotem, czyli dawali komendy rosyjskim kontrolerom: „sprowadzajcie ich za wszelką cenę”.

Jak widać, nadzieje, że Rosjanie zaczną współpracować, są nikłe – chyba że nagle odkryją w tym polityczny interes. Batem na Moskwę miała być groźba oddania sprawy zwrotu wraku pod osąd międzynarodowego trybunału. Ale rząd jakoś się do tego nie pali.

Moskwy do niczego nie zmusimy, nie mamy instrumentów. Przyznaje to premier Beata Szydło, która pytana o wrak mówi, że współpraca z Rosją łatwa nie była i łatwa nie będzie. – Od tego są służby dyplomatyczne, możliwość szukania kompromisów i porozumień, żeby uzyskać to, na czym nam zależy, i żeby szukać jakiejś płaszczyzny porozumienia – powiedziała. To znaczy, że jej koncepcja i możliwości nie różnią się szczególnie od koncepcji i możliwości gabinetu Donalda Tuska.

Wcześniejsze zapowiedzi międzynarodowego śledztwa, współpracy z USA, też nikną w oparach zapomnienia. Wszystko, co może zrobić rząd PiS, to rozegrać sprawy na domowym podwórku. Bo tu rozciąga się ich władza. Władza się poszerzy, bo obejmie do tej pory niezależną od rządu prokuraturę – ale wiele dalej pójść się nie da.

Zdrada i szaleństwo

Jednak moim zdaniem sam powrót do badania katastrofy nie jest zły. W poprzednim badaniu popełniono przecież błędy. Symboliczne było to, że na podstawie wątłych przesłanek stwierdzono, że gen. Andrzej Błasik był w kabinie pilotów w chwili katastrofy. Dziś wiadomo, że to hipoteza, zaś w raporcie powinny być fakty, a nie hipotezy. Przegapiono dogodny moment, by wznowić prace komisji. Uważam, że popełniono błąd nie robiąc tego.

Prace zawsze można wznowić, gdy pojawią się istotne nowe fakty. Dzięki temu można było załatwić kilka rzeczy: wyprostować oficjalnie skandal z generałem Błasikiem – raz. A dwa – wysłuchać „drugiej” strony. Sprawdzić argumenty, zbadać, co warte zbadania, odrzucić, co należy odrzucić, ale nie przy pomocy śmiechu, tylko naukowych argumentów. Dałoby to możność dialogu między ludźmi Millera i Macierewicza.

Tym bardziej że uzasadnionego żalu było dużo – faktem jest, że w rozgardiaszu mylono ciała ofiar, niedokładnie sprawdzono teren katastrofy. Po drugiej stronie były opowieści o dobijaniu rannych, sztucznej mgle, zestrzeleniu polskiego samolotu rakietą. Jedni oskarżali o zdradę, inni o szaleństwo.

Podkomisja działa. Ale kluczowe pytanie dotyczy intencji. Czy chodzi o prawdę? O zbadanie wszystkich szczegółów połączone z otwartością na to, co z dotychczasowych ustaleń jest niewygodne? Czy też o przeforsowanie swojej wersji, udowodnienie zdrady przeciwnikom i zamknięcie ich w więzieniu.

Kandydatów jest dwóch. Tomasz Arabski, były szef Kancelarii Premiera, zasiądzie na ławie oskarżonych podczas procesu w sprawie organizacji lotu do Smoleńska. Arabski, jak wielu poprzedników, naginał procedury dotyczące latania samolotami VIP, ale politycy PiS nie mówią o procedurach, tylko o tym, że w Moskwie spiskował przeciw prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu z zastępcą Władimira Putina. Dowodem jest to, że jedli lunch i rozmawiali bez tłumaczki. Podobnie rzecz się ma z Donaldem Tuskiem – nie chodzi o bałagan, o brak wspólnego śledztwa, błędy popełnione przy ocenie gotowości do współpracy Rosjan. Chodzi o spisek – dowodem jest zdjęcie „rozradowanego” Tuska ściskającego się z Putinem przy dymiących szczątkach samolotu. To jest „prawda o katastrofie”.

– Oczekuję, że komisja będzie pracowała rzetelnie w oparciu o fakty. To jest jej cel. Na efekty zaczekajmy – mówiła premier Szydło. Jeśli to jest celem, a nie posadzenie za wszelką cenę za kratami Arabskiego i Tuska, to rzeczywiście warto poczekać. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016