Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wtedy obrachunkiem klęski kraju, który po prostu zapadł się jak grzyb zmurszały, zajmowała się prawica i list Simone Weil nie oszczędza tonu literatury francuskiej międzywojennej, a był to ton wywrotowy: kpiny, sarkazmu i tzw. mizerabilizmu, dyktowany przez takie zjawiska, jak dadaizm i surrealizm. Francuska niechęć do noszenia broni miała swoją przyczynę w hekatombie I wojny, ale również w znacznym stopniu była wynikiem wykpiwania wszelkich cnót republikańskich. Rozrzucane przez komunistów ulotki z wizerunkiem trumienki i napisem “Mourir pour Danzig?" (Umierać za Gdańsk?) dobrze trafiały w nastroje ogółu.
Krytyka Simone Weil, bliska prawicowo-katolickiej, nie doczekała się dalszego ciągu. Przegrało Vichy, prawica skompromitowała się kolaboracją i po wojnie wszystko zaczęło się da capo. Rzec można, że dopiero po II wojnie nieodpowiedzialność intelektuelów przekroczyła we Francji wyobrażalne granice. Kompleksy kraju, który został oswobodzony przez przybyszów zza morza, wyraziły się w tęsknocie do innego rodzaju wyzwolenia niż przez kapitalistyczną Amerykę i w marksizmie jako ideologii wiodącej środowiska intelektualne. A później, po zawaleniu się mody na marksizm, Francja odwdzięczała się Ameryce za swój rozkwit ekonomiczny eksportowaniem sierot po marksizmie, takich jak Foucault i Derrida. Ale kwestia odpowiedzialności moralnej niektórych kierunków filozoficznych i literackich nigdy już nie była postawiona.
Przypomnijmy też, że to, co dzieje się dzisiaj w polskiej literaturze i sztuce, nie podlega żadnym moralnym ocenom. Krytyka oparta na jakichś moralnych kryteriach byłaby czymś wstydliwym i nietaktownym, czymś na poziomie księdza Rydzyka i Ligi Polskich Rodzin. Zaszło tu coś podobnego być może do kompromitacji całej francuskiej prawicy, a więc jakby trwożliwość następców “Prosto z mostu", którzy prawicowej krytyki nie zdołali odbudować. Od czasu do czasu odzywają się protesty przeciwko artystycznym prowokacjom, ale mają one równie słabe motywacje, co motywacje rzekomych obrazoburców.
A przecież związek pomiędzy tym, co działo się w literaturze Zachodu i nieszczęściami, jakie nastąpiły, był oczywisty. Powiedzieć, że nihilizm w Republice Weimarskiej nie miał nic wspólnego z triumfem hitleryzmu, to grzeszyć krótką pamięcią. Sądząc po stanie dzisiejszej literatury i sztuki należałoby oczekiwać jakiejś apokalipsy. Przecież tak zwany postmodernizm może być osądzany także z punktu widzenia jego skutków, skoro jego istotą jest zaprzeczenie samemu pojęciu prawdy i beztroskie igranie wszelkimi minionymi konwencjami. Zwycięstwo zdaje się należeć do krainy nic. Jedynie z Rzymu rozlegają się słowa obrony rozumu, wbrew powszechnemu znijaczeniu kryteriów prawdy. Nikt niegdyś nie odważał się zaatakować surrealistów za podważanie zwykłych zasad przyzwoitości, a przecież oni to wydali tomik wierszy sławiących Violette Nozičres za to, że w imię wolności antyburżuazyjnej otruła oboje swoich rodziców.
Oczywiście nie mnie postulować pojawienie się nowego rodzaju krytyki artystycznej i literackiej, która zwróciłaby uwagę na prosty fakt, że dzieła nie istnieją same dla siebie, ale jakoś wpływają na stan ducha ich odbiorców. Może lepiej, żeby było tak, jak jest, niż żeby obudziły się różne demony i rozpoczęły chłostać niemoralnych artystów i pisarzy.
Wychodzi na to, że, jak w tym liście Simone Weil, różnię się w poglądach od tych, którzy są mi sympatyczni, a zbliżam się do tych, do których nie czuję żadnej sympatii. To, co próbowała powiedzieć, nie zostało w końcu powiedziane. Okres międzywojenny, zarówno we Francji, jak w Polsce, pozostaje nadal niejasny. Warto jednak może przypomnieć, że wielkie czyszczenie nadal czeka na krytyków godnych tego imienia.