Walki, bójki i przepychanki, czyli skąd się bierze kult solówy

Prawie wszyscy chyba wolelibyśmy żyć w świecie, w którym rozwiązuje się problemy przy pomocy słów, a nie pięści. Optowali za tym w każdym razie moi nauczyciele z podstawówki.

19.08.2023

Czyta się kilka minut

Fot. Karol Paciorek /
Fot. Karol Paciorek /

W mojej szkole podstawowej na warszawskiej Chomiczówce – tej samej Chomiczówce, o której w cudownie sentymentalnym utworze pod tym właśnie tytułem śpiewał ongiś Sidney Polak (potwierdzam, wszystko, co tam śpiewał, to prawda) – jednym z najpopularniejszych środków rozwiązywania chłopięcych problemów była, jakżeby inaczej, solówa. Najczęściej organizowana w stosownej odległości od budynku – tak, żeby maksymalnie zabezpieczyć się przed czujnością nauczycieli, którzy, dostrzegłszy sygnały ostrzegawcze, potrafili zainterweniować już na bardzo wczesnym etapie przygotowań (wymarsz w dwóch grupach; układanie plecaków w okrąg; zbierający się zaciekawiony tłumek).

Solówom w ogóle towarzyszyła rozbudowana rytualistyka. Każdą poprzedzało wyzwanie („Solówa!”), formułowane stanowczo i przy świadkach. Teoretycznie można było je odrzucić – nikt nikogo do solówy, formalnie rzecz biorąc, nie miał prawa zmusić – niemniej wiązały się z tym poważne konsekwencje w postaci tak zwanych „trzech szybkich” albo „trzech wolnych”. Skądinąd, nigdy nie mogłem zrozumieć, na czym właściwie polega ta dystynkcja. Różnica tempa, w jakim wymierzano owe ciosy, pozostawała dla mnie nieuchwytna. Tak czy siak, dostawało się serię uderzeń prosto w najbardziej wrażliwe miejsce na ramieniu. Wywoływało to ból na tyle intensywny, że nawet chłopaki wyjątkowo pojedynkom na pięści niechętne wybierały jednak ryzyko bezpośredniego starcia. No bo wiadomo, zawsze mogło się to jakimś cudem skończyć wygraną (albo interwencją nauczycieli) – w przypadku tych „trzech” natomiast nie było szans na żadne zaskoczenia.

Skoro już więc do solówy dochodziło, szło się, jak wspomniałem, gdzieś dalej od szkoły, na kraniec boiska albo najlepiej w ogóle poza teren nauczycielskiej jurysdykcji. Następnie kładło się plecaki tak, żeby stworzyć namiastkę ringu, ustawiało solówowiczów (lepszego terminu nie udało mi się wymyślić) naprzeciwko siebie, a potem już tylko obserwowało, kto osiągnie zwycięstwo. Czyli kto pierwszy uzyska wyraźną przewagę. Kiedy jeden z walczących ją osiągał, od razu jakiś domorosły sędzia przerywał pojedynek.

Najpoważniejszym skutkiem przegranej (albo odmowy, naturalnie) była zszargana reputacja i spadek znaczenia w szkolnej hierarchii, której szczyt tworzyli zwycięzcy. Przynajmniej za mojej kadencji w podstawówce, przypadającej na lata 1985-1993, nic się nigdy nikomu naprawdę poważnego w związku z solówą nie stało. Może dlatego, że wtedy jeszcze obowiązywały liczne honorowe zasady i reguły gry, a może mieliśmy po prostu szczęście. Nie zmienia to faktu, że tego typu praktyki były zarówno niebezpieczne, jak i, oględnie mówiąc... mało wyrafinowane. Wynikały – z jednej strony – z typowej dziecięco-młodzieńczej bezradności, zarówno jeśli chodzi o posługiwanie się bardziej subtelnymi środkami myślowo-retorycznymi, jak i o kontrolę emocji. Tego wszystkiego człowiek uczy się po prostu z wiekiem. Z drugiej strony – przyznajmy – z niekwestionowanej efektywności, jaką tu i ówdzie (w tym wypadku w grupie rówieśniczej) dawało i daje stosowanie siły fizycznej. Cóż, nie dotyczy to niestety wyłącznie dziecięcego świata – mimo cywilizacyjnego progresu, dookoła mnóstwo jest miejsc i sytuacji, w których bezpośrednia dominacja okazuje się najskuteczniejszym narzędziem osiągania celów. Wie o tym świetnie choćby Władimir Putin, człowiek, który w czasach swojej młodości odbył, jak wiadomo, niejedną solówę, a dzisiaj posługuje się tą samą metodą w polityce (tyle że bez żadnych zasad).

Zarazem prawie wszyscy zgadzamy się co do tego, że rozmaite hierarchie – towarzyskie, społeczne, polityczne i wszelkie inne (poza, rzecz jasna, sportowymi, te rządzą się własnymi prawami) – ustanawiane przy użyciu li tylko siły, a nie racjonalności i etyki, są fundamentalnie niesprawiedliwe. I nie jest to wcale żaden pacyfistyczny idealizm. Jasne, bywają sytuacje, kiedy komuś, kto stosuje przemoc, należy się – nie ma wyjścia – przeciwstawić w sposób stanowczy tymi samymi środkami. Właśnie w imię racjonalności i etyki. Prawie wszyscy chyba jednak wolelibyśmy żyć w świecie, w którym rozwiązuje się problemy przy pomocy słów, a nie pięści, rozumowania, a nie takiej czy innej bijatyki. Optowali za tym w każdym razie nauczyciele z podstawówki na Chomiczówce, dlatego uparcie starali się zapobiegać solówom i zachęcać nas do tego, żebyśmy nieporozumienia leżące u ich źródła rozwiązywali w zgoła inny sposób.

Przyznaję im dzisiaj stuprocentową rację. Z tym większą zatem konsternacją przyglądam się rozkwitowi swoistego kultu solówy, który obserwujemy w ostatnich latach. Mam oczywiście na myśli rosnącą wykładniczo popularność freakowych walk MMA, których uczestniczki i uczestnicy, bardzo często radykalnie ze sobą skonfliktowani (w życiu i mediach społecznościowych), brutalną bijatykę przedstawiają jako coś, co owe konflikty ma rzekomo „wyjaśniać”, a nawet „rozwiązywać”. Z jeszcze większą jednak konsternacją śledzę losy solówy (w formule MMA), do której jakiś czas temu Elon Musk wyzwał na Twitterze Marka Zuckerberga. Czy naprawdę do niej dojdzie? W chwili, w której piszę ten felieton, nie wiadomo (ponoć miejscem akcji miało być Koloseum, ale nie mamy żadnych wiążących potwierdzeń, raczej dementi). Niezależnie od tego, okoliczność, że dwaj goście należący do ścisłej czołówki najbardziej wpływowych ludzi na świecie chcą w taki sposób „wyjaśniać” jakieś niesnaski i kłopoty komunikacyjne – świadczy o tym świecie, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Zwłaszcza że jeśli przyjdzie co do czego, żaden nauczyciel im w tym nie przeszkodzi. Przeciwnie – potężne siły medialne zrobią wszystko, żeby wycisnąć z tego widowiska ostatniego centa. Nawiasem mówiąc – może o to tak naprawdę tu chodzi? No ale przecież obaj ci solówowicze akurat na brak centów nie mogą narzekać.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista i filozof, znany m.in. z anteny Radia TOK FM, gdzie prowadzi w soboty Sobotni Magazyn Radia TOK FM, Godzinę filozofów i Kwadrans Filozofa, autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii”, „Co robić przed końcem świata” oraz „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Solówa!