W Wowczańsku armii nie miał kto witać

Choć od odzyskania tego miasta przez ukraińskie wojsko minęło ponad pół roku, mieszkańcy Wowczańska wciąż boją się opowiadać, co działo się w trakcie okupacji.
z obwodu charkowskiego (Ukraina)

22.04.2023

Czyta się kilka minut

Gdy jest ostrzał, 60-letnia Alina (z prawej) chroni się często u sąsiadki, 52-letniej Ołeny. Wowczańsk, kwiecień 2023 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Gdy jest ostrzał, 60-letnia Alina (z prawej) chroni się często u sąsiadki, 52-letniej Ołeny. Wowczańsk, kwiecień 2023 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Uzbrojeni ludzie po raz kolejny nawiedzili dom Tetiany Bondarewej.

Pierwszy raz do 36-letniej metodolożki z koledżu w Wowczańsku – przed inwazją 15-tysięcznym mieście w obwodzie charkowskim, blisko granicy z Rosją – przyszli w przededniu ubiegłorocznej Wielkanocy. Rosyjscy oficerowie szukali rzeczy jej męża, który służy w ukraińskiej armii. W szczególności interesowały ich naszywki: chcieli się przekonać, czy może należy do nacjonalistycznego pułku Azow, przez Rosjan szczególnie znienawidzonego. Wszystko, co powiązane z armią, Bondarewa ukryła i nie udało się im nic znaleźć.

Po przeszukaniu wszedł agent Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Próbował namówić Bondarewą do nawiązania kontaktu z mężem. Miała przekazać mu propozycję Rosjan: jeśli złoży broń, nic mu się nie stanie. Gdy Tetiana się wykręcała, powiedział jej, że przyjdzie później dowiedzieć się, czy rozmawiała z mężem, i czy rozmowa odniosła skutek.

Kilka godzin później znowu pojawili się rosyjscy żołnierze. Tym razem ściągnęła ich wywrotowa, z ich perspektywy, działalność Bondarewej. Namawiała sąsiadów, by nie składali podpisów na listach w zamian za otrzymaną od Rosjan pomoc humanitarną. Stojąc w obliczu głodu, ludzie nie zwracali jednak na to uwagi.

– Nikt nie rozdaje pomocy, wymagając przy tym danych z dokumentu tożsamości. Przecież to nie kredyt. To mogło zostać wykorzystane do jakichś machinacji – stwierdza Bondarewa.

Ktoś musiał donieść o tym rosyjskim wojskowym. Żołnierz surowym tonem zakazał jej tego; powiedział, że ma się zamknąć. Miał przy sobie broń, więc Bondarewa posłusznie wykonała polecenie.

 

PRZEZ KILKA TYGODNI miała spokój. Potem, na początku czerwca, poszła do pracy i zaproponowała kolegom, by zamówić ukraińskie dyplomy dla absolwentów, zamiast wydawać im dyplomy rosyjskie. Ktoś z pracowników koledżu musiał o tym poinformować władze okupacyjne. Mniej więcej godzinę po tym, jak wróciła do domu, przed budynkiem zatrzymał się samochód z literą „Z”, symbolem rosyjskiej ofensywy z 24 lutego 2022 r.

Z auta wysiadło czterech uzbrojonych ludzi. Jak potem zobaczyła Bondarewa, mieli naszywki jednej z nieuznawanych republik w Donbasie, które Rosja anektowała w ubiegłym roku. Zły znak. To właśnie jej przedstawiciele, zazwyczaj obywatele Ukrainy, odznaczają się szczególną brutalnością. Zabrali jej komputer, telefony, pendrive’y i resztę sprzętu elektronicznego. Nie zważając na jej 14-letniego syna i 10-letnią córkę, wyprowadzili Bondarewą, wsadzili do samochodu i wywieźli do budynku, gdzie dawniej znajdował się sąd.

Wowczańsk, leżący tylko sześć kilometrów od granicy z Rosją, został zajęty już w pierwszych godzinach inwazji. Nie toczyły się o miasto walki, znajdowało się daleko od linii frontu. Dlatego władze okupacyjne miały dość czasu, by zaprowadzić tutaj swoje porządki. Teraz pierwsze piętro dawnego sądu służyło jako posterunek okupacyjnej policji. Tam wojskowi zaprowadzili Bondarewę.

 

JUŻ NIE BYŁO TAK SPOKOJNIE, jak poprzednim razem. Wrzeszczeli na nią, grozili, czym tylko mogli. Razili ją paralizatorem. Znowu pytali o męża, a także o to, kto przekazywał Ukraińcom informacje, że przewożą tędy pociągami sprzęt wojskowy i amunicję. W tym celu Rosjanie specjalnie wyremontowali od dawna nieczynną linię kolejową. Tory ciągnęły się kilometr od domu Bondarewej – i to rzeczywiście ona przekazała informację mężowi. Ale teraz nie puściła pary z ust. W końcu, gdy ciągnęły się eszelony, słyszało je pół Wowczańska, więc mógł to zrobić każdy.

Kazali jej zadzwonić do męża i wywiedzieć się, gdzie bazują najbliższe oddziały armii ukraińskiej. Bondarewa przystała na to, ale powiedziała, że aby złapać zasięg, musi iść na pobliskie wzgórze. W mieście nie działały ani telefony, ani internet. Tylko na wyżej położonych miejscach, bliżej granicy z Rosją, pojawiała się  sieć – rosyjska. Przesłuchujący zgodzili się, ale pod warunkiem, że wkrótce wróci i przekaże informacje jednemu z pracowników. Podali jego nazwisko.

Bondarewa od razu pojechała do domu, zabrała dzieci i trochę niezbędnych rzeczy – po czym teść wywiózł ich wszystkich za granicę. Nie minęła nawet godzina, odkąd opuściła salę przesłuchań. Rosja była jedynym możliwym kierunkiem ucieczki. Wprawdzie pojedynczym osobom udawało się przedrzeć przez linię frontu – przebiegającą wtedy przez obwód charkowski – ale wiązało się to z ogromnym ryzykiem: można było wylecieć w powietrze na minie albo dostać się pod ostrzał. No i trzeba było przeprawić się jakoś przez rzekę Doniec.

Wyjechała szybko, zanim Rosjanie się zorientowali, więc na granicy nie było problemów. Już po drodze poprosiła krewnych mieszkających w Rosji, żeby znaleźli im autobus, który zawiezie ich do Estonii. Następnego dnia wieczorem przekroczyli granicę rosyjsko-estońską.

Większość mieszkańców Wowczańska też wyjechała do Rosji. Tylko w przeciwieństwie do Tetiany Bondarewej nie zrobili tego z obawy przed okupantami – uciekli we wrześniu 2022 r., gdy ukraińska armia przeprowadziła skuteczną kontrofensywę w obwodzie charkowskim i wiadomo już było, że wkrótce odzyska także i to miasto.

 

DZIŚ W WOWCZAŃSKU mieszka tylko około tysiąca ludzi, przeważnie starszych. To jedna piętnasta populacji sprzed inwazji. Wiele okolicznych wsi niemal wymarło.

– Jak weszła ukraińska armia, to nawet nie miał ich kto witać – przyznaje Bondarewa.

O gigantycznych kolejkach, jakie tworzyły się we wrześniu na drogach prowadzących w stronę granicy, mówią też inni mieszkańcy Wowczańska, którzy przez cały czas przebywali w mieście. Część z uciekających to były osoby kolaborujące z okupacyjnymi władzami, po prostu sympatyzujące z Rosją czy też – po ponad pół roku bez dostępu do innych kanałów informacji niż rosyjskie – zupełnie nierozumiejące, co się dzieje. Wiele osób obawiało się również, że miasto stanie się polem bitwy, na którym nie chcieli się nagle znaleźć.

– Kolaborantów już w zasadzie nie ma. Wszyscy wyjechali, zanim ukraińska armia przyszła do Wowczańska. Może jakieś jednostki zostały – mówi 42-letni Serhij, który rozwozi pomoc humanitarną.

Hala sportowa została przerobiona na centrum, w którym wydawane są paczki dla mieszkańców. Takie osoby jak Serhij umieszczają kartony na przyczepach samochodowych i rozwożą po okolicy. Czasami przywożą pomoc humanitarną do konkretnych punktów, np. do sklepu osiedlowego. Jeśli ktoś nie może osobiście stawić się, by odebrać paczkę, przywożą mu ją bezpośrednio do domu. To daje dziś zajęcie kilkudziesięciu mieszkańcom Wowczańska.

 

NA POMOC HUMANITARNĄ zdani są niemal wszyscy, którzy pozostali w mieście oraz w jego okolicy. Przez kilka tygodni nie było prądu ani zasięgu. Wcześniej miasto było odcięte od terytoriów kontrolowanych przez Ukrainę przez 200 dni. Nie docierało stamtąd nic, co spowodowało, że wielu mieszkańców straciło dochód, jaki wcześniej czerpali z przemytu towarów do Rosji. Inni utracili miejsca pracy, bo tutejsze przedsiębiorstwa zostały zamknięte, zniszczyły je pociski lub rozkradziono je w trakcie okupacji.

60-letni Mykoła twierdzi, że z przedsiębiorstwa jego syna, który zajmował się wycinką drzew, rosyjscy wojskowi zabrali niemal wszystko, co tylko się dało.

– Kompresory, spawalnice, topory, opony, części zapasowe… – wylicza.

Przyjeżdżali kilkukrotnie i zabierali to, czego nie zdążyli ukraść poprzednim razem.

Wcześniej okolica opierała się na rolnictwie. Ono jednak także działało na pół gwizdka. Po odzyskaniu terenów przez ukraińską armię prace rolne nie ruszyły praktycznie wcale, bo po wycofaniu się Rosjanie zaczęli ostrzeliwać tereny przygraniczne, a do tego zostały one zaminowane.

60-letnia Alina siedzi na ławce przed domem sąsiadki, do którego przybiegła, gdy usłyszała świst, a następnie wybuch. Ołena, o osiem lat młodsza właścicielka domu na obrzeżach Wowczańska, wygląda zza ogrodzenia. Przygląda się wzgórzu, nad którym wznosi się dym zmieszany z kurzem. Jakby miała nadzieję, że w razie czego uchroni ją drewniany płot. Zazwyczaj ostrzeliwana jest sąsiednia wieś, ale tutaj też spadają pociski. Jeden spadł zaraz za domem Ołeny.

Wcześniej Alina pracowała w stołówce na farmie, położonej kilkaset metrów od jej domu. Szykowała posiłki dla pracowników. W trakcie okupacji gospodarstwo rolne jeszcze działało, choć na dużo mniejszą skalę. Do pracy przychodziła mniej niż połowa pracowników. Uprawiali słoneczniki, jęczmień i pszenicę. Teraz nawet nie mieliby gdzie składować plonów, bo przeznaczony do tego budynek został ostrzelany – nie ma dachu i jednej ściany. Pola leżą odłogiem.

Alina pracowała do początku roku. Teraz jest bezrobotna. – Ale kogo miałabym dziś karmić? Wszyscy wyjechali, więc nie mam pracy. Zostały tylko durnie – mówi i pokazuje na siebie.

– Została tylko emerytura – wtóruje jej Ołena.

Kobiety żyją z pomocy humanitarnej oraz z przydomowych ogródków. Alina już nie może się doczekać, kiedy posadzi znowu ziemniaki.

 

NAJWIĘKSZYM PRZEGRANYM w Wowczańsku okazał się prawdopodobnie znany miejscowy bandyta, 45-letni Dmytro „Czyż” Czyhrynow. Jak w nieoficjalnej rozmowie przyznają ukraińscy śledczy, „Czyż” wyczuł okazję do zarobku i stanął po rosyjskiej stronie. Teraz przynajmniej trzy różne instytucje ukraińskich organów ściągania prowadzą swoje oddzielne postępowania w jego sprawie. Jest oskarżony m.in. o zdradę państwa, za co w warunkach stanu wojennego grozi dożywocie.

„Czyż” miał swój kantor, parał się też przemytem. Przed rokiem 2022 bywał oskarżony o różne przestępstwa. Gdy Rosja rozpoczęła inwazję i zajęła miasteczko, jego mer nie poszedł na współpracę z władzami okupacyjnymi, potrzebny był więc im ktoś lojalny, kto sprawowałby władzę nad terenem. Kwestia głosowania została rozwiązana szybko: to w tym celu zbierano dane i podpisy podczas wydawania pomocy humanitarnej (Bondarewa miała dobrą intuicję, że przestrzegała przed tym sąsiadów). Miały zostać wykorzystane jako taka – niby pisemna – formuła wyboru pełniącego obowiązki kierownika administracji Wowczańska.

Został nim „Czyż”, który wywiesił rosyjską flagę na centralnym placu miasta.

Gdy jeden z mieszkańców ją zerwał, samozwańczy mer miał zawieźć go do aresztu, gdzie zatrzymany został pobity. Po dobie go wypuścili. To był jeden z wielu czynów, których miał się dopuścić przewodniczący okupacyjnej administracji. W rezultacie śledztwa prowadzonego później przez ukraińską policję „Czyżowi” postawiono zarzuty z ośmiu paragrafów, m.in. o bezprawne pozbawienie wolności, zbrojny napad czy kradzież broni.

 

„CZYŻ” ZE SWOJĄ GRUPĄ zaprowadzili własne porządki w mieście. Z relacji śledczych i mieszkańców wynika dziś, że nie interesowały go jednak sprawy administracyjne. Miał wykorzystać sytuację do powiększania swojego majątku. Z zakładu mięsnego miał zabrać produkty i sprzedawać je potem na bazarze. Miał też wywozić sprzęt z fabryk, kraść samochody. Od rolników miał ściągać haracz – od 20 tys. do 60 tys. dolarów – w zamian za wydanie im zgody na zasiewanie pól.

W którymś momencie dobra passa „Czyża” się skończyła. Nieopatrznie trafił do fabryki, gdzie Rosjanie urządzili swoją bazę. Tam miano go brutalnie katować, bić i razić prądem. To prawdopodobnie podczas pobytu w niewoli stracił 20 kilogramów. Według śledczych to dlatego, że złamał umowę – nie dzielił się pieniędzmi z Rosjanami.

Gdy do Wowczańska zbliżała się już ukraińska armia, a kolejka do rosyjskiej granicy ciągnęła się, „Czyż” nie zdecydował się na wyjazd do Rosji. Prawdopodobnie dlatego, że nie byłby tam mile widziany. Z podrobionymi dokumentami i trudny do rozpoznania – po sporej utracie wagi – próbował się przedostać w głąb terytorium Ukrainy, aby następnie wyjechać za granicę. Został jednak szybko zatrzymany przez organy ścigania i od tej pory jest w areszcie.

Mimo to mieszkańcy miasta, gdy tylko są pytani o „Czyża”, jeszcze dzisiaj urywają temat albo, jeśli gotowi są coś powiedzieć, proszą o zachowanie anonimowości.

– Ja takimi sprawami się nie interesuję. Żyjesz sobie po cichu, niczego nie wiesz i lepiej się śpi. Jeszcze przyjdą w nocy i wyciągną z domu – stwierdza 58-letni Ołeksandr.

 

TETIANA BONDAREWA wróciła na Ukrainę, ale nie do Wowczańska. Mówi, że odstraszają ją przede wszystkim regularne rosyjskie ostrzały terenów przygranicznych.

– Nie wrócę tam pewnie w najbliższym czasie. Z kolei jak się zakończy wojna, może już nie być do czego wracać. Chyba żeby odbudowywać miasto – zastanawia się.

Bondarewa pozostaje jednak gdzieś w obwodzie charkowskim. Wraz z rodziną przeprowadziła się do wsi, gdzie kupili skromny dom. Jeszcze nie zdążyli się w nim na dobre umościć. Dalej pracuje w koledżu, teraz na posadzie zastępczyni dyrektorki. Działają online, w trybie nauczania zdalnego, bo także studenci rozjechali się po kraju, a część poszła walczyć. Wiadomo, że dwóch absolwentów koledżu zginęło.

Za każdym razem, gdy Tetiana Bondarewa łapie się na myśli, że być może zbyt srogo ocenia tych, którzy współpracowali z Rosjanami, patrzy na zdjęcia swoich poległych studentów. Wątpliwości od razu znikają.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2023