W góry serca

Księża nie mogą podnosić głosu ani na ambonach, ani w kazalnicach. Broń Boże - potępiać. Ani za rozwody, ani za in vitro.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Największy sukces wspinaczkowy bp Adam Dyczkowski odniósł na Kaukazie, pod Elbrusem. Obiekt marzeń alpinistów z całego świata strzela w niebo na więcej niż pięć i pół kilometra. Grupa pracowników naukowych z Wrocławia i ich duszpasterz byli prawie u celu. Szczyt jak na dłoni, piękna, słoneczna pogoda. I... wszyscy wysiedli. Poza biskupem.

- Adam, idź i zdobądź go - usłyszał od jednego z towarzyszy.

Szczyt ciągnął go straszliwie. Mocno jak nigdy w życiu.

Pomyślał: - W górach jest się razem. Gdyby komuś coś się stało, nie wybaczyłbym sobie do śmierci.

Zawrócił. Wygrał z Elbrusem.

Czego szuka w górach? Dyczkowski: - Tam jest wolność i próba siebie samego. Kto zwycięży: ja czy góra. No i te widoki, tak ujmujące, że nie sposób opowiedzieć.

Trza być tym, kim sie jest

Na oficjalnych zdjęciach starszy, nieco zaokrąglony mężczyzna w sutannie. Krzaczaste brwi i figlarny błysk w oku.

Biografia z wydawnictw Episkopatu: "Rodzina: inteligencka; studia: Wyższe Seminarium Duchowne we Wrocławiu, KUL; kariera: biskup pomocniczy archidiecezji wrocławskiej, legnickiej, tytularny Altawy, biskup diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Zawołanie biskupie: Sursum corda, czyli w górę serca".

Ale znajomi śmieją się, że powinno brzmieć raczej: "W góry serca". Ma ksywę "Harnaś". Przez ponad 20 lat był duszpasterzem akademickim we Wrocławiu. W tygodniu wykładał studentom filozofię, w weekendy wyjeżdżał z nimi w Pieniny, Gorce, Tatry. - Młodość ma swoje prawa, młodzi muszą się wyżyć. Wycieczki to kontakt z człowiekiem, spotkania, podczas których można równie dobrze pogłębiać wiarę jak w kościele - powtarza. Na zdjęciach z Orlej Perci: w koszuli w kratę albo w czerwonym swetrze, zabawnych skarpetach w norweskie wzory. I w ciemnych okularach.

Co poczuł, jak usłyszał, że ma być biskupem?

- Zgłupiałem. Alfons Nossol nie chciał zostać biskupem, bo kochał pracę naukową. Ja też nie chciałem, bo kochałem duszpasterstwo. A teraz myślę, że bycie biskupem to poświęcenie, także swoich pasji. Bez biskupów, urzędników pana Boga, nie byłoby przecież Kościoła.

Napisał kiedyś: "Bóg, powołując do kapłaństwa, oczekuje dobrowolnego przyjęcia tego powołania. Bóg nie chce niewolników. Bóg oczekuje całkowitego, dobrowolnego oddania się na Jego służbę".

Gdy został biskupem we Wrocławiu, dostał list od swego przyjaciela, Józefa Tischnera: "Harnaś ostomilsy! W tyk cięzkik dlo Ciebie chwilak, jestem przy Tobie. Kapelus trza spuścić na ocy i orać. Pewnie Ci to godajom, cobyś nie zbiskupioł. A niby cymu? Trza być tym, kim sie jest".

Z Pieronkiem na podwórku

O sobie w dzieciństwie mówi: z temperamentem, ale nie łobuz.

Nie mógł być łobuzem, bo nie wypadało. Jego ojciec, Feliks Dyczkowski, to była duża persona w Kętach na Podbeskidziu - dziś jest patronem tutejszego gimnazjum. Profesor matematyki, który sam o sobie mówił, że nawet największego osła nauczy liczyć, żołnierz kampanii wrześniowej i społecznik. Nie miał 20 lat, gdy uciekł z domu, żeby walczyć w obronie Lwowa. Potem się ustatkował. Piękna Julia z Juraszów - góralka jak on, absolwentka "szkoły dla dobrych żon" sióstr zmartwychwstanek - dała mu dwoje dzieci, Adama (rocznik 1932) i Marię (rocznik 1936).

Sześć wojennych lat spędzili w trójkę: mama, Adam i Maria. Bez ojca, który po kampanii wrześniowej na Śląsku przedarł się ze swoim oddziałem do Tomaszowa Lubelskiego. Tam usłyszał rozkaz gen. Kleeberga: "Skończyła się amunicja, oddział zostaje rozwiązany, jesteście cywilami. Ratujcie się dla dobra Polski". Ale Dyczkowski się uparł, żeby dalej walczyć, już na Zachodzie. Zabrakło mu szczęścia: wpadł w niemiecką pułapkę i trafił do oflagu w Murnau. Siedział tam do 1945 r.

Adam dorastał bez ojca. Czytał książki i rachował na tajnych kompletach, a na kęckim rynku bawił się z rówieśnikami, m.in. Mietkiem i Tadkiem Pieronkami. Chłopcy z Radziechowego Wieprza, których rodzinę przegonili Niemcy z domu, mieszkali u ciotki. - Ileśmy się nawojowali mieczami z jakichś resztek blach! Tadek to była zadziorna bestia - wspomina Adam Dyczkowski.

Mieczysław Pieronek, starszy brat biskupa: - Adam to był grzeczny, dobrze ułożony syn kierownika szkoły.

Chłopcy razem uciekali przed rówieśnikami z Hitlerjugend, a potem wspólnie patrzyli na krwawą łaźnię, jaką Rosjanie zgotowali Niemcom uciekającym z Kęt. Widzieli, jak żołnierze o skośnych oczach wypijali garnce gorzałki, nim zaczęli strzelać z katiuszy w stronę Bielska, bronionego ciągle przez Wehrmacht.

Po wojnie Mietek i Tadek wrócili do Kęt, a ojciec do domu. Stanął w progu prawie niezmieniony, tylko włosy na skroniach lśniły siwizną. W kieszeni miał Virtuti Militari za udział w bitwie pod Rajskiem i świadectwa z kursów matematyki organizowanych w oflagu.

Przez dwa lata był burmistrzem Kęt. Niedługo, bo odmówił wstąpienia do partii. - Lokalni komuniści nie mogli go tknąć, bo był zbyt szanowany. Ale robili wszystko, by pozbawić go możliwości działania - wspomina syn.

Ale Feliksa nosiło. Działał w straży pożarnej, założył ognisko muzyczne. Walczył, by na rynku stanął pomnik św. Jana z Kęt. Bezskutecznie. Jego syn poświęcił pomnik wiele lat później, już po śmierci ojca.

Czym jest Kościół

O tym, że będzie księdzem, wiedział już w pierwszej klasie liceum. Ale ojcu powiedział dopiero przed maturą. Profesor Dyczkowski zasępił się: "Chciałem mieć wnuki, ale to twój wybór".

Wybrał seminarium we Wrocławiu, choć górale zwykle woleli Kraków: - Sąsiad, który był już we Wrocławiu, przekonał mnie, że na ziemiach zachodnich nie mają księży, więc bezrobocie mi nie zagrozi.

Prymicje przypadły na 1957 r. Urządzono je w Kętach, z pompą. Na zachowanych zdjęciach rozmodleni ojciec i matka idą przez miasteczko w procesji, obok dzieci w ludowych strojach. Trudno uwierzyć, że to czas komunizmu: - Ojciec nigdy nie dał mi do zrozumienia, że ma kłopoty przez to, że zostałem księdzem. A pewnie miał - mówi biskup.

Na KUL-u trafił w sam środek towarzyskiej i intelektualnej zadymki. Przyjaciół znalazł wśród najbardziej aktywnych intelektualistów, a jednocześnie miłośników gór. Z Tadeuszem Styczniem i Józefem Tischnerem chodził po Tatrach, z Romanem Rogowskim po Alpach, Kaukazie, górach Skandynawii. - Adam był jednym z moich najlepszych partnerów w górach: odpowiedzialny, aktywny, niekonfliktowy, otwarty i życzliwy. Ta życzliwość mogła być nieraz odbierana jako wręcz naiwny optymizm i w ten sposób wykorzystywana, ale Adam po prostu kochał ludzi - wspominał ks. Rogowski.

Z Tischnerem wychodzili na szlak o piątej rano, wracali w nocy. - Wspólne wspinaczki niesamowicie wiążą. My z Józkiem wiele dyskutowaliśmy, kłócąc się, co bardziej wartościowe: jego ukochana fenomenologia czy mój tomizm. Dowcipkowaliśmy jak dzieci, kiedy Józek znalazł papę do zatkania dziury w namiocie, krzyknął: "Adaś, habemus papam!". Ale i uczyliśmy się odpowiedzialności, wisząc we dwójkę na jednej linie - wspomina.

- Od nich wszystkich uczyłem się, czym jest Kościół. Że to miejsce spotkania różnych ludzi, którzy szukają prawdy i jej pogłębienia - dodaje.

Na gitarze nauczył go grać student psychologii KUL - Kazimierz Grześkowiak, potem znany bard. Te wszystkie umiejętności z Lublina: wiedza o człowieku i Kościele, góry i muzyka bardzo mu się przydały, gdy po obronie doktoratu z filozofii przyrody wrócił do Wrocławia.

W stolicy Dolnego Śląska abp Bolesław Kominek zrobił Dyczkowskiego pomocnikiem ks. Aleksandra Zienkiewicza - duszpasterza studentów. Był rok 1965 i duszpasterstwo, które zaczęło się w 1945 r. od zbiórek na jedzenie dla biednych studentów, stawało się ruchem intelektualnym. Cotygodniowe wykłady odbywały się przy ul. Katedralnej 4, czyli pod "Czwórką".

Forma spotkań: mało rozwlekłego gadania, dużo konkretów. Księża powtarzali: jak nie wiesz, to nie dyskutuj, tylko najpierw się dowiedz. Inaczej dyskusja będzie stratą czasu.

Niektórzy narzekali, że wrocławskie duszpasterstwo jest przeintelektualizowane. Dyczkowski: - Nie, ono było po prostu dla młodych, inteligentnych ludzi, którzy szukali prawdy w zakłamanym świecie.

Ks. Zienkiewicz, już nieżyjący, wspominał w 1984 r.: - Zwalczaliśmy ciasny "gettowy" klerykalizm i wyprowadzaliśmy na szerokie drogi chrześcijańskiego uniwersalizmu.

Hitem stały się wycieczki: - Wszyscy chcieli iść na Rysy. Bywało, że w jednym sezonie musiałem się tam wspinać i trzy razy - wzdycha biskup.

- Dzięki niemu pokonałam lęk wysokości. Była to też ważna nauka szukania Boga w pięknie i majestacie gór, i rozmawiania z Nim najbliżej Nieba - wspominała Grażyna Pańka, jedna z wychowanek "Harnasia". - Był dla nas jak Karol Wojtyła dla innych młodych: jednał nas z Panem w sakramencie pokuty, błogosławił małżeństwom.

- Niestety, jedno się rozpadło - wzdycha biskup.

Rafał Dutkiewicz, matematyk po Politechnice Wrocławskiej, dziś prezydent Wrocławia, poznał biskupa podczas Tygodni Kultury Chrześcijańskiej: - To uroczy, dobry człowiek. Ludzie się do niego garną, bo skraca dystans. Najważniejsze jednak, że głęboko wierzący ksiądz i biskup. Mam mu do zawdzięczenia żonę, bo dawał nam ślub, i doktorat, bo gdy pisałem, płacił mi stypendium.

Bo serce mi pęknie

Zienkiewicza i Dyczkowskiego ciągle wzywano do UB. Po co spotykają się z młodzieżą, o czym rozmawiają?

- Wiem, że wielu młodych z duszpasterstwa namawiano do współpracy. Często szantażowano, że jak się nie zgodzą, to odbiorą im akademik czy stypendium. Byli tacy, którzy z tego powodu odchodzili. "Harnasiu, mówili, moi rodzice są biedni, nie stać ich na moje studia, muszę mieć to stypendium, a na was nie mogę donosić". Rozumiałem ich - wspomina.

Po latach znajomy zaproponował biskupowi, by zajrzał do teczki z materiałami zebranymi przez esbeków: "Jesteś czysty jak łza. Ale zobacz, kto na ciebie donosił".

Odmówił: - Przecież jak zobaczę, że to któryś z moich wychowanków, serce mi pęknie.

Raz oficer SB próbował go namówić do współpracy. Przyszedł do wrocławskiej kurii. Posiedział godzinę, pogadał. Chciał umówić się na następne spotkanie: - Proszę pana, po co pan do mnie przychodzi? Pan traci czas, ja tracę czas - zapytał biskup.

- Mógłby biskup z nami powspół­pracować...

Dyczkowski: - Jak mnie ruszyło, jak krzyknąłem, otwarłem drzwi... Wyrzuciłem faceta.

Oficera zobaczył potem w telewizji, na ławie oskarżonych podczas procesu o zabójstwo jego przyjaciela, ks. Jerzego Popiełuszki. - Zawsze nocowałem u Jurka podczas sesji Episkopatu. Gdy już było wiadomo, że przeszkadza władzom i zaczęły się pogróżki przez telefon, prosiłem, żeby dał spokój. On starał się jednoczyć "Solidarność", a władzy było na rękę jej rozbijanie. Musieli się go pozbyć. Przez te wszystkie dni, gdy go szukali, wiedziałem, że już nie żyje - wspomina.

Cierpliwość

Cele wrocławskiego duszpasterstwa aka­demickiego:

1. Duch przed materią, osoba przed rzeczą, etyka przed techniką, miłość ponad wszystko.

2. Działanie musi poprzedzać i jemu towarzyszyć zdobywanie rzetelnej wiedzy zawodowej oraz spójnej wiedzy teologiczno-etycznej i historycznej, pozwalającej na prawidłowe rozpoznanie sytuacji i rozsądne działanie dla dobra Kościoła i narodu.

3. Redukować i uściślać dyskusje i narady, ażebyśmy się nie przemieniali w "kraj rad" albo anarchii.

4. Zwłaszcza mniej dyskutować o Chrystusie, a więcej żyć Chrystusem.

5. Szukać dróg dojścia do rzeszy młodzieży, która mimo swoich deklaracji wiary pozostaje obojętna na wezwanie Chrystusa i tonie w oparach marazmu, lenistwa duchowego, albo nawet w alkoholizmie i rozwiązłości, stwarzając sobie kraj złudnej wolności i jednodniowej przyjemności, narażając swoją wiarę, miłość i zbawienie.

Czy podjąłby się dziś poprowadzenia duszpasterstwa akademickiego?

Dyczkowski chwilę milczy: - Mam 75 lat, jestem za stary. Zresztą całą duszą tkwię w tamtym świecie, w którym młodzież szukała porządku w chaosie.

Dziś nie szuka?

- Dziś jest inaczej. Tamci młodzi żyli w zamkniętym kraju, szukali dróg do wolności. Poświęcali się. Dziś młodzi są wolni, nie muszą się starać. Są bardziej liberalni, emocjonalni, ale i powierzchowni. Tamci płynęli w głąb, ci płyną z nurtem.

To źle?

- Nie, to inaczej. Trudno do nich trafić.

A jak próbować?

- Cierpliwością. Wyrozumiałością. Bez krzyków, bo młodzi nie znoszą, gdy się na nich podnosi głos. Księża nie mogą podnosić głosu ani na ambonach, ani w kazalnicach. Broń Boże nie potępiać. Ani za rozwody, ani za in vitro. Cierpliwie tłumaczyć, co jest według Kościoła dobre, a co złe.

Dutkiewicz: - Biskup jest jednym z tych, którzy sprawili, że Wrocław szybko zaczął żyć ustaleniami Soboru. Kiedyś zapytał mnie o opinię na temat jakiegoś człowieka. Powiedziałem, że w porządku, ale niewierzący. Machnął ręką: "Wierzący, niewierzący... Ważne, że porządny".

Prof. Jan Miodek wspominał, jak w 2001 r. był razem z Dyczkowskim na jubileuszu ewangelickiego biskupa: - Gdy przyjechałem do Wrocławia i poznałem ks. Adama, takie spotkanie nie byłoby możliwe. A dziś biorą w nim udział ewangelicy, katolicy, prawosławni, żydzi... Myślę, że biskup Adam, promieniujący otwartością i życzliwością do ludzi, jest szczęśliwy, że takiego czasu dożył - czasu każdego człowieka w Kościele.

Jak ksiądz do niczego, to człowiek odejdzie

Gdy przeszedł na emeryturę, Zielona Góra westchnęła z żalem: - Szkoda go, to był taki ludzki, ciepły biskup. Żadnych afer, krzyków, politykowania. Swoich najlepszych wysyłają na emeryturę - narzeka taksówkarz, który wiózł mnie do domu biskupa.

- A ja się cieszę. Na emeryturze też można żyć. Wreszcie zacznę robić to, co lubię - uśmiecha się szelmowsko Adam Dyczkowski.

Co lubi robić biskup? Czytać, słuchać muzyki, wykładać. Także: spacerować z dwoma szkockimi owczarkami, pływać kajakiem w Paradyżu, no i chodzić po górach.

Tylko szkoda, że człowiek już nie taki gibki jak przed laty. Trudno przecisnąć się przez szczelinę i przemknąć pod okapem. Już nie da się wejść na Mnicha jak kiedyś, gdy słońce przygrzewało, pod nogami płachetka ziemi, a wokół tylko powietrze. Tym bardziej że kiedyś potknął się o sutannę, spadł ze schodów i stłukł kolano.

Ale na Rysy? Czemu nie!?

Chce brać udział w debatach, konferencjach, spotkaniach. - Przed Kościołem tyle problemów - mówi.

Jakich?

Żeby nie rozpadały się rodziny, bo jak one się rozpadają, to atomizuje się społeczeństwo. Ludzie stają się samotni.

I żeby w rodzinach ludzie się nie krzywdzili. Małżonkowie wzajemnie i żeby - broń Boże! - nie krzywdzili dzieci.

I żeby powszechność polskiego Kościoła nie oznaczała jego powierzchowności.

I żeby ksiądz był wzorem dla ludzi. Bo jak człowiek zobaczy, że ksiądz jest do niczego i grzeszy, to odejdzie. I tyle go będziemy widzieli.

Autorka jest dziennikarką "Gazety Wyborczej"

Korzystałam z książki "Sursum Corda. Księga jubileuszowa ku czci ks. bpa Adama Dyczkowskiego", wyd. Pallotinum

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2008