W biegu

Mówiła: wszystkiemu dobrze się przyglądam. Nie lubię pędu za czymś, co się akurat spodobało czy stało się modne. A jednocześnie całe życie byłam wrażliwa na to, żeby nie zastygnąć, żeby było coś innego...

24.05.2011

Czyta się kilka minut

Marzec 2009 r. Ewa Szumańska opowiada o ostatniej chorobie, kiedy jakaś uparta infekcja nie chciała ustąpić: "Pani Aniu, byłam już gotowa. Załatwiłam wszystkie sprawy, zadzwoniłam do przyjaciół, był u mnie ksiądz. I wie pani co?! Lekarstwo jednak zadziałało!".

Była właściwie... oburzona. Bo jak to: wszystko gotowe, plan ustalony i tu taki numer! Temat śmierci pojawiał się przy okazji każdej wizyty, po czym rozmowa gładko schodziła na tematy bieżące: o akwarium rekinów, jakie otwarto we Wrocławiu w jednym z centrów handlowych, które od razu pojechała z mężem zobaczyć; że "Dziennik" Jana Józefa Szczepańskiego to najlepsza książka o PRL-u; że świat z perspektywą wiary jest jednak czymś znacznie znośniejszym do życia, niż skupiony tylko wokół tego, co doczesne; że jak słucha wypowiedzi co poniektórych polityków i dziennikarzy za bardzo przejętych swoją rolą, to jej się... No, może zmieńmy temat.

Komentowała świat z pasją - wszystko ją obchodziło. A poglądy miała zdecydowane. "Psychoterapia to zawracanie głowy" - usłyszałam kiedyś, opowiadając o wywiadzie z psychiatrą. "Ewo, przecież ty się na tym nie znasz..." - mąż, Zbigniew Szmorliński, inżynier i emerytowany wykładowca Politechniki Wrocławskiej, tonował najmocniejsze sądy. Wygłaszała je odważnie, więc nie zawsze sprawiedliwie.

Był w tych rozmowach jakiś paradoks: z jednej strony śmierć, o której Ewa Szumańska mówiła tak, jakby siedziała z nami przy stole i słuchała tykania zegara na stoliku pod lustrem. Z drugiej strony czuło się żarliwość i pasję kogoś, kto tkwi w życiu po uszy - jak nietoperz, któremu pozwalają one współodczuwać ze światem. I nie ma w tym wiele z metafory, bo psujący się z każdym rokiem wzrok poważnie panią Ewę w jej aktywności ograniczył. Widziała coraz mniej, nie mogła już - co było dla niej, człowieka pióra, głębokim dramatem - czytać. Ale nawet w takim doświadczeniu się nie poddawała: "Słucham namiętnie audiobooków".

I już: jeszcze nie jest tak źle, można sobie przypomnieć klasykę polskiej i obcej literatury. Mąż staje się niestrudzonym lektorem zawartości gazet, ale z tego, co tam znajduje, zajmuje ją akurat niewiele - prędzej esej czy wiersz niż "komentarze do codzienności" (w jednym z listów opowiada: "robiłam coś w kuchni, wszedł mąż i powiedział: »coś ci przeczytam«. I przeczytał z odebranego właśnie »Tygodnika« piękny wiersz Tadzia Różewicza »Bajka«. Zadzwoniliśmy do niego zaraz...").

Nie ma sił na podróże? Są spacery nad Odrą, która meandruje blisko mieszkania Szmorlińskich na wrocławskim Biskupinie. Nie można palić papierosów, które tak świetnie smakują po kolacji? Trudno - wtedy robimy celebrę wokół jednego papierosa, którego wypalić jeszcze możemy: po obiedzie, na balkonie. Zawsze jest jakieś wyjście.

Nie mam jednak złudzeń, że życie, które stało się udziałem Ewy Szumańskiej w ostatnich latach, choć szczęśliwe i spędzone obok najważniejszej dla niej osoby, było jedynie dalekim odpryskiem tego, jakie zwykła prowadzić kiedyś.

Życia soczystego, barwnego, gorącego - jak najdosłowniej przeżytego - które Ewa Szumańska prowadziła zachłannie i zmysłowo: uprawiała szermierkę, chodziła po górach, opływała statkami handlowymi glob, pisała reportaże i książki podróżnicze, wymyślała audycje radiowe i słuchowiska. Z jednakową swobodą odnajdywała się w kolejnych odsłonach "Z pamiętnika Młodej Lekarki", która na gumnie zszywała rany catgutem. Jak we wnikliwych miniesejach, publikowanych od grudnia 1982 r. na łamach "Tygodnika Powszechnego", opisujących nasze zmagania ze stanem wojennym, wolną Polską, kolejnymi zmianami ludzi i świata.

Jan Józef Szczepański w recenzji z jej ostatniej, autobiograficznej książki "Obecność" (1992 r.) napisze o "żądzy uczestniczenia", która determinowała życie Ewy Szumańskiej.

***

"Miałam poczucie, że życie galopuje i nie zamierzałam zostać w tyle. Taka nienormalna skłonność do szybkiego angażowania się" - usłyszałam w grudniu 2001 r., kiedy byłam u niej pierwszy raz. Pamiętam, jak rozkładała na stole zdjęcia rodzinne, notatki zrobione podczas podróży sprzed lat. Kątem oka spoglądałam na rozłożone na ścianach i półkach rwandyjskie zabawki, ukwiały, muszle, naprzeciw okna straszyła płetwa ryby-piły... Pod ścianami stały dwa drewniane stoliczki - jedyne pozostałości z warszawskiego mieszkania rodziców.

Dorasta w zasobnym, inteligenckim domu w Warszawie. Jedynaczka, wyjeżdża na wakacje do kurortów albo na Lazurowe Wybrzeże, chodzi do dobrych szkół (najpierw w Warszawie, potem w Siedlcach, gdzie w 1939 r., w Gimnazjum Państwowym im. Królowej Jadwigi, zdaje maturę), uczy się języków. W domu rozbrzmiewa muzyka Chopina i Scarlattiego wygrywana przez mamę, Janinę z Woytkiewiczów - pianistkę; życie na odpowiednim poziomie zapewnia ojciec, Władysław Szumański, notariusz i właściciel antykwariatu. Od babci, pobożnej i trochę przerażonej wolnomyślicielskim duchem domu Szumańskich, dostaje różaniec z masy perłowej. Żeby Ewa chciała się modlić.

"Niewiele to dało - wiarę odkryłam wiele lat później. Ale kiedy zmarła babcia, wielka donatorka klasztorów i Kościoła w ogóle, Krakowskim Przedmieściem ciągnęły rzędy zakonnych kornetów, jakby umarł biskup...".

Wybucha wojna i życie nabiera tempa - dosłownie - zabójczego. Zaprzysiężona jako żołnierz AK, służy w kontrwywiadzie przy Komendzie Głównej: rozpracowuje osoby podejrzewane o współpracę z okupantem; na podstawie przechwyconych przez AK donosów pisanych do gestapo, ostrzega tych, których one dotyczą. W życiu nie jest to takie proste: czasami ten, na którego donoszono do gestapo, okazywał się jednocześnie jej szpiclem.

Starała się nie zostawiać po sobie śladów. Mimo to w latach stalinowskich odnaleziono napisany przez nią meldunek - mieszkała już wówczas we Wrocławiu, była aktorką Teatru Polskiego.

"Generalnie uważam mój zawód aktorki za kompletne nieporozumienie" - opowie po latach (studia rozpoczęła jeszcze w czasie wojny, w podziemnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej). "Moja matka miała rację, powtarzając do znudzenia, że mam zrewidować te »swoje głupie marzenia o aktorstwie«, ale mnie się wydawało, że rezygnacja będzie jak utrata twarzy. Jeden raz w życiu aktorstwo bardzo mi się sprawdziło: gdy dostałam wezwanie do wrocławskiego Urzędu Bezpieczeństwa. Ubek pokazuje mi meldunek, a ja w śmiech: »Ja miałabym napisać coś takiego? A co to jest? Naprawdę?«".

Ewa przy okazji każdego wezwania robi z siebie idiotkę, zachłystuje się perlistym śmiechem, trzepoce rzęsami - gra osobę, która mogłaby robić w swoim życiu wiele, ale na pewno nie konspirować. Aktorstwo ratuje jej wolność.

W czasie wojny i tuż po niej uczy się żyć za minimum. Zmusza do tego bieda, ale też chęć ograniczania potrzeb do tego, co absolutnie niezbędne, by nie tracić czasu na głupstwa. Po co stać za gliniastym chlebem czy marmoladą z buraków, skoro 20 krówek z krochmalu i sacharyny syciło głód równie skutecznie i to na cały dzień?

Wiele lat później, w czasie podróży po Afryce czy Ameryce Łacińskiej, nie będzie miała oporów przed nocowaniem na ławce w parku czy w skromnym mieszkaniu dopiero co poznanych ludzi. Bała się?

"A niby czego się bać? Zresztą w moim przypadku trudno mówić o odwadze - po prostu nie myślę o tym, że może być źle i stąd jest mi łatwiej. Poza tym mam zaufanie do ludzi - nie wyobrażam sobie, że ktoś chce mnie skrzywdzić".

Lekcje odwagi zafundował Ewie udział w powstaniu warszawskim, trudno było jakiekolwiek inne wydarzenia porównać z tym, co wtedy przeszła. Ryk "krów" - potężnych moździerzy, którymi Niemcy burzyli całe kamienice, śmierć przyjaciół, pożar miasta, które opuściła w jednym z ostatnich oddziałów na początku października. Pobyt w niemieckim obozie jenieckim też spędza aktywnie, m.in. pisze wierszem szopkę polityczną na Boże Narodzenie ’44 z udziałem francuskiej Marianny, bolszewika, Anglika, powstańców warszawskich...

Obóz wyzwalają Anglicy. Ewa nie decyduje się na emigrację, ale zakończenie wojny przynosi się traumę i prawie roczne podróżowanie bez celu po całej Polsce. Niby szuka rodziny i przyjaciół, ale tak naprawdę nie potrafi znaleźć sobie miejsca, więc jeździ i szuka. Może po prostu nie rozumie, dlaczego właśnie jej z pokolenia "zarażonych śmiercią" udało się przeżyć? Może pojawia się przekonanie, że jeśli już została jej dana łaska przetrwania, trzeba żyć jakby za nich wszystkich - nie tracąc czasu i nie poddając się okolicznościom?

Ewa Szumańska szuka niestrudzenie: w Krakowie, Łodzi, Wrocławiu, gdzie kolejno mieszka. Kończy aktorstwo w krakowskim studiu Iwo Galla, rozpoczyna studiowanie historii sztuki na UJ. Występuje w kabarecie "Siedem kotów" (m.in. z Ireną Kwiatkowską) i prowadzi inwentaryzację Kaplicy Wazów na Wawelu. Występuje w Łodzi u Erwina Axera w przedstawieniach Moliera, we wrocławskim Teatrze Polskim w sztukach Sartre’a i Wyspiańskiego. Wychodzi za mąż, ale pierwszy związek kończy się rozwodem w 1953 r., po sześciu latach małżeństwa.

Pod koniec lat 40. osiedla się we Wrocławiu, w 1958 r. rozpoczyna pracę w Polskim Radiu. Jako dziennikarka, robiąc wywiady, sondy, reportaże, czuje się wreszcie na swoim miejscu. Oczywiście jedno wcielenie to za mało: w tym samym czasie tworzy razem z Andrzejem Waligórskim program satyryczny "Studio 202".

Daleko jej jednak do "małej stabilizacji". Dusi się w PRL-owskiej klatce, więc zaczyna uprawiać sport, zapisuje się do Klubu Wysokogórskiego, a potem Marynistycznego. W pierwszym poznaje drugiego męża, Zbigniewa Szmorlińskiego ("najprzyjemniejsze zdarzenie, jakie mi się przytrafiło w górach"). Drugi daje możliwość wyjazdu jako pasażer statku handlowego. Świat, przede wszystkim Afryka - "ulubiony kontynencik" - pojawia się w zasięgu ręki.

Stan wojenny zatrzaskuje klatkę z powrotem - Ewa za zaangażowanie w Solidarność zostaje negatywnie zweryfikowana: traci paszport i pracę. "Cały okres stanu wojennego - okropny przecież - dla mnie był dobry i ważny" - pisała w jednym z listów. "Składają się na to trzy rzeczy: 1. współpraca z Tygodnikiem, 2. praca w Komitecie Arcybiskupim [zajmującym się pomocą represjonowanym i ich rodzinom],

3. najważniejsze: przełom w czasie dni skupienia w Sudetach, kiedy moja wiara pogłębiła się i wysunęła na pierwsze miejsce w życiu".

Klatką, z której nie ma wyjścia, okazał się wiek. W 1997 r. wyjechała z mężem ostatni raz w zorganizowaną samodzielnie podróż; potem, dopóki siły pozwalały, korzystali już wyłącznie z biur podróży. To była pierwsza ważna utrata: "Kiedyś nawet najtrudniejsze sprawy traciły ostrze w podróży - w ruszeniu w świat, dotarciu do miejsc, w których nie byłam, wchłonięciu ich. To było dla mnie ważniejsze niż pisanie".

10 lat później napisała ostatni dialog "Z pamiętnika Młodej Lekarki" i podziękowała Polskiemu Radiu za współpracę, protestując w ten sposób przeciwko ówczesnej ustawie lustracyjnej, ale i wielu zjawiskom, które pojawiały się w Polsce w latach 2005-07. Pożegnanie z Młodą Lekarką było bolesne, bo była to kolejna utrata, po której zostało tylko puste miejsce. Na koniec zostawiła sobie pożegnanie z czytelnikami "Tygodnika", dla których pisała do października 2010 r.

***

Ewa Szumańska mówiła o śmierci jak o kolejnej podróży, których tyle w swoim życiu przygotowała i przeżyła. Trochę niecierpliwie ("wiem, ile mam lat..."). Bez strachu, z zaciekawieniem, jak to też będzie... Jest coś po tej drugiej stronie? Chyba jest? Musi być! Zobaczymy...

Jak niecierpliwa nastolatka próbowała kolejny raz zajrzeć pod podszewkę świata - tym razem świata wiecznego. To lekarstwo, które jednak zadziałało wczesną wiosną 2009 r.,

odczuła, widać, jak pacnięcie po palcach: "Jeszcze nie teraz...". I podszewkę trzeba było z rąk wypuścić.

Żegnając w ostatnich latach na łamach "Tygodnika Powszechnego" swoich wieloletnich przyjaciół: Jana Józefa Szczepańskiego (z którym dzieliła pasję zwiedzania świata) i Jana Kaczmarka (z którym, w roli pacjenta Młodej Lekarki, oprowadzała nas po meandrach polskiej głupoty), pisała o jasności, jaka stała się ich udziałem - o "wędrówce w słońcu", którą rozpoczęli.

Wierzę, że we wtorek, 17 maja, przed południem dołączyła do nich. I do wielu, wielu innych, za którymi miała prawo się stęsknić.

Na naszej stronie internetowej znajduje się reportaż Anny Matei o Ewie Szumańskiej "Trochę się dziwię, ale nie bardzo" z 2002 r. i jej ostatni wywiad z pisarką, nagrodzony nagrodą Grand Press, przeprowadzony w 2007 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2011