Unia stanu wyjątkowego

Kryzys strefy euro podkopał nie tylko finansowe i gospodarcze podstawy Unii Europejskiej. Także jej polityczny fundament chwieje się pod naporem agencji ratingowych i rynków finansowych.

07.11.2011

Czyta się kilka minut

Na tle minionych trzech lat kryzysu wszystkiego, co dotąd wydawało się działać dobrze i sprawnie, ostatnie dni wydają się być "tylko" kolejną odsłoną tego samego spektaklu. Spektaklu, w którym kanclerz Niemiec i prezydent Francji podejmują spóźnione i nieskuteczne działania podtrzymujące przy życiu Grecję, aby w ten sposób uratować wspólną europejską walutę. Tym razem jednak sekwencja i intensywność wydarzeń pokazuje głębsze dno procesu, który przywykło się traktować jako starcie pracowitej europejskiej Północy z żyjącym na kredyt leniwym Południem. Dlatego warto się przyjrzeć dynamice ostatnich kilkunastu dni.

Bardzo nerwowo

Środa, 26 października. Odbywa się szczyt Rady Europejskiej, na którym państwa strefy euro i przedstawiciele instytucji finansowych osiągają porozumienie w sprawie redukcji greckich długów. Grecja dostaje szansę na kolejny zastrzyk gotówki pod warunkiem kontynuacji drakońskich reform. Zarazem państwa strefy euro podejmują zobowiązanie do pogłębiania integracji fiskalnej i gospodarczej oraz wzmocnienia mechanizmów kontroli budżetowej. Otwarta zostaje droga do ewentualnych zmian - w przyszłości - w traktatach unijnych.

Wtorek, 1 listopada. W cieniu dyskusji o skutkach szczytu i obaw o włoskie finanse, a także groźby obniżenia ratingu Francji, premier ­Papandreu dymisjonuje dowództwo greckich sił zbrojnych: szefa sztabu generalnego, dowódców sił lądowych, lotnictwa i marynarki, z tuzinem innych wyższych oficerów. Nowi dowódcy mają być wierni rządowi. Felietonista "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze (powołując się na "Daily Telegraph") o dowcipie, który krąży w londyńskim City: byłoby dobrze, gdyby w Atenach doszło do puczu wojskowego, gdyż państwo rządzone przez juntę nie może być członkiem demokratycznej Unii... Redaktor "Forbesa" pisze tekst zatytułowany "Prawdziwe wyjście dla Grecji: przewrót wojskowy", ale po reakcjach czytelników zmienia tytuł na mniej prowokacyjny.

Środa, 2 listopada. Przez Europę przelatuje informacja, że Papandreu chce, by Grecy wypowiedzieli się na temat "pakietu" ratunkowego w referendum. Giełdy pikują, liderzy europejscy są w szoku. W mediach rośnie zrozumienie dla postępowania Papandreu, który musi odnowić swój mandat, zanim zaaplikuje kolejną końską dawkę reform. Ale politycy zrozumienia nie mają: w odpowiedzi, w przeddzień szczytu G20, kanclerz Merkel i prezydent Sarkozy zapraszają greckiego premiera do Cannes. I stawiają ultimatum: jeśli referendum, to nie na temat planu ratunkowego, ale pozostania Grecji w strefie euro. W mediach trwa dyskusja o możliwościach i skutkach wykluczenia bądź wyjścia Grecji ze strefy (z prawnego punktu widzenia odpowiedź jest prosta: państwo może porzucić członkostwo w Unii, a nie jedynie euro). W Atenach zaczyna się rozgrywka o przywództwo.

Czwartek, 3 listopada. Po południu BBC ogłasza, że Papandreu jedzie do prezydenta złożyć dymisję, i że powstanie nowy rząd zgody narodowej. Ale Papandreu dymisji nie składa, za to wycofuje się z obietnicy referendum. Poczucie ulgi wraca na rynki finansowe. Dziennikarz "Daily Telegraph" pisze na Twitterze, że praprzyczyną wściekłości Unii na greckiego premiera był szantaż, którego miał się on dopuścić jeszcze na nieformalnym szczycie strefy euro 23 października. Merkel miała zażądać od Papandreu, by całą politykę fiskalną i budżetową oddał w ręce przedstawicieli misji UE i MFW. Papandreu odparł, że taka decyzja wymaga referendum. Merkel dała za wygraną. A Papandreu najwyraźniej nie.

"Degeneracja idei Europy"

Te dwa tygodnie nie przybliżyły strefy euro do happy endu. Sam szczyt G20 nie przyniósł żadnego przełomu, a potencjalni zbawcy Europy - Chiny i inne wschodzące potęgi - odmówiły finansowego zaangażowania w plan ratunkowy strefy.

Minione dni pokazały natomiast podskórny proces nowego definiowania miejsca i roli społeczeństw i państw w Europie.

"To było przedstawienie o degeneracji tych wartości i przekonań, które swego czasu wydawały się ucieleśnieniem idei Europy" - tak Frank Schirrmacher, wydawca "Frankfurter Allgemeine", komentował sukces europejskich liderów w wyperswadowywaniu Papandreu pomysłu z referendum. Jego zdaniem to, czego doświadcza dzisiaj Europa, nie jest epizodem, lecz starciem między potęgą prymatu ekonomii i polityki. Wynik tego starcia przesądzi o tym, czy o swym losie będą decydować sami obywatele, czy też polityka będzie wymuszana przez procesy zachodzące na rynkach międzynarodowych. Stawką referendum w Grecji była bowiem z jednej strony demokracja i suwerenność, czyli prawo każdego państwa i narodu do podejmowania decyzji (także głupich) o własnym losie i ponoszenia ich kosztów. Z drugiej zaś strony - interes gospodarczy całej Unii, dla której greckie "zabawy" z euro mogły uruchomić efekt domina, z Portugalią i Włochami w roli kolejnych bankrutujących państw.

W tle tego dylematu skrywają się pytania o to, kto i na jakich zasadach ma decydować o przyszłości integracji w Europie? Czy rozumiejące mechanizmy globalnej ekonomii elity polityczne? Czy może niedoinformowane i skoncentrowane na własnych sprawach społeczeństwa? Wreszcie: czy współczesne rządy mają odpowiadać przed tymi, którzy je wybrali, czy też przed tymi, którzy dają im kredyty?

Kryzys wymusza dyscyplinę

Napięcie między demokracją a suwerennością jest wpisane w projekt europejski od jego zarania. Wspólnota gospodarcza była dziełem elity politycznej, która w zniszczonej II wojną światową Europie potrafiła połączyć społeczne pragnienie bezpieczeństwa i dobrobytu z ideą integracji kontynentu. Był to jednak szczególny moment. Ponieważ wszyscy nie mieli już wiele lub zgoła nic do stracenia, wspólna podróż wydawała się jedyną szansą na przyszłość.

Jednak potem to się zmieniało. Jedni tracili, inni zyskiwali. Pojawiali się nowi gracze w drużynie - i coraz trudniej było utrzymać harmonię między potrzebą integracji a przyzwoleniem na nią. Już próba wyjścia poza narodowe rozumienie polityki w Europie w latach 90. - czego przykładem była unia gospodarczo-walutowa i zawiązanie współpracy w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa - wymagała pewnej presji. W Danii traktat z Maastricht głosowany był dwa razy. We Francji przeszedł minimalnie, w referendum. Traktat konstytucyjny (odrzucony w referendach przez Francuzów i Holendrów), a następnie lizboński (dwukrotnie głosowany w Irlandii) były także dziełem rosnącej presji politycznej.

Nie jest zatem tak, że dzisiejsza sytuacja jest czymś zupełnie nowym. Mimo to obecny kontekst "greckiej tragedii" jest wyjątkowy. Tym razem parlamentom i rządom nie pozostawia się możliwości "popełnienia błędu". Kryzys wymusza dyscyplinę, która ostatecznie - jak się wydaje - odwraca relacje między Unią a jej członkami. Boleśnie przekonali się o tym Słowacy, których opór wobec finansowania funduszu ratunkowego dla Grecji skończył się dymisją rządu.

Jak na ironię, wszystko to dzieje się pod rządami traktatu z Lizbony, którego reformy - przyjęte po prawie dekadzie sporów - miały zwiększyć udział parlamentów narodowych w procesie decyzyjnym oraz przybliżyć Unię społeczeństwom...

Chwila prawdy

Kryzys euro pokazuje, że projekty polityczne - takie jak wspólna waluta - muszą mieć silne oparcie w realnej gospodarce. Muszą zatem pociągać za sobą daleko idącą integrację, prowadzącą do wykształcenia się jednego modelu rozwoju społeczno-gospodarczego.

Problem polega jednak na tym, że, po pierwsze, takiego modelu nie ma i, po drugie, Grecy nigdy nie będą Holendrami, tak jak Francuzi nie zamienią się w Niemców... Bez względu na obiektywne prawdy rynku, wypada skonstatować, że sposób, w jaki kryzys doświadcza różne państwa, wpływa bardziej na umacnianie tożsamości narodowych w podzielonej Europie niż na powstawanie zrębów nowej europejskości.

Inaczej niż II wojna światowa, ten kryzys nie nadaje się na mit założycielski nowej Europy. Choć więc ostatnie lata wskazują na potrzebę przełamania integracyjnych tabu, konsekwencją dzisiejszej zawieruchy będzie raczej wzrost niechęci do pogłębiania współpracy. Dla postnarodowych społeczeństw starej Unii ostatnie miesiące stały się momentem niekiedy wręcz fizycznego uświadomienia sobie, czym jest państwo i naród, suwerenność i demokracja.

Po doświadczeniach ostatniej dekady - kiedy to referenda we Francji, Holandii czy Irlandii kwestionowały "mądrość etapu" europejskich liderów - nie ma chyba innej drogi. Dalsza szybka integracja ma szanse powodzenia tylko jako "integracja stanu wyjątkowego". To jednak może oznaczać, że obok korzyści w jednych obszarach będziemy obserwować powolny rozpad współpracy w innych. Gdy zaś minie "stan wyjątkowy", wymuszone pod presją czasu i rynków decyzje staną się przedmiotem kontestacji. Aż w końcu ktoś przeforsuje referendum...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011