Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wiele lobbingowego wysiłku włożono, żeby pojęcie „jednolity rynek cyfrowy” kojarzyło się z tym, że zła Unia ocenzuruje sieć, opodatkuje linki, zabroni YouTube’a, memów i gifów – a nie np. z tanim roamingiem czy zakazem tzw. geoblokad, czyli umożliwieniem kupowania przez sieć w innych krajach UE. Teraz, po dwóch i pół roku negocjacji, Parlament, Komisja i Rada (czytaj: państwa członkowskie) UE porozumiały się co do bodaj najbardziej kontrowersyjnej regulacji na tym polu: kształtu tzw. dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym.
Szło tu o wyrównanie szans twórców treści, np. artystów czy dziennikarzy, względem wielkich platform (YouTube, Facebook, Google News), które na ich pracy jadą na gapę: same nie tworzą treści, ale je rozpowszechniają, przechwytując zaangażowanie użytkowników i zyski z reklam. A jest o co walczyć: jednolity rynek cyfrowy jest zdolny wnieść do unijnej gospodarki 450 mld euro i 4,8 mln miejsc pracy.
Negocjacje trwały, bo mnożono obawy, że regulacje mogą zablokować funkcjonowanie sieci, np. linkowanie czy twórczość internautów, choćby memy tworzone zawsze na bazie czyjegoś dzieła (zdjęcie, kadr itp.), lub wręcz zagrozić wolności słowa: dyskutowano np. nakaz tzw. filtrów, czyli skanowania treści wgrywanych na platformę, by zapobiegać ich publikacji na wstępie – co w spornych przypadkach groziłoby maszynową cenzurą.
Wygrał zdrowy rozsądek: platformy mają teraz odpowiadać za naruszenia praw autorskich i będą musiały podpisywać umowy z dysponentami praw, wydawcy prasy będą mogli negocjować honorarium za agregowane na nich treści, ale regulacje chronią też platformy przed paraliżem, nie nakazują filtrów i stosują ulgi wobec startupów. Nic nie grozi linkom ani memom i gifom (pojmowanym jako „cytat, krytyka, recenzja, karykatura, parodia czy pastisz”).
Unia okazuje się jedyną siłą świata zdolną uregulować działania sieciowych gigantów. Ochrona interesów twórców i dziennikarzy to środki na działalność kulturalną, artystyczną i na jakościową prasę, bez której nie ma demokracji, służy więc koniec końców obywatelom Unii. Niezależnie, do czego owi giganci próbowali ich przekonywać. ©℗
Czytaj także: Partnerstwo i paragrafy - rozmowa z Susan Wojcicki, prezeską YouTube'a