Udowodnij, że byłeś na szczycie. Jak weryfikować osiągnięcia himalaistów?

Wykreślenie z Księgi Rekordów Guinnessa nazwiska Reinholda Messnera, pierwszego zdobywcy Korony Himalajów, nie umniejszy jego osiągnięć. Wraca za to pytanie, które alpinizmowi towarzyszy od zarania: jak weryfikować takie osiągnięcia?

08.10.2023

Czyta się kilka minut

Udowodnij, że byłeś na szczycie
Alex MacIntyre (na pierwszym planie) i Wojciech Kurtyka przed kluczowymi trudnościami na nowej drodze w zachodniej ścianie Makalu. Próba zakończyła się niepowodzeniem, ale trzeci członek zespołu Jerzy Kukuczka samotnie poprowadził nową drogę lewą flanką ściany. Nepal, 1981 r. / ARCHIWUM JERZEGO KUKUCZKI / PAP

Tam, gdzie jedyną nagrodą jest zwykle satysfakcja, nie powinno być miejsca na mistyfikację. „Niepotrzebne zwycięstwa” w górach – jak pisał francuski alpinista Lionel Terray – z rzadka przebijają się przecież do opinii publicznej, a jeszcze rzadziej idzie za nimi gratyfikacja adekwatna do wysiłku. Zresztą – jak ironizowała inna ikona tej dyscypliny, Brytyjczyk Don Whillans – szczyt „jest ku rozpaczy niektórych pojęciem ściśle zdefiniowanym” i albo się na nim było, albo nie.

Tyle teorii, zaprawionej garścią słusznych postulatów.

W praktyce kłamstwa towarzyszą górskiej eksploracji od jej początków. Równie długo obserwatorzy zmagają się z pytaniem, czy zdobywca, na którego osiągnięcia pada cień, wprowadza świadomie w błąd – czy może sam się pomylił.

5 metrów w pionie i 65 metrów w poziomie

Wątpliwości wobec osiągnięć 79-letniego dziś Messnera, jakie legły u źródeł decyzji redaktorów Księgi Rekordów Guinnessa o odebraniu mu tytułu pierwszego zdobywcy Korony Himalajów, to raczej próba krytycznej analizy danych na podstawie dokładniejszych narzędzi pomiarowych i bogatszego materiału porównawczego.

Redakcja zdecydowała się na ten krok – sensacyjny, wszak Messner to legenda – po lekturze raportu Eberharda Jurgalskiego, niemieckiego pisarza, który od ponad czterech dekad dokumentuje himalajskie eksploracje. Jurgalskiemu trudno przypisać niskie pobudki, bo sam nie był nigdy powyżej ośmiu tysięcy metrów. Jego domeną jest statystyka.

W 2022 r. opublikował wyniki wieloletnich poszukiwań, w których wspierał go zespół wolontariuszy. Jego zdaniem himalaiści zdobywający Dhaulagiri (8167 m n.p.m.), Manaslu (8163 m n.p.m.) i Annapurnę (8091 m n.p.m.) przez dekady kończyli atak szczytowy w miejscu oddalonym od kilku do nawet kilku-dziesięciu metrów od prawdziwego wierzchołka, za który uznawali błędnie którąś z nieco niższych kulminacji grani ­szczytowej.

Ten sam błąd – świadomie lub nie – mieli zdaniem Jurgalskiego popełnić też pierwsi zdobywcy wszystkich 14 ośmiotysięczników. Szturmując Annapurnę dziewiczą północno-zachodnią ścianą, Messner miał zatrzymać się pięć metrów poniżej najwyższego punktu na grani, ale w poziomie dzieliło go od niego aż 65 metrów trudnego terenu. To samo miało się przytrafić Jerzemu Kukuczce, który wspinaczkę na szczyt Manaslu miał zakończyć osiem metrów niżej i zrezygnować z pokonania ostatnich kilkunastu metrów niebezpiecznej grani.

Jurgalski analizował wszystkie wejścia na ośmiotysięczniki i doszedł do sensacyjnych wniosków. Jego zdaniem na 14 szczytach stanęło dotąd tylko trzech ludzi. Pierwszy miał być Amerykanin Ed Viesturs, który debiutował w Himalajach dopiero w 1989 r. (trzy lata po tym, jak Messner miał skompletować Koronę), a na liście jej zdobywców zajmował dotąd dopiero 12. miejsce. Prócz niego na wszystkich szczytach byli Fin Veikka Gustafsson (zdobywał je w latach 1993-2009) i Nepalczyk Nirmal Purdża Pun Magar (2016-2021).

„Ale to i tak...”

Reakcje samych zainteresowanych były łatwe do przewidzenia.

Cecylia, wdowa po Kukuczce, który zginął w 1989 r., nazwała rewelacje Jurgalskiego bzdurami. Syn Wojciech ­Kukuczka dołożył zarzut nadinterpretacji, twierdząc, że Niemiec za ­fotografię ze szczytu Manaslu mylnie uznał zdjęcie, które w istocie zrobiono niżej. Zmylić miał Jurgalskiego fakt, że partner Kukuczki, też nieżyjący już Artur Hajzer, unosi w górę ręce. „Mamy kilka fotografii, na których ma tak samo uniesione ręce w różnych miejscach i nie są to fotografie szczytowe” – mówił syn najsłynniejszego polskiego himalaisty.

W bagatelizującym tonie sensacje Jurgalskiego skomentował Messner. Jego zdaniem sprawa ociera się o nonsens, bo od jego przejść w Himalajach minęło już prawie pół wieku i przez ten czas wysokość szczytów mogła ulec zmianie. Tak stało się z Everestem, który – jak wynika z pomiarów – po trzęsieniu ziemi z kwietnia 2015 r. mógł zmaleć o trzy metry.

Zmienił się też wygląd kopuły szczytowej, bo z grani podszczytowej znikł słynny uskok Hillary Step. Dlatego ­zdaniem Messnera porównywanie starych zdjęć z najświeższym materiałem fotograficznym mija się z celem. „Góry się zmieniają. Jeśli szukacie kogoś, kto wspiął się na Annapurnę, to na pewno byłem to ja i Hans” – zakończył Tyrolczyk.

Mniej radykalnie sprawę ocenił wywołany przez Messnera 66-letni dziś Hans Kammerlander, jego ówczesny partner na linie: „Oczywiście nie istnieje absolutna pewność, to były inne czasy, bez GPS. Na tej wysokości wystarczy zamieć i zaciemnione światło słoneczne. Jesteśmy jednak przekonani, że byliśmy na szczycie, ale kto wie, czy nie było tam jeszcze 5-6 metrów do wspinaczki. Ale to i tak nie przekreśliłoby naszego osiągnięcia”.

Świat wspinaczy decyzję redakcji Księgi Rekordów Guinnessa uznał za nieistotną. W tym gronie pierwsze wejścia na szczyt ceni się głównie za przesunięcie bariery niemożliwego. A pod tym względem osiągnięcia Messnera, który jako pierwszy zdobył Everest bez aparatury tlenowej, czy Kukuczki, który jako pierwszy wszedł jednej zimy na dwa ośmiotysięczniki i jako pierwszy w pojedynkę wytyczył nową drogę na kolejny, wciąż budzą szacunek.

Decyzja miała jednak efekt uboczny, nad którym wspinacze nie mogą przejść do porządku dziennego. Oto dwie legendy himalaizmu zostały zestawione z nazwiskami całej rzeszy mitomanów.

„Carolus victor”

Telegram z takim podpisem („Karol zwycięzca”), nadany 25 sierpnia 1902 r. ze Starego Smokowca, otrzymał Janusz Chmielowski, tatrzański eksplorator przełomu wieków, a później autor pierwszego przewodnika taternickiego.

Nadawcą był Karol Englisch, równie znany wtedy krakowski taternik. Sukcesem zaś, z którego był tak dumny, że chciał się nim podzielić jeszcze przed powrotem do Krakowa, było pierwsze wejście na Ostry Szczyt, uznawany za nie do zdobycia. „Śpiczasty wzięty” – napisał buńczucznie w telegramie.

Englisch miał wtedy dopiero 21 lat. Rok później lista tatrzańskich wierzchołków, na których stanął jako pierwszy (zwykle z matką lub wynajętym przewodnikiem), liczyła już 30 pozycji – z 56 wszystkich zdobytych do tej pory szczytów! Osiągnięcia Englischa były tak spektakularne, że zainteresowały się nimi gazety. On sam ochoczo korzystał z ich atencji.

Jednak w kolejnych latach wokół jego osiągnięć zaczęły gęstnieć kontrowersje. Kolejni zdobywcy sygnalizowali, że podczas swoich wspinaczek nie zauważyli śladów bytności Englischa. Nie zgadzały się też zdjęcia, którymi ilustrował on swoje artykuły. Część okazała się podrasowana, inne pochodziły np. z Alp.

Englisch bronił się, ale zarzuty osiągnęły skalę, która go przytłoczyła. Przestał ripostować i zerwał kontakt ze środowiskiem wspinaczy, które jego nazwisko uznało za synonim górskiej mistyfikacji. Zmarł w 1945 r.

Nowe światło na górskie przejścia ­Englischa rzuciły dopiero w latach 70. XX w. badania Bolesława Chwaścińskiego, który dowiódł, że większości jego kluczowych osiągnięć nie da się podważyć. Tyle że w wielu przypadkach sam Englisch pozbawił się argumentów na swoją korzyść, ilustrując prawdziwe przejścia podrasowanymi zdjęciami.

„Zadzwoń do Pat”

Fotografia ze szczytu bywa niepodważalnym dowodem na jego zdobycie – o ile da się ją zrobić i coś na niej widać.

Gdy 17 lutego 1980 r. Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki jako pierwsi stanęli zimą na Mount Evereście, pogoda była tak zła, że zrobili tylko jedno niewyraźne zdjęcie – potem migawka aparatu zamarzła. Na fotografii widać szczelnie okutanego Wielickiego, fragment śnieżnego terenu bez elementów ułatwiających identyfikację, a w tle ścianę mgły. Słowem – marny dowód.

Na szczycie Polacy zostawili różaniec poświęcony przez Jana Pawła II oraz krzyżyk, pamiątkę od matki Stanisława Latałły, młodego filmowca, który zginął w 1974 r. podczas wyprawy na Lhotse. Wielicki zawiesił też na metalowym trójnogu, ustawionym tu wcześniej przez Chińczyków, termometr do pomiaru minimalnej temperatury.

Te rzeczy mogły jednak nie przetrwać do kolejnego wejścia. Ze śniegów kopuły szczytowej alpiniści wygrzebali więc wmarzniętą karteczkę z napisem „For a good time call Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA”. Wizytówkę, która wygląda na reklamę usług erotycznych, zostawił na szczycie Everestu jego ostatni zdobywca w poprzednim sezonie jesiennym, Ray Genet. Jego zamarznięte ciało minęli kilka godzin wcześniej na zboczu.

Karteczka ta stała się potem jednym z najtwardszych dowodów sukcesu odniesionego przez Polaków, a pannie Rucker zapewniła nieoczekiwanie miejsce w annałach alpinizmu.

Żółw czy biedronka?

Półtora roku później, na szczycie pobliskiego Makalu (8481 m n.p.m.), dowodem będzie zabawka.

W trudnych warunkach kończącej się himalajskiej jesieni zespół złożony z Jerzego Kukuczki, Wojciecha Kurtyki i Brytyjczyka Aleksa MacIntyre’a atakuje w ambitnym stylu alpejskim niezdobytą wcześniej zachodnią ścianę tego szczytu. Trafiają jednak na teren nie do przejścia i schodzą do bazy. MacIntyre rezygnuje i opuszcza wyprawę. Polacy zostają, ale Kurtyka traci przekonanie, że mogą zdobyć ścianę. W górę rusza sam Kukuczka.

Wspinaczka trwa trzy dni. Po drodze walczy z zasypanym śniegiem namiotem, huraganowym wiatrem i halucynacjami, które każą mu gotować herbatę dla partnera, który rzekomo mu towarzyszy. W końcu staje na najwyższym wzniesieniu śnieżnej grani. „Na szczycie znajduję dwa haki jakiejś starej wyprawy, między które wbijam swój. Wyciągam z plecaka plastikową biedronkę, którą zabrałem mojemu rocznemu Maćkowi, na szczęście. Zostawiam ją przy tych hakach” – opowie potem Kukuczka w wywiadzie rzece, opublikowanym już po śmierci.

Nazajutrz jest w bazie na lodowcu Barun, gdzie partner gratuluje mu sukcesu. „Na jego twarzy nie było ani nadmiernej radości, ani smutku – wspominał Kurtyka na łamach „The Himalayan Journal”. – Jurek był po prostu całkowicie cichy. Była wielka harmonia między nim a ogromną skalistą pustynią dookoła. Powiedział tylko: Tak. Byłem na szczycie”.

Dla Kurtyki ta deklaracja zamyka sprawę. Ale formalnie rzecz będzie się ciągnąć miesiącami, bo w sprawozdaniu z wyprawy jej oficer łącznikowy stwierdza, że Kukuczka nie zdobył Makalu. Jako dowód podaje swoją ocenę warunków, które jego zdaniem wykluczały takie przedsięwzięcie. Himalaiści tłumaczą, że Nepalczyk odgrywa się na nich za rzekomy afront, jaki miał go spotkać, gdy wręczyli mu przewidzianą w ­regulaminie odzież wyprawową polskiej produkcji, a nie drogi zachodni ekwipunek.

Na próżno. Oficer obstaje przy swoim. Sprawę kończy dopiero list, który niemal dwa lata później Polak otrzymuje od himalaisty z Korei Południowej. Jego autor pisze, że kilkanaście miesięcy po wejściu Kukuczki na szczycie Makalu natrafił na plastikowego żółwia. Dalsza korespondencja rozwiewa wątpliwości: chodziło o biedronkę.

Uwierzyć na słowo

Tamte Himalaje, które były areną osiągnięć Messnera i Kukuczki, są dziś innymi górami. Puste kiedyś zbocza ośmiotysięcznych gigantów w sezonie wypełniają kolejki klientów wysokogórskich biur podróży. Za kilkadziesiąt tysięcy dolarów od głowy biura te są gotowe zaprowadzić – a czasem wtaszczyć – ludzi, którzy nigdy nie trzymali czekana. Górscy turyści produkują na masową skalę materiał filmowy, oblatują szczyty dronami.

Może się wydawać, że w tym zgiełku na każde wysokogórskie szachrajstwo prędzej czy później znajdą się dowody. Często bywa jednak odwrotnie. W tłumie łatwiej o anonimowość.

W 1986 r., gdy szczyt K2 oblegało jednocześnie aż dziewięć wypraw (wówczas rzecz bez precedensu), wśród alpinistów w bazie gruchnęła wieść, że Słoweniec Tomo Česen w doskonałym stylu wytyczył nową drogę na szczyt. Rzecz w tym, że nikt nie widział Česena w wyższych partiach góry. Czyżby przemknął niezauważony wśród kilku zespołów?

Słoweniec nie przedstawił twardych dowodów. Kazał wierzyć na słowo. Podobnie zachował się wcześniej, ogłaszając solowe przejścia ekstremalnie trudnych dróg w Alpach (tu też nikt go nie widział) i wreszcie w 1990 r., gdy ogłosił, że przeszedł samotnie niezdobytą południową ścianę Lhotse (rok wcześniej zginął na niej Kukuczka).

Wątpliwości co do jego przejść nie wygasły do dziś, a coraz więcej alpinistów skłania się ku tezie, że Słoweniec jest górskim mitomanem.

Odbicie w goglach

Dziś to nazwisko w świecie wspinaczki kojarzy się jednak raczej z jego synem Alešem, który na każde przejście ma twarde dowody. Česen junior, w odróżnieniu od ojca, jest przedstawicielem ­nowej generacji wspinaczy – profesjonalistów, którzy żyją w górach i z gór.

Takie uzawodowienie alpinizmu zwykle oznacza również uzależnienie od sponsorów, którzy płacą, ale i wymagają. Dla niektórych wspinaczy ta presja staje się nie do pogodzenia z przyzwoitością.

W 2010 r., gdy na K2 panowały fatalne warunki i większość wypraw siedziała w bazie, na szczyt miał wedrzeć się w pojedynkę Christian Stangl. Austriak zrobił, jak twierdził, kilka zdjęć na szczycie i zaczął schodzić, uciekając przed załamaniem pogody. Już w bazie, odpowiadając na pytania innych wspinaczy, zaczął jednak mieszać wersje. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego po jego rajdzie nie zostały ślady na śniegu (rzekomo zboczył z trasy). Utrzymywał też, że nie wziął radiotelefonu, by oszczędzić na wadze – choć okazało się, że taszczył w plecaku 400-stronicową powieść.

Ostatecznie jego opowieści kłam zadała analiza rzekomych zdjęć ze szczytu. Stangl ustawił się tak, by było na nich widać jedynie jego twarz. Nie wziął pod uwagę, że w goglach widoczne będzie odbicie okolicznych szczytów. Po porównaniu z innymi zdjęciami z K2 eksperci portalu Explorersweb uznali, że wykonano je na wysokości ok. 7500 metrów.

Dopiero to skłoniło Austriaka do szczerości. Przyznał, że sponsorzy jego wyprawy wywierali na niego taką presję, że czuł, iż nie może wrócić bez odtrąbienia sukcesu.

Satelita prawdę powie

Oh Eun-Sun poszła w zaparte. W 2010 r., po zdobyciu Annapurny, Koreanka ogłosiła się pierwszą kobietą-zdobywczynią 14 ośmiotysięczników. W wyścigu o pierwszeństwo brały też udział Austriaczka Gerlinde Kaltenbrunner i Baskijka Edurne Pasaban.

Ta ostatnia zakwestionowała wejście Oh Eun-Sun na Kanczendzongę (8586 m n.p.m.) i poprosiła o analizę ekspertów od himalaizmu. Koreanka przedstawiła zapis z satelitarnego trackera, ale wynikało z niego, że w kluczowych trudnościach poruszała się szybciej niż w niższych partiach góry i w łatwiejszym terenie. Słowem – wyglądało to tak, jakby ktoś zakończył wspinaczkę za nią.

Koreanka miała też fotografię, którą opisała jako zdjęcie ze szczytu. Ale widać było na nim skały, podczas gdy kopuła szczytowa Kanczendzongi jest przykryta śniegiem. Oh Eun-Sun broniła się, twierdząc, że zdjęcie zrobiono nieco pod szczytem, bo na wierzchołku panowały zbyt trudne warunki. W końcu jeden z Szerpów biorących udział w wyprawie potwierdził, że Oh Eun-Sun nie dotarła na szczyt.

Pierwszą kobietą z tytułem zdobywczyni Korony Himalajów została Edurne Pasaban.

A raczej była nią do ogłoszenia raportu Eberharda Jurgalskiego. Bo niemiecki statystyk kwestionuje także osiągnięcia Baskijki. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Udowodnij, że byłeś na szczycie