Uczę się mówić

JULIA CIMAFIEJEWA, poetka białoruska: Jedna z uczestniczek demonstracji zapytała męża: „Napisze pan o nas?”. Odpowiedział: „Tak, napiszę”.

12.07.2021

Czyta się kilka minut

 / ALHIERD BACHAREWICZ
/ ALHIERD BACHAREWICZ

JOANNA BERNATOWICZ I MAŁGORZATA NOCUŃ: Wciąż nosisz swój kamień strachu?

JULIA CIMAFIEJEWA: Chodzi o kamień z wiersza pod tym tytułem? „Dostałam w spadku / swój strach – / rodzinną relikwię, / drogocenny kamień”? Moja rodzina, od strony mamy i taty, pochodzi ze wsi. Na Białorusi – jak i w innych krajach Europy Wschodniej – ludzie na wsi byli traktowani jak niewolnicy. Pozbawieni praw, poddawani okrutnym represjom. W czasach radzieckich zmuszano ich do morderczej pracy w kołchozie, głodzono, wysyłano na front bez broni i przygotowania.

Mój dziadek walczył podczas II wojny światowej. O tamtym czasie nigdy nie mówił. A myśmy go o nic nie pytali. Niekiedy tylko wyciągał swoje ordery, a my mogliśmy je podziwiać. Strach przełamał przed śmiercią. W wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat podzielił się z nami swoimi wspomnieniami. Młodość mojej babci, od strony mamy, także przypadła na wojnę i minęła na tułaczce. Dziadek od strony ojca został jako chłopak wywieziony do niewoli w Niemczech. To było pokolenie pozbawione dzieciństwa i wychowane na strachu.

Stąd ten wiersz?

„Kamień strachu” jest wierszem autobiograficznym. Ja także doskonale zdaję sobie sprawę, czym jest strach. Urodziłam się w latach 80., ale nie raz poczułam go na własnej skórze. Moi rodzice zawsze mnie upominali. Prosili, żebym nie mówiła „zbyt wiele”. Chcieli, żebym nie miała „zbyt wysokich oczekiwań wobec życia”. Trzeba żyć „po cichutku”. Trzeba przetrwać. Ale „Kamień” opowiada nie tylko o mojej rodzinie. Dotyczy całej Białorusi.

W wierszu pojawia się sformułowanie: „kamień nie pozwala nam mówić”. Obejmuje ono kilka pokoleń moich przodków, którzy latami milczeli. Milczeli na temat stalinowskich represji, w tym Wielkiego Terroru i masowych egzekucji w 1937 r. Milczeli o tragicznych wydarzeniach II wojny światowej. Moi rodzice urodzili się po śmierci Stalina, ale i tak doskonale wiedzieli, czym jest nasz rodzinny strach. Im także odebrał on zdolność mówienia. Na niewiele się tu zdała odwilż.

Czemu tę „rodzinną relikwię” trzeba chronić? To ironia?

Bo strach ma też pozytywną funkcję, nie powinien kojarzyć się wyłącznie z czymś złym. W świecie przyrody strach może ocalić zwierzęta przed niebezpieczeństwem. Podobnie jest z ludźmi. Boisz się, więc gdzieś nie idziesz. Boisz się, więc czegoś nie zrobisz, czegoś nie powiesz. Wycofasz się we właściwym momencie. Może właśnie dzięki strachowi my, Białorusini, przeżyliśmy. Przetrwaliśmy jako naród. Strach nas chronił. Może w przeciwnym razie zostalibyśmy całkowicie zgładzeni przez stalinistów albo faszystów?

Ty – jako poetka – przerywasz milczenie.

Tak. Moje pokolenie powinno już przełamać strach, przestać milczeć. Powinno podjąć próbę opisania naszej historii. W ubiegłym roku, w czasie powyborczych protestów, kiedy na ulice białoruskich miast wyszły tysiące ludzi, zaczęłam pracować nad „Dziennikiem mińskim” – zapisem wspomnień i refleksji z tamtych chwil. Udokumentowałam także przemoc, której przeciwko nam użyto. Zrobiłam to pomimo strachu, który wciąż jest we mnie obecny.

Walencin Akudowicz – białoruski filozof i publicysta – w eseju „Apokalipsa, której nie było” dotyka tematu Czarnobyla. Pisze, że Białorusini mają nadzwyczajną zdolność przeżywania katastrof, ponieważ szybko o nich zapominają i idą do przodu.

Tak. Milczymy. I „idziemy po cichutku dalej”. Ale historia nie stoi w miejscu. Ostatnie stulecie białoruskich dziejów nie zostało praktycznie udokumentowane. Milczący naród nie pisze swojej historii. Brakuje więc profesjonalnych opracowań, podręczników. Przyczyną był m.in. ten strach. Baliśmy się, że jeśli zaczniemy mówić, stawiać pytania, to „każde nasze słowo może być wykorzystane przeciwko nam”. Inaczej było choćby w Rosji, która dziś jest przecież krajem autorytarnym. Tam na pewien czas otwarto archiwa. Najnowszą historię zbadano i udokumentowano. Powstały rzetelne książki i opracowania naukowe.

Zaczęłaś pisać „Dziennik miński” w poczuciu, że uczestniczysz w historii.

W ubiegłym roku „Financial Times” poprosił mnie o napisanie felietonu na temat protestów. Nie czułam się na siłach. „Mam depresję, nic z tego nie będzie” – mówiłam. Ale zaczęłam pisać. Okazało się, że po angielsku pisze mi się łatwo. Towarzyszyło mi przedziwne uczucie: mogłam na siebie spojrzeć z boku, tak jak spogląda się na kogoś innego. Tekst powstawał praktycznie sam. Pisanie przyniosło mi siłę i ulgę.

Mój szwedzki wydawca chciał, żebym napisała na temat protestów coś więcej niż felieton. Poczułam, że mam w sobie potrzebę, by wszystko to opowiedzieć. Ocalić. Udokumentować historię moją i mojego kraju. Zaczęłam na szybko pisać książkę.

„Mój europejski wiersz”, mówiący o tym, że słowo „boję się” może wybrzmieć po angielsku, niemiecku, szwedzku, ale nie po rosyjsku, białorusku czy ukraińsku, także napisałaś w języku angielskim, podobnie jak dziennik. Rzeczywiście nie znalazłaś potrzebnych Ci słów w języku białoruskim?

Podczas protestów chciałam tworzyć poezję. Próbowałam pisać po białorusku. Nie udawało się. Dopiero za granicą powstało kilka wierszy.

W takich chwilach pojawia się niebezpieczeństwo, że wiersz przepełniony będzie patosem. Będzie „nadmuchany”. Być może takie liryki dają siłę protestującym, ale ja bałam się zdradzić poezję jako gatunek literacki. Zastanawiałam się więc, czy może nie lepiej wybrać milczenie? Albo napisać dziennik? Wybrałam pracę nad dziennikiem.

Rzeczywiście, ciężko mówić o strachu, frustracji. I niektórych rzeczy po białorusku powiedzieć nie umiem. „My European Poem” przyszedł do mnie w języku angielskim. Piszę w nim:

Nie mogę tego powiedzieć po białorusku,

Nie mogę tego powiedzieć po rosyjsku,

Nie mogę tego powiedzieć po ukraińsku,

Tylko po angielsku: I am afraid,

Tylko po niemiecku: Ich habe Angst,

Tylko po norwesku: Jeg er redd.

(...)

Boję się,

Jak ty bałbyś się na moim miejscu,

Gdybyś mieszkał w kraju, który nie jest

wolny,

W którym ma się tego samego prezydenta

Od 26 (!) lat. O mój Boże! więcej

Niż dwie trzecie swojego życia spędziłam

Pod władzą szaleńca,

Na którego nigdy nie głosowałam!

(przeł. Bohdan Zadura)

Angielski dał mi także możliwość zwrócenia się do społeczności międzynarodowej. Pozwolił spojrzeć na sytuację z dystansu. Język sprawia, że po raz kolejny traumę przeżywa inna osoba, nie ja. To ona jest uczestnikiem wydarzeń. Wychodzi na ulicę, ucieka przed milicjantami.

Czy społeczność międzynarodowa rozumie, o czym piszesz?

Kiedy napisałam „My European Poem”, w internecie wiersz udostępniono ponad dwieście razy. Był bardzo dobry przekład na język litewski. W Wielkiej Brytanii tłumaczenie „zredagowano”, wyrzucono frazy, które były dla mnie ważne. Odmówiłam zgody na druk. Tłumacze, redaktorzy muszą rozumieć kontekst wydarzeń. Interesować się regionem, być świadomi jego historii. Redaktor, który zajął się moim wierszem, nie poczuł go. Nie zrozumiał jego sensu.

Kiedy „Dziennik miński” ukazał się w Szwecji, zaproszono mnie na spotkanie ze studentami. Bardzo ważne były dla mnie uwagi studentek pochodzących z rodzin imigrantów z Syrii czy Iranu. Te dziewczyny doskonale mnie rozumiały i bardzo chciały, żeby moja książka została przetłumaczona na ich języki. Chciały móc ją przeczytać po arabsku czy persku i dać taką możliwość swoim bliskim.

Ta rozmowa uświadomiła mi, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, choć żyjemy w innych kulturach i dzielą nas tysiące kilometrów. Dyktatorzy sprawujący władzę w naszych państwach się przyjaźnią, zawierają sojusze, pożyczają sobie pieniądze i w razie potrzeby gwarantują nawet wysłanie wojsk w postaci „bratniego kontyngentu”. My także powinniśmy się przyjaźnić. Chcę też podkreślić, że w historii opisanej w „Dzienniku” nie ma żadnego heroizmu. Na odwrót. Wciąż uciekamy, płaczemy. Jesteśmy pogrążeni w depresji i smutku. Nie chcemy wychodzić z domu, chcemy się schować. Boli nas głowa. Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Podobnymi do ludzi żyjących w krajach demokratycznych. Dlatego „Dziennik” ma swoich czytelników i czytelniczki na Zachodzie. A dla czytelników i czytelniczek z krajów wschodnich (nawet z Syrii czy Iranu) opisana przeze mnie historia ma charakter uniwersalny.

Twój mąż, białoruski prozaik Alhierd Bacharewicz, pisał w grudniu, wkrótce po Waszym wyjeździe z Białorusi: „Pisarze na wygnaniu – tak się to nazywa w języku zagranicznych instytucji literackich. Tak, jesteśmy na wygnaniu. Nie, nie jesteśmy na emigracji. Nie prosiliśmy też o azyl polityczny – mnóstwo ludzi ma podstawy, by go otrzymać, ale nie my, nas ominęło najgorsze. To stypendium literackie, które dostają autorzy z takich szczęśliwych krajów jak Kuba, Korea Północna, Imperium Rosyjskie, Somalia, Syria, Zimbabwe, Ukraina… Z miejsc, gdzie toczy się domowa albo Prawdziwa Wielka Wojna. Z miejsc, gdzie ludzkie życie nic nie kosztuje, a słowo »wolność« wywołuje szyderczy śmiech”.

Obecnie mieszkamy w Austrii. Zaprosiło nas miasto Graz. Tu mogłam się zająć redakcją „Dziennika”. Opisywałam wydarzenia w porządku chronologicznym. Zaczęłam od piątego sierpnia, dnia, w którym stworzyłam „My European Poem”.

Praca nad tą książką zmusiła mnie jednak do ponownego przeżycia traumy. Książka to coś więcej niż esej. To było trudne zadanie. Był grudzień, wracałam wspomnieniami do wydarzeń z lata i jesieni ubiegłego roku. Przeglądałam swoje notatki, fotografie, rozmowy toczone w Telegramie, medium przypominającym Facebooka. Odtwarzałam dzień po dniu: gdzie byliśmy, z kim się spotkaliśmy, o czym rozmawialiśmy. Powtórnie przemierzałam ulice swojego miasta. Przeglądnęłam wiadomości publikowane w internetowym medium Nexta. Pogrążałam się w histerii. Książkę zakończyłam rozdziałem o naszym życiu poza granicami Białorusi.

Twój mąż Alhierd złożył protestującej kobiecie obietnicę.

Tak. Jedna z uczestniczek demonstracji zapytała go: „Napisze pan o nas?”. Odpowiedział: „Napiszę”.

Czy teraz można pisać jedynie teksty dokumentalne? Czy możliwe jest stworzenie literackiej „opowieści” o współczesnej Białorusi?

W czasie protestów zablokowano internet, włączono go ponownie po kilku dniach. Na Facebooku pojawiło się dużo świadectw: ludzie mieli potrzebę opisania tego, co się z nimi działo. Zdawali relacje z tego, jak protestowali na placu Niepodległości, jak uciekali przed OMON-em, jak ich zabierano na posterunki milicji, jak ich bito. Powstał zbiorowy dokument. Ta historia się nie skończyła. Teraz właśnie ma swoją kontynuację. Jesteśmy pogrążeni w traumie, nasze rany wciąż się jątrzą. Nie mogą się zagoić. „Nie potrafimy płakać” – mówią Białorusini. W naszym kraju zapanował terror. Tłumimy w sobie wszystkie te uczucia, ale one kiedyś się uwolnią. I to wpłynie na białoruską literaturę.

Może zmieni się narracja.

Tak. Bardzo dużo tekstów powstało w narracji pierwszoosobowej. Stworzyliśmy nasze narodowe świadectwo. Dzienniki, wspomnienia. Może ten gatunek jest jakoś bliski Białorusinom. Swiatłana Aleksijewicz otrzymała Literacką Nagrodę Nobla właśnie za opowieści w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Nie była jednak prekursorką tego gatunku. W taki sam sposób opisywał rzeczywistość II wojny światowej jej nauczyciel, Aleś Adamowicz. Bohaterami jego tekstów są ludzie, którzy przeżyli wojnę. Adamowicz pokazał ją także oczami dzieci. Wojenne świadectwa w pewnym stopniu przypominają mi nasze opowieści o współczesnej Białorusi.

W Białorusinach nastąpiło pewne odblokowanie traumy.

Tak. Nauczyliśmy się opowiadać o strasznych doświadczeniach, które są naszym udziałem. Nauczyliśmy się przełamywać lęk. Nie schowaliśmy się, nie skryliśmy. Na Białorusi zaczęła się historia. Nareszcie ruszył zegar odmierzający nasz czas, jego wskazówki poruszają się bardzo szybko. Cieszę się, bo naród nieposiadający historii jest także pozbawiony przyszłości i nadziei.

Wiersz „Kamień strachu” przeczytałaś podczas protestów na schodach mińskiej filharmonii.

Podczas protestów, codziennie o godzinie 12, na schody przed budynkiem filharmonii wychodzili muzycy. Śpiewali. Zaczęto ich w końcu rozganiać. Opublikowałam swój wiersz w mediach społecznościowych, a po chwili koleżanka pracująca w filharmonii napisała do mnie: „Przyjeżdżaj! Za chwilę występujemy”. Więc pół godziny później byłam już na miejscu. Wiele rzeczy działo się spontanicznie. Czytałam wiersz, chór akompaniował nucąc melodię.

Po moim występie chór miał zaśpiewać ostatnią tego dnia pieśń, „Wszechmogący Boże” autorstwa Natalii Arsienniewej. Wybrzmiało kilka wersów. Milicjanci zaczęli rozganiać ludzi. Przez megafon informowali: „Szanowni obywatele, wasz protest jest niezgodny z prawem”. Muzycy powoli schodzili ze schodów. Skończyli śpiewać pieśń.

Uważasz, że Twój kraj potrzebuje poetek.

Tak, napisałam o tym wiersz.

Ziemio urodzenia!

A czy potrzebne ci jest moje ciało,

ciało poetki?

Mam taką gorącą krew,

Ręce i nogi,

Moje oczy widzą mnóstwo i uszy słyszą,

A moje usta nie są mniejsze od ust poety!

(przeł. Bohdan Zadura)

Białoruska literatura i kultura były bardzo patriarchalne. Powoli się to zmienia. Podczas wykładów z historii literatury poznajemy przede wszystkim mężczyzn. Na ścianach uniwersytetów wiszą portrety zasłużonych literatów. Jedna z nauczycielek liceum policzyła, ile czasu podczas lekcji przeznacza się na omówienie twórczości kobiet. To były minuty. Dlatego jako poetka chcę powiedzieć, że także mam prawo wypowiadać się w imieniu swojego narodu. To prawo nie należy się jedynie członkom Związku Pisarzy w garniturach i krawatach, którzy piją razem wódkę i poklepują się po ramieniu. To jeszcze jedna nasza rewolucja. ©

JULIA CIMAFIEJEWA jest białoruską poetką, tłumaczką, współzałożycielką magazynu literackiego „PrajdziSvet”. Autorka tomów wierszy „Księga błędów” (2014) i „Cyrk” (2016). Jej wiersze były tłumaczone na angielski, szwedzki, niemiecki, czeski, ukraiński, polski. Obecnie przebywa w Grazu (Austria).

Kamień strachu

Boję się.

Jestem nareszcie w domu.

Dostałam w spadku

swój strach –

rodzinną relikwię,

drogocenny kamień,

który przekazywany jest

z pokolenia na pokolenie

(przeł. Jolanta Kilian)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2021