Ucieczka ze skansenu

Partia Republikańska, która w dwupartyjnym systemie politycznym USA zajmuje głównie prawicowe pozycje, jeszcze kilka lat temu była pewna dominacji nad Demokratami. Koniunktura właśnie się odwraca.

31.07.2007

Czyta się kilka minut

Przewaga w Kongresie, większość stanowisk gubernatorów, sympatia ponad połowy sędziów Sądu Najwyższego, a przede wszystkim "współczujący konserwatyzm" George'a W. Busha dawały Republikanom komfort w robieniu wszystkiego po swojemu. Po 11 września mieli mandat do rządów silnej ręki. Do niedawna.

W 2006 r. Demokraci powrócili do władzy w Kongresie, choć z przewagą za małą by przeforsować zasadnicze zmiany (ostatnio w obu izbach upadły rezolucje wzywające do wycofania z Iraku). Republikanie muszą teraz ocalić ze swego programu to, co atrakcyjne, na resztę spuścić zasłonę niepamięci i wybrać kandydata, który czarująco przekona Amerykanów do liftingu doktryny.

Za klęskę prezydentury Busha - bo tak określają ją nawet najżyczliwsi mu publicyści - winą obarczono jego intelektualne zaplecze, czyli neokonserwatystów. Większości Republikanów przyszło to nadzwyczaj łatwo - wspomniana ideologia była w ich partii obca. Dziś, po jej upadku, Republikanie z chęcią nazwaliby ją kukułczym jajem podrzuconym przez Demokratów.

Otóż neokonserwatyści wyodrębnili się z socjaldemokracji, czyli - jak na amerykańskie warunki - skrajnej lewicy. Ale bardziej niż do radykalnych zmian społecznych przywiązali się do radykalnego antykomunizmu. W latach 70. zaczęli odchodzić z Partii Demokratycznej, która postawiła na bezwzględnych pacyfistów lub ludzi miękkich w kwestii ZSRR, jak Jimmy Carter. Neokonserwatyści znaleźli nowego idola: Ronalda Reagana. Z nim poszli do władzy. Gdy komunizm upadł, uśpiono doktrynę niesienia demokracji siłą. Powróciła, kiedy pojawił się inny wróg: muzułmański fundamentalizm. Irak miał być popisowym przykładem budowy demokracji od podstaw. Wiadomo, jak się skończyło.

Republikanom wystarczył rok, by rozstać się z neokonserwatywną ideologią. Przed kilkunastoma miesiącami wojnę popierało ponad 90 proc. senatorów i kongresmenów GOP (Grand Old Party - tradycyjna nazwa Partii Republikańskiej). Dziś większość uważa, że trzeba zmienić strategię. Najpewniej zaglądają w sondaże: poparcie dla interwencji w Iraku spadło w USA z 64 proc. (marzec 2003 r., początek inwazji) do 32 proc. (czerwiec 2007 r.).

Ale prezydentury Busha nie pogrzebała wyłącznie wojna. Jego problemy trudno zliczyć. Klapa akcji ratunkowej po Katrinie. Przecieki państwowych tajemnic od jego personelu. Kłamstwo, że Saddam Husajn miał broń masowej zagłady. Tortury w Iraku i w bazie Guantanamo. Ustawa Patriot Act ograniczająca prawa obywatelskie. Wreszcie, w 2006 r. prezydent odwołał ponad 20 prokuratorów krajowych. Kongresowe dochodzenie dowiodło, że zdymisjonował ich, bo nie chcieli działać na polityczne zamówienie.

Skandali nie zrównoważył żaden sukces. Co więcej, Bush przegrał ostatnio największą batalię obydwu swych kadencji: ustawę legalizującą pobyt ponad 10 mln nielegalnych imigrantów. Przeciw głosowali przede wszystkim senatorowie... Partii Republikańskiej. Ten "nóż w plecy" to wotum nieufności wobec lidera i pierwszy ze wspomnianych na początku kroków: spuszczanie zasłony niepamięci.

Następnym musi być odnowa wizerunku. GOP rozstaje się powoli z integrystami z religijnej prawicy z lat 80., którzy pod wodzą telewizyjnych kaznodziejów takich jak Billy Graham, Pat Robertson czy zmarły niedawno Jerry Falwell chcieli żyć w Ameryce purytańskiej, której największym wrogiem nie był ZSRR, lecz Hollywood. Partyjni liderzy przyzwalali na ich kuriozalne happeningi. W 2003 r. Robertson wznosił modły, by Bóg zesłał nowotwory na trójkę najbardziej liberalnych sędziów Sądu Najwyższego.

W partii AIDS nie uchodzi już za karę Bożą, ostrożnie podejmuje się dyskusję na temat praw gejów, aborcji, sztucznej reprodukcji i rozwodów. Wymusza ją regularne zwężanie się republikańskich wpływów. Mieszkańcy niektórych regionów nie chcą głosować na polityczny skansen. W Massachusetts Demokraci przejęli wszystkie stanowe urzędy, a w lokalnej legislatywie mają przewagę siedem do jednego. Cała Nowa Anglia wysyła do federalnej Izby Reprezentantów tylko jednego Republikanina.

Najlepsze do testowania nowego programu są tzw. bellwether states, gdzie żadne stronnictwo nie ma przewagi, a w wyborach prezydenckich wygrywa prawie zawsze kandydat, który zwycięża w skali kraju. Taka Ameryka w pigułce to dziś trzy stany: Ohio, Nevada, a przede wszystkim - Missouri (w ciągu ostatnich stu lat triumfator walki o Biały Dom przegrał tu tylko raz, w 1956 r., w dodatku o 0,002 proc.), które ostatnio ostro skręciło w lewo. W referendum towarzyszącym listopadowym wyborom obywatele tego stanu głosowali za podniesieniem minimalnej płacy do 6,5 dolara za godzinę. Zazwyczaj oszczędni Republikanie byli temu przeciwni. Ale jeszcze większą porażkę prawica poniosła w drażliwej kwestii badań nad komórkami macierzystymi. Niektórzy jej politycy walczą nawet o ich konstytucyjny zakaz. Tymczasem Missouri zapaliło zielone światło dla badań nad ludzkim embrionem.

Republikanie są za to niepokonani w kwestii bezpieczeństwa narodowego. Nawet Bush nie zaszkodził tu ich wizerunkowi. To zresztą najważniejszy problem kampanii wyborczej, dzięki czemu GOP może szybko odrobić straty z innych pól. Według kwietniowego sondażu ośrodka Pew Research Center dla 31 proc. centroprawicowego elektoratu priorytetem jest w dalszym ciągu sprawa Iraku, a także Iranu i Korei Północnej. 17 proc. na pierwszym miejscu wskazuje wojnę z terroryzmem. Aborcję wyróżnia 7 proc. respondentów, a prawa gejów tylko 1 proc.

I tu Republikanie mogą się popisać największym kapitałem: kandydatami na burzliwe czasy. Na czele są dwaj - Rudolph Giuliani, "ulubiony burmistrz Ameryki", bohater batalii o godność Nowego Jorku po 11 września, oraz senator John McCain z Arizony, weteran z Wietnamu. W tle pozostają inni: dobrym graczem jest były gubernator Massachusetts Mitt Romney, lecz trudno mu będzie pozbyć się etykiety zarządcy najbardziej lewicowego ze wszystkich stanów. Niedawno szanse mieliby senator Sam Brownback z Kansas lub były gubernator Wisconsin Tommy Thompson, ale dziś za bardzo kojarzą się z polityką Busha. O kandydowaniu myśli Newt Gingrich, architekt sukcesu Republikanów z lat 90., lecz za blisko mu do religijnych kaznodziejów w typie Robertsona. Stawkę zamyka pozujący na Reagana prawnik ze skromnym aktorskim dorobkiem, były senator z Tennessee Fred Dalton Thompson, który w kilka tygodni awansował na trzecie miejsce.

Jednak prym wiedzie Giuliani. Na pozór mocno odstaje od trzonu GOP. Popiera prawo do bezwarunkowego przerywania ciąży, uczestniczy w paradach gejów, a w dodatku dwukrotnie zmieniał żony. Ale mógłby odtworzyć koalicję, która 27 lat temu poparła Reagana: zdobył sympatię wielkiego biznesu, klasy średniej z przedmieść, może przejąć po Clintonie głosy pracowników fizycznych. Przede wszystkim jednak za jego burmistrzostwa odsetek morderstw w Nowym Jorku spadł o 63 proc., a kradzieży samochodów o 71 proc. (choć metropolia przypłaciła to policyjną dyscypliną).

Ten kapitał pozwala podjąć walkę z Demokratami. Ale do pełnego sukcesu jeszcze daleko. Zjednoczenie wokół Giulianiego starym konserwatystom nie przyjdzie łatwo. Gdyby do tego doszło, a Demokraci postawiliby na Hillary Clinton, w amerykańskiej polityce wydarzyłaby się rzecz bez precedensu. W wyborach stanęliby naprzeciw siebie kandydaci z Nowego Jorku, regionu i miasta bardzo odległego od przeciętnej Ameryki. Republikanin ostatnio wygrał w metropolii w 1948 r. Dziś szanse Giulianiego i Clinton są tu wyrównane.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej