Ucieczka z barszczem

Moja myśl, od kiedy przestałem czuć się całkiem bezpiecznie: mieć w piwnicy zawsze baniak z olejem, zgrzewkę mąki. I dziesięć kilo cukru, to nigdy nie zaszkodzi. Może da się wymienić na jajka.

28.11.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Monty Rakusen / AFP / EAST NEWS
/ Fot. Monty Rakusen / AFP / EAST NEWS

Tylko 300 gramów dziennie. Tyle chleba będą mieli zapewnione mieszkańcy Petersburga przez pierwsze 20 dni wojny. Gubernator tego miasta wydał dekret o zgromadzeniu stosownych do tego limitu zapasów mąki. Zaraz potem uspokajał spanikowanych internautów, że chodzi tylko o „stabilizację rynku żywnościowego”. A może istotnie miał wyłącznie pokojowy zamiar uciąć łeb hydrze spekulacji? To już nie jego wina, co ludzie sobie dośpiewali i powtórzyli dalej, nakręcając psychozę, wszak zapasy strategiczne z zasady istnieją na wypadek wojny. Trudno rozstrzygnąć. Ojczyzna agencji TASS i jej nieodżałowanych dementi służących za murowane potwierdzenie zaprzeczanej wiadomości dokonała awangardowego skoku w epokę postprawdy i wysysa z Zachodu zdolność krytycznej analizy oraz zaufanie do publicznego obiegu informacji jak Kałmuk oczyszczający do ostatka wołową kość ze szpiku. Informację z Petersburga wyczytałem w londyńskim „Timesie”. Kiedyś to wystarczało za rękojmię pewności, dziś jest warte tyle co guziki na fraku dawnych mężów stanu w gabinecie Madame Tussaud.
„Giną ci, którzy bardziej kochają piękne słowa niż tłuste zapachy” – pisał w kontekście wojny Herbert w wierszu o z lekka pogardliwym tytule „Substancja”. W dominującym nurcie naszej samooceny w perspektywie historycznej „ratowanie substancji” często występowało jako tępe alibi dla serwilizmu, daleko wykraczającego poza gesty zapewniające podstawowe formy trwania. Wbrew jednak temu nastawieniu poeta zawiesił ostateczny werdykt: czy w ogóle wypada zrobić coś tak przyziemnego i przeżyć.

W paru rozsianych tu i ówdzie śladach przemyca nawet współczucie wobec tych, których „trudno nazwać kwiatem, ale są ciałem”. Jakaś lekka, niekiczowata tkliwość tkwi w obrazie ludzi uciekających z pożaru z butlą barszczu. W młodych latach wyobrażałem sobie naiwnie jegomościa w paltocie jedną ręką prowadzącego za sobą przerażoną dzieciarnię, w drugiej ściskającego gigantyczną pękatą flaszkę z czerwoną zupą. Dopiero potem, prowadząc już życie dorosłe, pojąłem, że nie o zupę tu chodzi, lecz zakwas. Doceniłem w ogóle, czym dla domu są zakwasy – na barszcz, na chleb – żyjące sobie po cichu w garncu okrytym szmatką. I pojąłem, że opuszczając w pośpiechu miasto, można chcieć w charakterze rodzinnych pamiątek i kosztowności zabrać ze sobą te przedziwne istoty, ani zwierzęce, ani roślinne. Ten zlepek mikro­organizmów na pożywce zawiera w sobie DNA domu, pojętego dwoiście: z fizycznego, konkretnego miejsca bierze właściwy jemu i tylko jemu zestaw bakterii i grzybów, od ludzi zaś ich codzienną troskę: sam fakt, że zakwas żyje, jest dowodem na to, że przez lata ludzka ręka dbała o dosypanie mąki.

Zakwas potrzebuje jednak ciepła i stałości. Dlatego herbertowska scena ucieczki z barszczem jest całkowicie zrozumiała w planie uczuciowym i symbolicznym jako próba przeniesienia zalążka „domu” w inne miejsce, ale w perspektywie praktycznego zaspokojenia głodu podczas ucieczki nie ma sensu. W narracjach wojennej poniewierki powraca jak literacki topos obraz ludzi przypiekających na ogniu podpłomyki. Placki. Z mąki, wody, tłuszczu, czasem czegoś na wierzch. Nie wymagają czasu, cierpliwości, dojrzewania. Wystarczy miska, żeby rozmieszać, i kawał blachy na ognisku. Stąd moja myśl, od kiedy przestałem czuć się całkiem bezpiecznie: mieć w piwnicy zawsze baniak z olejem, zgrzewkę mąki. I dziesięć kilo cukru, to nigdy nie zaszkodzi. Może da się wymienić na jajka.

Kiedy tworzę w głowie symulacje, jak moglibyśmy sobie poradzić (a raczej nie poradzić) w sytuacji nagłego przerwania łańcucha zależności, dzięki któremu wybór spośród dziesięciu smaków jogurtu wydaje się pewniejszy od następstwa faz Księżyca, widzę w wyobraźni ogródki okolicznych domów przerobione na warzywniki. I własny spłachetek suchej trawy przekopany pod sadzonki pomidora. To jest całkiem inna zabawa niż rozkoszne podlewanie skrzyneczek z bazylią i oregano na parapecie, ale każdy szybko przejdzie kurs trzymania w ręku łopaty. Dalej moja wyobraźnia nie sięga. Niektórym szczęściarzom to wystarczy – np. zacnym mieszczanom spod Bazylei, u których mieszkałem w 1990 r. Kiedy rozmowa zeszła kiedyś na dopiero co minione niedobory w Polsce, powiedzieli mi tonem zdradzającym nieprzetrawioną traumę: wiesz, my w czasie wojny też mieliśmy problemy. Wyobraź sobie, babcia musiała zasadzić w ogrodzie ziemniaki!

Nie zostanę Szwajcarem – zresztą nie wiem, czy bym chciał. A wyobraźnia w naszych stronach zawsze okazywała się zbyt słaba, zwłaszcza jeśli chodzi o złe rzeczy. Jedyna pociecha to że gdziekolwiek staniesz, możesz zawsze założyć nowy zakwas: wstaw do miski mąkę, zalej ciepłą wodą, a życie samo przyjdzie. ©℗

Może bardziej w związku z grudniem niż z wydumaną wojną niegłupio byłoby wrócić do brukwi, która znakomicie znosi zimno, więc nawet jak się przeleży na mrozie, nie traci nic ze swoich zalet. Dawno temu opowiadałem tu o zupie z brukwi i ryżu, ale pozwala ona tworzyć liczne warianty purée i papek, w których celują Skandynawowie. Ale najpierw warto się pooswajać z warzywem w wersji sauté. Najsensowniej pokroić brukiew po obraniu (uwaga, trzeba do tego ostrego noża!) w drobną kostkę o boku maks. 1 cm. Na patelni wielkości takiej, żeby się zmieściła w jednej warstwie, rozgrzewamy sporą łyżkę masła, wrzucamy kosteczkę, obsmażamy na średnim ogniu, podlewamy cieniutko wodą, przykrywamy i dusimy na wolnym ogniu ok. 20 minut. W zależności od stopnia wyschnięcia bulwy może być konieczne ponowne podlanie wodą w trakcie duszenia. Na sam koniec, żeby ożywić trochę rozpaczliwie bury kolor, lubię posypać szczyptą kurkumy: smaku nie zmieni, za to doda nieco wesołości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2016