Uchem na Wschód, krokiem na Zachód

Polacy zawsze lubowali się w egzotyce. Lecz i sami bywali egzotyką.

14.08.2017

Czyta się kilka minut

 / RAFAŁ MONITA
/ RAFAŁ MONITA

Z Węgier do Polski przez Beskid zagląda” – pisał jeszcze w XVI wieku słynny publicysta polityczny epoki, Stanisław Orzechowski. Kto zaglądał? Turcja. Było to powiedziane tonem ostrzeżenia, ale sąsiadujące z Rzeczpospolitą mocarstwo budziło nie tylko grozę, lecz także fascynację. To z Turcji pochodziły najlepsze konie (wraz z przyjętą w Polsce hodowlaną nomenklaturą), uprzęże, broń, dywany, którymi nie tylko wyścielano podłogi, lecz na wschodnią modłę obijano także ściany domostw. Również tradycyjny kontusz i pas, który miał stać się polskim strojem narodowym.

Z drugiej strony, w czasie, gdy strój ów właśnie zdążył się usankcjonować, Georg Philipp Telemann, najpopularniejszy kompozytor tego okresu (zarazem epoki Bacha i Haendla), zasłynął m.in. z ubarwiania swoich utworów zadziwiająco brzmiącymi tonami burdonowymi, tudzież raptownymi, charakterystycznymi rytmami tanecznymi, co można tłumaczyć opanowaniem przez twórcę stylu polskiego. Będąc w początkach swej kariery na służbie hrabiego Erdmanna II von Promnitza, rezydował w Sorau i Pless – czyli w Żarach i Pszczynie, skąd jeździł także do Krakowa. Po czym wspominał: „Poznałem muzykę polską i morawską w jej prawdziwie barbarzyńskim pięknie. Uważny obserwator może [tam] w osiem dni zebrać tyle pomysłów, że mu ich wystarczy do końca życia”.

Garść pieprzu

Najwyraźniej Telemann był „uważnym obserwatorem”, choć zarazem nie miał ambicji etnomuzykologicznych, a raczej, jak i inni jego koledzy, kompilatorskie. W XVIII wieku style narodowe w muzyce nie służyły bowiem identyfikacji kulturowej twórcy – jak po części stało się w następnym stuleciu – lecz tworzyły zestaw słów i zwrotów, z których autor mógł czerpać, jak kucharz sięgający po różne składniki i przyprawy. Obecność polonezów i mazurów w międzynarodowym obrocie kompozytorskim nie była już zresztą nowością – Telemann jedynie nadał jej nowy, rustykalny charakter: jak gdyby wsypał w utwory galant łyżkę pieprzu. Pokazał, że owieczki można wyperfumować, ale beczeć będą wciąż tym samym głosem. I że jest to niezwykle atrakcyjne.

Do najciekawszych utworów, w których odzywa się dzika nuta z polskiej wsi, należy m.in. opalizujący zmiennością barw dwóch różnych fletów (prostego i traverso) Koncert e-moll. Kończy się on porywającym, charakterystycznym finałem, który powinien cieszyć się sławą podobną jak Bachowskie badinerie. Albo późniejsze „Marsze tureckie” Mozarta czy Beethovena. Zostanie on wykonany na koncercie muzyki Telemanna w Niedzicy, 12 sierpnia.

Tęgi brzęk czyniący

Nie bez kozery wspomniałem popularne „Marsze tureckie”. W XVII i XVIII wieku od Turcji faktycznie nie sposób było uciec. Wymieniając, czym karmił się podziw szlachty polskiej dla groźnego sąsiada, należy dodać słodkie przysmaki i kosztowne, delikatne tkaniny – ale także karną i nieustępliwą armię, a zwłaszcza słynną piechotę, janczarów. Nic więc dziwnego, że podobne wojska powstawały w Rzeczpospolitej: miał je już Jan III Sobieski, a za Sasów po regimencie janczarów, opłacanych ze skarbca królewskiego, przysługiwało wielkim hetmanom, koronnemu i litewskiemu. Co zaś istotne w tym miejscu: nie mogło być janczarów bez janczarskiej muzyki.

Ich muzyka była znana i wcześniej (opisywali ją posłowie do Wysokiej Porty), zwracała jednak uwagę jedynie hałaśliwością. Wydaje się, że ta cecha – przydatna w wojsku – ostatecznie zaczęła być ceniona i wraz z rozwijającą się ogólnoeuropejską modą na orientalizm doprowadziła do powstawania na Zachodzie nie tylko oddziałów „janczarskich”, lecz i grających w ich stylu kapel. Szczegółowy passus poświęca im Jędrzej Kitowicz w swym „Opisie obyczajów za panowania Augusta III”: „Kapela janczarska była tak odmienna od innej kapeli włoskiej, po wszystkich regimentach używanej, jak samiż janczarowie odmienni byli strojem od innych regimentów. Składała się ona z sześciu, a najwięcej ośmiu oboistów, a raczej piszczków, na szałamajach do oboju podobnych przeraźliwie piszczących, z sześciu doboszów, z dwóch pałkierów, w dwie pary kociołków na ziemi postawione bijących, i z dwóch brzękaczów, tacami mosiężnymi w środku wypukłymi, w brzegach płaskimi, okrągłymi, uderzaniem jednej o drugą tęgi brzęk czyniących. Pałkierzowie i brzękacze, dopiero opisani, byli chłopcy małe. Strój mieli janczarski, na głowie zawój płócienny biały. Doboszami zaś i oboistami tejże kapeli, do nauki nietrudnej, byli samiż janczarowie.

Co dzień rano, około godziny dziewiątej, stanąwszy szeregiem na dziedzińcu przed oknami pana hetmana w odległości na pięćdziesiąt kroków, grali mu na dobry dzień dwie sztuki na kształt symfonii i drugie dwie na kształt mazurków. Primierkapelmajster zaczął najpierw solo pierwszą strofę na piszczałce, po której zrozumiawszy inni, jaką sztukę grać mają, odzywali się wszyscy według przypadającego taktu, piszczkowie, zacząwszy, bez przestanku w swoje fujary przeraźliwie dmuchali, aż im się gęby jak bochenki chleba od tęgiego dęcia wydymały i oczy na wierzch wysadzały. Pałkierowie po kociołkach pałkami nieustannie chrobotali, a brzękacze tacą o tacę w pewny takt ­uderzali; dobosi zaś ogromnym głosem bębnów niejako bas w tej kapeli trzymali bijąc raz prącikami, drugi raz pałkami; ale to wszystko nie miało żadnej muzycznej harmonii, tylko jakiś pisk i łoskot, z daleka nieco miły, z bliska przeraźliwy. Gdy się miała kończyć muzyka, przestawały tace i bębny, a tylko same piszczałki i kociołki szybkim gorgiem i turkotem jednym tonem kończyły kuranta”.

Kapela janczarska w czasach Augusta III nie była zatem zespołem w pełni tureckim. Chodziło raczej o stylizację, gdyż po pierwsze, składała się z chrześcijan, po drugie – wykonywała nie tylko repertuar „turecki”, lecz i europejski. W tym – polski, skoro mowa o mazurach. Do tego właśnie odwołuje się zespół Yełdyryn, którego kierownik, Paweł Iwaszkiewicz, pragnie odtworzyć różne brzmienia muzyki słyszanej na polskich dworach.

Koncert kapeli Yełdyryn łączy różne wątki – począwszy od „Husum Marsi”, pochodzącego z zapisów Ali Ufkiego, czyli porwanego w początkach XVII wieku przez Tatarów Wojciecha Bobowskiego, który następnie zrobił karierę w pałacu sułtańskim jako muzyk, tłumacz i autor fundamentalnych prac zbliżających do siebie Zachód i Wschód, przez cały asortyment tureckiej muzyki wojskowej, po utwory zachodnie, grane na sposób turecki – przez szałamaje i perkusję – w tym nie tylko tańce polskie (m.in. polonezy Telemanna!), ale i np. wielogłosową muzykę Praetoriusa. ©

Telemann w Polsce – zespół Scepus Baroque: 12 sierpnia, godz. 18.30, Niedzica, kościół św. Bartłomieja, ul. 3 Maja 91

Kapela Janczarska Yełdyryn: 27 sierpnia, godz. 18.00, Frydman, kościół św. Stanisława, ul. Kościelna 1

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1973. Jest krytykiem i publicystą muzycznym, historykiem kultury, współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego” oraz Polskiego Radia Chopin, członkiem jury International Classical Music Awards. Wykłada przedmioty związane z historią i recepcją muzyki i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Barok na Spiszu