Tysiąc kropel

Stefan Wilkanowicz, prezes Fundacji Kultury Chrześcijańskiej "Znak", ma lat ponad 80, Grzegorz Pac, redaktor miesięcznika "Więź", na oko pół wieku mniej. Obaj nie uchylają się ani od pisania listów otwartych, ani od ich podpisywania czy zbierania podpisów innych sygnatariuszy. Stefan Wilkanowicz nie pamięta, ile listów otwartych i w jakiej sprawie inicjował bądź podpisywał.

31.07.2007

Czyta się kilka minut

- Co nie znaczy, że były mało ważne - zaznacza. - Po prostu ciągle pojawiają się inne sprawy, w danym momencie istotne, które domagają się uwagi.

Autorstwa Wilkanowicza jest m.in. Deklaracja Europejska, powstała w 2003 r., a pomyślana jako swoista preambuła do Traktatu Konstytucyjnego, któremu Kościół katolicki zarzucał brak odniesienia do wartości judeo-chrześcijańskich jako jednego z fundamentów kultury europejskiej. "Projekty preambuły do przyszłej Konstytucji Unii Europejskiej doprowadziły mnie do przekonania, że musi się ona opierać na chwalebnej i gorzkiej prawdzie, a nie na pamięci wybiórczej czy niewiele znaczących ogólnikach - wyznał na łamach "TP" nr 26/2003. - Dlatego napisałem własną, dla siebie samego, i tych, którzy myślą podobnie. Zamierzam się do niej stosować niezależnie od uchwał szacownych gremiów".

Podobnie myśleli Jan Kułakowski i Tadeusz Mazowiecki oraz kilkaset innych osób, którzy podpisali Deklarację. Ta - w przeciwieństwie do preambuły, też autorstwa Wilkanowicza, poprzedzającej polską Konstytucję z 1997 r. - nie została dołączona do Traktatu Konstytucyjnego, ale udzielone jej poparcie można traktować jako manifestację pewnej postawy: opartej na ściśle określonych wartościach, ale jednocześnie otwartej na innych.

Grzegorz Pac doliczył się kilkunastu podpisanych przez siebie listów otwartych: - Dotyczyły spraw przeróżnych. Niedawno, szukając czegoś w google'ach, znalazłem list otwarty sprzed trzech lat napisany w obronie demokracji w Azerbejdżanie. Zdziwiony znalazłem tam swoje nazwisko - po chwili dopiero uprzytomniłem sobie, że faktycznie coś takiego podpisywałem. Zapomniałem, ale nie dlatego, że moje poparcie wynikało z emocji wywołanej czczym entuzjazmem, po prostu taka forma "dania świadectwa" po 1989 r. niesłychanie potaniała. To już nie są listy otwarte z czasów PRL-u, które podpisywano z drżeniem, w świadomości niechybnego poniesienia twardych nieraz konsekwencji takiego kroku.

Pac jest też współautorem listu otwartego z maja 2006 r., napisanego po ujawnieniu współpracy z SB ks. Michała Czajkowskiego i po wypowiedzi Benedykta XVI w Archikatedrze św. Jana w Warszawie o "unikaniu aroganckiej pozy sędziów minionych pokoleń": "Potrzeba pokornej szczerości, by nie negować grzechów przeszłości, ale też nie rzucać lekkomyślnych oskarżeń bez rzeczywistych dowodów, nie biorąc pod uwagę różnych ówczesnych uwarunkowań". Powstał list "Zaufajcie naszemu przebaczeniu", nakłaniający byłych współpracowników PRL-owskiej policji politycznej do ujawnienia się. Gdy już list powstał, Pac zaczął się zastanawiać, co będzie, gdy dawny TW, np. proboszcz parafii, po lekturze tego listu dojdzie do wniosku, że tak właśnie należy zrobić - wyjść po Mszy do parafian i powiedzieć: "Donosiłem", ale wierni nie zareagują tak, jak życzyliby sobie tego sygnatariusze listu otwartego. I zamiast mu wybaczyć, np. poproszą kurię o przeniesienie wiarołomnego proboszcza albo media - o nagłośnienie sprawy.

- Czułbym się za to moralnie odpowiedzialny - przyznaje Pac. - O niczym takim jednak nie słyszałem i wydaje mi się, że list, pod którym podpisało się kilkaset osób, dał jednak coś dobrego. W przestrzeni publicznej zaczęto mówić o lustracji jak o problemie także głęboko chrześcijańskim, religijnym, a nie tylko polityczno-historycznym. Przekonałem się jednak, że konieczna w przypadku listów otwartych ogólność ma swoją cenę: sygnatariusze zgadzali się, że należy przebaczyć, ale konsekwencje ujawnienia się byłych TW chyba każdy z nich rozumiał inaczej.

Stefan Wilkanowicz i Grzegorz Pac niedawno podpisali kolejny list otwarty, w sprawie antysemickich wypowiedzi ks. Tadeusza Rydzyka; lista sygnatariuszy obejmuje już prawie dziewięćset osób.

Krzyk bezradności

Ale właściwie, po co podpisywać? Trudno uwierzyć, by sygnatariusze - tak autorytety publiczne, jak ludzie nieznani opinii publicznej, ale zapewne trzeźwo myślący, na przykład członek rady parafialnej z Żor czy inżynier ze Szczecina - brali pobożne życzenie za skuteczną broń w walce z ospałością i koniunkturalizmem różnego rodzaju władz. Prędzej to wyraz niezgody - w przypadku Radia Maryja nie tylko na tolerowanie wypowiedzi antysemickich na jego antenie, co było przedmiotem listu, ale i angażowania się rozgłośni w politykę, o czym w liście już się nie pisze.

- Listy otwarte to krzyk bezradności - podkreśla dr Joanna Heidtman, socjolog i psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Niby wszyscy wiedzą, o co chodzi, każdy jest poinformowany, ale nikt nic nie robi: nie mówi, nie ocenia, nie podnosi sprawy publicznie. A czego się nie nazwie, tego nie ma... Nie rozgrzeszają nas z bezczynności wcześniejsze inicjatywy zakończone niepowodzeniem. Jeśli nadal dzieje się coś niedobrego, musimy coś z tym zrobić. I nie jest powiedziane, że po jakimkolwiek liście otwartym "ktoś coś z tym zrobi", bo z reguły to nawet nie spoczywa w gestii autorów i sygnatariuszy listu, ale fakt nazwania czyni sprawę publiczną. Już nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie wiedział, więc, jak miał pomagać...

Listy otwarte to też jedna z możliwości prowadzenia dialogu społecznego, forma komunikacji publicznej nieodłącznie związana z systemem demokratycznym, który dialog ma wpisany w swoje założenia. Listy zawierają "informację zwrotną" - podpisując je, mówimy instytucji czy osobie, co nam się nie podoba, co nam trudno dłużej tolerować. A władza? Ta ma moralny obowiązek wziąć list pod uwagę.

- Ale jeśli na tym poprzestaniemy, uważając, że kropla drąży skałę, ułatwimy władzy ignorowanie listów - przestrzega Wilkanowicz. - By władza i ludzie o czymś takim, jak list podpisany przez kilkaset osób, nie zdołała zapomnieć, kropla musi pociągnąć za sobą tysiące kropel - różnych inicjatyw angażujących ludzi na rzecz zmiany i ciągłej dyskusji na temat poruszanej sprawy, choćby w internecie.

Czy list otwarty jako forma dialogu w demokracji może coś zmienić w przypadku instytucji, która nie rządzi się demokratycznymi zasadami, jak np. Kościół?

- Kościół nigdy nie był dyktaturą, a już zwłaszcza dziś, mając za swych członków ludzi wychowanych w warunkach demokracji, nie może ignorować ich odczuć i przekonań - zauważa ks. Janusz Salamon, jezuita, dyrektor Centrum Dialogu i Kultury oraz współautor listu dotyczącego antysemickich wypowiedzi o. Rydzyka. - Od czasów Soboru Watykańskiego II Kościół coraz poważniej bierze pod uwagę także głosy katolików świeckich. Oni też mają sumienia i przez nich też może przemawiać Duch Święty.

Inna sprawa, że polski Kościół nie lubi działać pod presją.

Jakby coś nowego...

Monika Waluś, dr teologii i gospodyni domowa, jest coraz bardziej sceptyczna wobec listów otwartych.

- Zgadzam się z treścią listu, ale nie ukrywam, że podpisałam się pod nim dlatego, że prosiła mnie o to osoba, którą szanuję i cenię. Ludzie powinni móc wyrazić swoją opinię, zobaczyć swoje "towarzystwo w poglądach", ale... Listy, ponieważ muszą być ogólnikowe i dość jednostronne, chcąc nie chcąc przyczyniają się do polaryzacji stanowisk - kolejny raz podkreślamy, gdzie jesteśmy "my", a gdzie jacyś umowni "oni". To jak machanie sztandarem. Listy dotyczą tylko fragmentu rzeczywistości, a przecież nawet ta radiomaryjna jest bardziej skomplikowana, niż to się na pierwszy rzut oka wydaje - widzę przecież w Radiu Maryja także wiele pozytywnych cech.

O dialogu mówią obie strony - o. Tadeusz Rydzyk w liście do słuchaczy i przyjaciół Radia Maryja, ogłoszonym 21 lipca pisał: "Potrzeba nam coraz pilniej merytorycznego dialogu wspierających się wzajemnie obywateli w znoszeniu i rozwiązywaniu trudności narosłych przez wiele ostatnich dziesiątków lat". Stronami rządzi widać inny duch...

Ks. Janusz Salamon: - Nigdy nie należy odrzucać wyciągniętej ręki, ale jeśli próby dialogu nie prowadzą do zmiany postaw w najwyższym stopniu niewłaściwych, wówczas jedyną formą obrony dobra może być właśnie otwarty protest przeciw złu.

Monika Waluś: - Niby powiedzieliśmy, co myślimy, ale nie do końca i nie wszystko - czuję raczej zakłopotanie niż zadowolenie z "dania świadectwa" sprawie. Wolę pozytywne działanie.

Stefan Wilkanowicz proponuje czytanie tekstów Jana Pawła II i dokumentów Soboru Watykańskiego II na temat stosunku do Żydów.

Ks. Janusz Salamon uważa, że taka wspólna inicjatywa w obronie wartości kształtuje nową jakość wspólnoty kościelnej: - To list katolików, duchownych i świeckich, nie tylko intelektualistów, jak twierdziły niektóre media, którzy deklarują swoją odpowiedzialność za przyszłość polskiego Kościoła. Rodzaj aktu założycielskiego nowego stylu - katolicy świeccy budzą się do etycznej świadomości, że muszą sami zaprotestować, gdy w ich Kościele dzieje się coś, czego nie mogą zaakceptować. Jako chrześcijanie nie budujemy Królestwa Bożego wyłącznie przez czynienie dobra, ale też przeciwdziałając rozprzestrzenianiu się zła. Brak protestu przeciwko złu prowadzi do jego banalizacji.

***

O wiośnie nowej wspólnoty mówił parę miesięcy temu Adam Workowski, filozof, w dyskusji "Co wydarzyło się 7 stycznia?" ("Znak" nr 4/07), dotyczącej sytuacji Kościoła w Polsce po rezygnacji abp. Stanisława Wielgusa - wspólnoty opartej o te same wartości i dającej moralne świadectwo przeciwko złu. To właśnie przy okazji sprawy abp. Wielgusa najmocniej dało się słyszeć hasło kościelnych kontestatorów - "My jesteśmy Kościołem"...

Listy otwarte pozwalają się ludziom zobaczyć i policzyć (te same wrażenia, choć czasy jakże odmienne, mieli uczestnicy pierwszej papieskiej Mszy na krakowskich Błoniach w 1979 r.). Czy są wystarczającą podstawą, by oczekiwać np. zmiany relacji między Kościołem hierarchicznym a wiernymi na bardziej egalitarne? To chyba nadmiar optymizmu; dzięki nim można jednak zobaczyć, że wielu sobie tego życzy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]