Tyrania doraźności

Czas taryfy ulgowej dla PO dobiega końca. Ważniejsze od przynależności partyjnej ministra infrastruktury czy zdrowia są stan dróg i punktualność pociągów albo okres oczekiwania na zabiegi. Rzeczywistość zwycięża nad polityczną grą.

11.01.2011

Czyta się kilka minut

Zaufanie staje się polską racją stanu" - mówił Donald Tusk w exposé rządowym z 23 listopada 2007 r., a ja w pełni się zgadzam z tezą premiera. Tak, zaufanie jest racją stanu, podobnie jak racją stanu jest planująca wyobraźnia polityków, ekspertów i oświeconej opinii publicznej. Te dwa czynniki stanowią o tym, co nazywamy odpowiedzialnym przywództwem, co czyni interes państwa pomyślany w kategoriach dłuższego czasu swoim punktem odniesienia.

Pod wiatr

Twierdzę, że weszliśmy w najtrudniejszą dekadę od roku 1989, gdy mieliśmy do czynienia niemal z bankructwem państwa i deficytem 2,5 proc. (obecnie wynosi wedle różnych szacunków 7,9 proc.). Wtedy dokonywała się realna katastrofa gospodarcza, ale dysponowaliśmy, jak się okazało, znacznymi rezerwami. Największymi były olbrzymia, pobudzona zmianami oddolna inicjatywa, znaczne pole dla prywatyzacji i inwestycji, pierwsze budowane od zera instytucje gospodarcze, takie jak giełdy, nowoczesny system bankowy itd. Zmiany w chwili powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego były popierane niemal przez całe społeczeństwo, więc kredyt zaufania udzielony nowym porządkom był niewiarygodnie wysoki. Teraz sytuacja zdaje się być, mimo wielkich zmian, poprawy jakości i warunków życia, niezwykle trudna.

Stajemy przed wyzwaniem już nie transformacyjnym, ale podstawowym: infrastrukturalnym i społecznym na olbrzymią skalę. Najogólniej rzecz biorąc, chodzi o stan polskiego systemu energetycznego, kolejnictwa, dróg, poziom dostępu do szerokopasmowego internetu, realizację programu gospodarki poindustrialnej, w tym rozwój nauki (nakłady na naukę pozostają od lat najniższe w Europie). Nie chodzi oczywiście tylko o olbrzymie sumy - rzędu kilkuset miliardów euro do końca dekady - niezbędne do realizacji tych celów, ale również o stosowne zmiany instytucjonalne i prawne. Rzecz jest tym bardziej nagląca, że skończyły się czy kończą rezerwy, które były łatwo dostępne. Nic nie zostało z dawnego entuzjazmu. Mało kto ufa władzy. Kończą się pieniądze z europejskich funduszów spójności. Zła jest sytuacja budżetu. Pole dla prywatyzacji jest ograniczone.

Nie wiem, jakie rząd Donalda Tuska ma plany na okres powyborczy i jak zamierza je realizować. Nie wiem, jak i co myśli o procesach społecznych: które uznaje za warte podtrzymania i wzmocnienia, a które chciałby osłabić. Najważniejsze z nich, czyli kwestie demografii, bezrobocia, poprawy jakości kształcenia, scalenia różnych obszarów Polski, nie znajdują na razie - z tego, co wiem - konsekwentnej i jasnej odpowiedzi.

Powrót rzeczywistości

Jeszcze raz zajrzałem do exposé Donalda Tuska - jest to zresztą jedyne niedoraźne przemówienie premiera, w którym zawarta była jakaś obietnica i projekty zmian - i mam wrażenie, że niewiele z tamtych zobowiązań pozostało. Wbrew obietnicom, nie będziemy mieli rychło euro, zwiększyły się, a nie zmniejszyły obciążenia podatkowe i nie uproszczono przepisów ich dotyczących, na granicy załamania jest stan finansów publicznych, niewiele się zmieniły bariery proceduralne i prawne w obszarze polityki infrastrukturalnej. Nic nie zrobiono dla walki z korupcją.

Lista niedotrzymanych zobowiązań jest bardzo długa. Tamte słowa uleciały, jakby nikt się nimi szczególnie nie przejmował. Nie wraca do nich słaba opozycja. Nie wracają publicyści. Nie biorą ich poważnie wyborcy, jakby uważali z góry, że politykom i tak ufać nie należy, podobnie jak nie powinno się od nich oczekiwać niczego szczególnego.

W roku wyborów parlamentarnych powraca z całą stanowczością rzeczywistość, którą politykom wszystkich partii udawało się na kilka lat przesłonić. Rzeczywistość uderza deficytem budżetowym, majstrowaniem przy funduszach emerytalnych, fatalnym stanem kolejnictwa, zbliżającą się śmiercią krajowych dróg. Rzekłbym: wyszliśmy rzeczywiście z fazy politycznych rozgrywek, gdy pewne działania tłumaczono partyjnymi interesami i personalnymi niechęciami. Teraz, gdy PO ma pełnię władzy w państwie, gdy niemal wszystkie samorządy znajdują się pod kontrolą polityków partii rządzącej, gdy może opierać się na prezydencie,  rzeczniku praw obywatelskich, mediach, gdy większość sędziów z Trybunału Konstytucyjnego będzie miało za sobą błogosławieństwo parlamentarnej większości, trzeba domagać się od tak potężnego ugrupowania, by udzieliło nam realistycznych odpowiedzi na podstawowe wyzwania. Można i trzeba od nich domagać się mówienia o realnych problemach, a nie prowadzenia gier medialnych.

PiS nie daje alibi

Do tej pory PO znajdowała polityczne uprawomocnienie w zwalczaniu PiS-u. To był jedyny trwały komponent programowy - pozostałe treści ideowe wydają się nieprzejrzyste i całkowicie płynne. Wiele osób udzieliło zresztą poparcia dla formacji Tuska dlatego, że stanowiła zaporę przed ugrupowaniem IV Rzeczypospolitej. Ba, nawet krytyka rządu wydawała się zmiękczona, by przypadkiem nie dać argumentów przeciwnikom.

Ten czas dobiega końca z kilku powodów. Dla wielu osób istotniejsza od pytania, kto rządzi, stała się kwestia, kto i jak potrafi nazywać i rozwiązywać problemy społeczne i gospodarcze państwa. Mnie np. nie interesuje, z której partii wywodzi się minister infrastruktury. Ważne jest to, czy drogi są w lepszym stanie i czy czyste pociągi przyjeżdżają punktualnie. Nie ciekawi mnie też polityczne zaplecze ministra zdrowia, tylko czas oczekiwania na zabiegi i na lekarza. Rzeczywistość jest ważniejsza niż polityczna gra, a sprawdzianem nie jest to, czy ktoś popiera, czy nie popiera jakiejś partii, ale to, czy potrafi lub nie potrafi rządzić.

Trudno stawiać sobie jako cel ambitny i warty realizacji pokonanie partii Jarosława Kaczyńskiego, która nie tylko nie ma szans zwycięstwa w wyborach, ale, co ważniejsze, takiego postulatu sobie nawet nie stawia. Nie sposób usprawiedliwiać siebie chęcią zwalczania partii, która cofa się, zostawiając niemal całą przestrzeń publiczną i medialną, odbierając tym samym PO jej polityczną legitymizację. Nie jest ważne, przeciw komu jest Platforma, ważne jest tylko to, co ta partia ma nam do zaproponowania i czy widzi jakieś poważne zadania.

Emerytury: kwestia zaufania

Nie chcę powiedzieć, że te dramatyczne wyzwania wynikają tylko z zaniedbań czy zaniechań obecnego rządu. Najczęściej nasze słabości są efektem wieloletnich błędów wielu rządów. Wszelako partia, która ma tak olbrzymią władzę, bierze na siebie ogromną odpowiedzialność i nie ma już żadnych dla siebie samousprawiedliwień. Musi odpowiedzieć na pytania, jak sobie poradzi z finansowaniem tych zmian, jakie prawa uchwali, jak poszczególne instytucje usprawni. A za najważniejszą kwestię uważam - podobnie, jak to mówił premier Tusk w 2007 r. - zaufanie publiczne.

Kilka lat temu mogliśmy słusznie obawiać się brutalności służb specjalnych, kierowanych czy inspirowanych przez ministra Zbigniewa Ziobrę. Baliśmy się podsłuchów i rewizji o piątej rano. Śmierć Barbary Blidy jest wydarzeniem bez precedensu w demokratycznej Polsce. Zaufanie do ówczesnej ekipy było nikłe. Ale co myśleć o zaufaniu do obecnego rządu, który nie o szóstej rano, ale w środku dnia oznajmia, że nasze oszczędności emerytalne będą nam w znacznej części odebrane, uzasadniając tę decyzję, jak mówił to premier, "idiotycznymi przepisami UE". Dokonuje się niejasny zabieg na pieniądzach publicznych i prywatnych, by w ten sposób nie po raz pierwszy podważyć zaufanie do państwa i polityków.

Złamane zostało podstawowe i święte nie tylko dla liberałów prawo własności, a do tego decyzja premiera wydaje się całkowicie niezrozumiała. Jeszcze w grudniu, przy głosowaniu budżetu zapewniano obywateli, że rząd kontroluje stan finansów państwa. Miesiąc później premier groził nam, że odbierze zasiłki chorobowe, cofnie rewaloryzację rent. Co się stało? Rzecz nie tylko w informacyjnej polityce rządu i jawności debaty życia publicznego. Rzecz właśnie w zaufaniu, bo pytać możemy, dlaczego teraz przepisy statystyczne UE okazały się idiotyczne i dlaczego przez trzy poprzednie lata prowizje OFE były w pełni akceptowane.

Ewentualny kolejny sukces wyborczy Platformy nie musi się okazać tak wielkim sukcesem, gdyż rząd będzie obarczony rosnącym kryzysem finansów i nie będzie wiedział, jak uporać się z kolejnymi wyzwaniami. Nie ma na kogo zwalać odpowiedzialności za to, co się dzieje obecnie. Nie może udawać, że żyjemy w najlepiej z urządzonych państw.

Sytuację mam za poważną, ponieważ sama partia Tuska sprawia wrażenie skłóconej, podzielonej na baronie i sfery wpływów, ale z pewnością nie podejmuje żadnych poważnych dyskusji merytorycznych. W tym sensie życie polityczne wewnątrz niej wydaje się być podporządkowane aktualnym wytycznym jej szefów. Jak mówił o swoim klubie poseł Mirosław Sekuła: czuje się on tylko dodatkiem do karty do głosowania. Wiele to mówi o marginalizacji parlamentarzystów i słabości parlamentu.

Lekcje indywidualizmu

Staromodni liberałowie zwykle ostrzegali nas przed nadmiarem władzy jednej elity politycznej, argumentując, że wszelka władza korumpuje, a władza nadmierna korumpuje najmocniej. Nie ma powodu, by im nie wierzyć. Wolności obywatelskie nie są czymś danym, jak nie jest zagwarantowana na wieki wieków wolność słowa czy wolność gospodarcza. Wolność słowa może być ograniczona, jak to się dzieje na Węgrzech, a wolność gospodarcza może być krępowana, jak to ma miejsce u nas, mimo że obecne ugrupowanie rządzące chce uchodzić za przyjazne dla biznesu. Możemy słusznie pytać, czy PO zdaje sobie sprawę z tego zagrożenia nadmiarem władzy.

Rzecz jest tym ważniejsza, ponieważ obecna ekipa wcale nie cieszy się szczególnym zaufaniem, nie mówiąc już o przyjaźni ze strony istotnej jakościowo opinii publicznej. Można podejrzewać, że PO wygra wybory, acz to zwycięstwo nie będzie już takie mocne i przekonywające.

Dostrzegam rosnącą irytację obecnej ekipy na słowa krytyki, co nie znaczy, że ta irytacja ma się zamienić w ustawę ograniczającą wolność wypowiedzi. Niepokojącym znakiem zagrożenia wolności jest jednak próba likwidacji jedynego opozycyjnego dziennika "Rzeczpospolita". Wiele stacji telewizyjnych delikatnie dostosowuje się do oczekiwań rządu i unika poważnych debat. Dzieje się tak choćby w telewizji publicznej. Można nie lubić autora programu "Warto rozmawiać", ale reprezentuje on istniejące i uprawnione poglądy na kwestie publiczne. Nic w zamian osoby odpowiedzialne za ład medialny nie proponują. Niewiele wskazuje na to, że telewizja czy radio publiczne wyzwolą się spod kontroli polityków.

Oczywiście nie obawiam się tyranii PO, choć z pogranicza tyranii jest arbitralna decyzja o naszych emeryturach i domaganie się radykalnego skrócenia okresu konsultacji społecznych ze związkami zawodowymi i organizacjami przedsiębiorców. Nie sądzę, by obecna ekipa zechciała jawnie ograniczać uprawnienia sędziów i adwokatów. Obawiam się natomiast utrzymującej się doraźności w działaniach państwa, nazywanej polityką małych kroków, a także nieprzewidywalności decyzji i braku społecznej wyobraźni. Tego rodzaju słabości nie wynikają z nadmiaru władzy, ale z tego, jak dobiera się i kształtuje obecne elity, z ich społecznego pochodzenia i rodzaju kultury politycznej.

Moje zmartwienie dotyczy kwestii odpowiedzialności za dobro wspólne. Jak większość obywateli, staram się żyć z kraja, licząc bardziej na siebie niż na instytucje publiczne. Nie chcąc czekać tygodniami na zabiegi lekarskie, płacę za nie z własnej kieszeni, nie mogąc uporać się z administracją mieszkaniową, łatam dziury sam. Tak jest we wszystkich obszarach mojego życia. Obecne państwo i kolejne rządy aplikują mi od lat zdrową lekcję aspołecznego indywidualizmu i nieufności.

Nic się pod tym względem nie zmieniło od czasów starego reżimu. Nie wierzę, by miało się cokolwiek zmienić po 2011 r. Problem zaufania pozostaje racją stanu albo, dokładniej: pustą obietnicą psychoterapeutyczną polityków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1951-2023) Socjolog, historyk idei, publicysta, były poseł. Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. W 2013 r. otrzymał Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera w kategorii „Pisarstwo religijne lub filozoficzne” za całokształt twórczości. Autor wielu książek, m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2011