Trzeba zobaczyć więcej

Edwin Bendyk, animator Kongresu Kultury: Prominentni przedstawiciele opcji prawicowej mówią, że wielokulturowość jest błędem. Ale przecież kultura może być przestrzenią twórczego sporu, prowadzącego do współzależności i syntezy. Tylko taka kultura pozwala na budowanie wspólnoty.

03.10.2016

Czyta się kilka minut

Edwin Bendyk: subkultura gier komputerowych już nie jest niszą, lecz głównym nurtem. / Fot. Wiedźmin 2 / MATERIAŁY PRASOWE
Edwin Bendyk: subkultura gier komputerowych już nie jest niszą, lecz głównym nurtem. / Fot. Wiedźmin 2 / MATERIAŁY PRASOWE

PIOTR KOSIEWSKI: Kongres Kultury – dlaczego ma odbyć się właśnie teraz?

EDWIN BENDYK: Na początek zastrzeżenie: nie jestem upoważniony do wypowiadania się w imieniu Kongresu. Kongres nie ma rzecznika, jest ruchem ludzi zgadzających się z manifestem zwołującym do spotkania. Podpisało się pod nim 1200 osób, każda miała swój konkretny powód. Dlaczego więc dzisiaj? Już od pewnego czasu, na długo przed zmianą władzy, czuć było, że coś istotnego dzieje się w kulturze, coś, co mówi o społeczeństwie i otaczającym go świecie. Żeby zrozumieć obraz całości, musimy się zebrać i porozmawiać.

W raporcie „Praktyki kulturalne Polaków” opublikowanym w 2014 r. prof. Barbara Fatyga przedstawia wyniki odpowiedzi na pytania o wartości organizujące życie Polaków. Okazuje się, że najważniejsze to rodzina, zdrowie i praca. Wartości odnoszące się do życia społecznego i wspólnotowego wskazywane były o wiele rzadziej, a analiza wyników prowadziła do wniosku, że powrócić należy do tezy o „próżni socjologicznej”. Prof. Stefan Nowak w latach 70. określił tym terminem brak społecznych struktur pośredniczących między podstawowym poziomem organizacji, rodziną, a poziomem najwyższym, państwem. Ustrój się zmienił, próżnia trwa, a jej symptomem jest m.in. niski poziom zaufania wśród Polaków. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedzi na pewno warto i trzeba szukać w kulturze.

Ponad połowa spośród blisko 3 tys. osób zarejestrowanych na Kongres – nie wiemy, ile osób ostatecznie się pojawi – pochodzi spoza Warszawy, z setek mniejszych i większych ośrodków. Tam żyją zarówno wielką polityką, jak i polityką lokalną, mającą największy wpływ na lokalne życie kulturalne.

Pamiętajmy, że ok. 80 proc. środków publicznych przeznaczanych w Polsce na kulturę jest przecież w dyspozycji samorządów.

W ostatnich latach mówiono o tym, jak wiele dobrego dzieje się w kulturze. Zasadnie: powstawały nowe instytucje, po dziesiątkach lat zaczęły się inwestycje w infrastrukturę, pojawiło się młode pokolenie artystów, nasza kultura coraz silniej była obecna za granicą. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego tak wiele osób mówi, że jest tak źle?

Kongres Kultury Polskiej z 2009 r. pokazał, jak mało wiemy o kulturze w Polsce. Uświadomienie tych luk uruchomiło lawinę nowych badań realizowanych nie tylko przez instytucje akademickie, ale też organizacje społeczne i instytucje kultury, by wspomnieć Bibliotekę Elbląską czy Fundację Bęc Zmiana.

Wynika z nich jednoznacznie, że aktywność kulturalna w Polsce nabiera intensywności. Wystarczy spojrzeć na Warszawę czy inne duże ośrodki, gdzie systematycznie przybywa utalentowanych osób widzących w aktywności twórczej sposób na życie. Pojawiają się nowe, ciekawe inicjatywy, ale jednocześnie nasila się konkurencja o niewystarczające zasoby, która prowadzi do prekaryzacji.
Kultura kwitnie, ludzie kultury niekoniecznie – i mamy paradoks, który prowadzi do poważnych napięć. Część twórców chciałaby je usunąć przez zapewnienie ochrony socjalnej artystom. Trudno nie uznać słuszności tego postulatu, ale jeszcze trudniej rozwiązać inny problem: jak uznać, kto jest twórcą, w epoce, kiedy nie wymaga to ani dyplomu uczelni artystycznej, ani przynależności do związku twórczego?

Innym istotnym zjawiskiem jest fragmentaryzacja kultury.

I jej rozsypywanie się na różnego rodzaju, mocno wyspecjalizowane nisze. Jedną z nich są np. grupy rekonstrukcji historycznej. To bardzo ciekawe zjawisko kulturowe, które długo pozostawało niedostrzegane i nieuznawane zarówno przez establishment, jak i instytucje, z Ministerstwem Kultury włącznie. Tymczasem powstało zjawisko angażujące energię dziesiątków, a nawet setek tysięcy ludzi, głównie z klasy średniej, bo na zajmowanie się rekonstrukcjami trzeba mieć odpowiednie zasoby finansowe i wysoki kapitał kulturowy. Powstał gigantyczny ruch kulturowy par excellence.

Inny przykład: grupy kibicowskie. Można je stygmatyzować i mówić o nich „kibolskie” – część pewno zasługuje na takie miano. Jeżeli jednak popatrzymy na tę aktywność od strony kulturowej, to jest to sfera bardzo ciekawej ekspresji symbolicznej w wymiarze wspólnotowym. W tzw. oprawach meczy wyrażają się niezwykłe kompetencje społeczne i estetyczne. Zresztą słynny w swoim czasie „Staruch”, lider kibiców Legii, jest absolwentem ASP.

W końcu trzeci przykład: subkultura gier komputerowych. To już nie jest nisza, lecz główny nurt, zarówno kulturowy, jak gospodarczy. Wyprodukowanie „Wiedźmina 3” kosztowało 300 mln zł, pochodzących tylko z prywatnych zasobów! Czas zacząć myśleć, jaki będzie wpływ takich podmiotów, dających zatrudnienie tysiącom twórczych pracowników, na życie kulturalne we wszystkich jego wymiarach: od rynku przez kształcenie artystyczne po praktyki kulturalne.

Coraz silniej artykułowane są oczekiwania większego zaangażowania państwa, przywrócenia roli instytucji, etatyzacji. Czy można te dwa różne porządki pogodzić?

Jeden sposób polega na zarządzaniu konfliktem i obsługiwaniu interesów najbardziej zmobilizowanych grup, kosztem tych, którzy nie są w stanie się przebić ze swoimi postulatami. To kuszące, zwłaszcza dla rządzących, rozwiązanie. Jest jednak inne: spotkanie tych różnych postaw i wypracowanie form współzależności. Kongres stwarza szansę rozpoczęcia szerokiej debaty o tym, jaka jest kultura w Polsce i jak radzić sobie z jej rosnącą różnorodnością. W programie, który powstał oddolnie, widać te wszystkie napięcia. Będzie słychać bardzo silny głos twórców związanych z Obywatelskim Forum Sztuki Współczesnej, które postuluje nadanie praw socjalnych twórcom, pojawią się inne, opozycyjne propozycje. To może być bardzo ciekawe zderzenie.

Mamy też inne napięcia: między centrum a prowincją. To pierwsze coraz bardziej dominuje.

W Polsce kształtuje się trzystopniowy podział. Jest Warszawa, jedyna prawdziwa metropolia, następnie miasta metropolitalne: Kraków, Wrocław, Poznań... Wreszcie są mniejsze ośrodki czy wsie. Stolica wysysa dziś energię kulturotwórczą z całej Polski. Z dwóch głównych powodów. Jednym są zasoby. To najbogatsze miasto.

Istnieje jednak też druga przyczyna: strukturalna. To jedyne miasto, w którym zarządzanie kulturą nie jest scentralizowane. Nie ma jednego dysponenta środków publicznych, które w Polsce decydują o finansowaniu kultury. Można prowadzić grę z różnymi dysponentami: z urzędem miasta, dzielnicami, z pieniędzmi marszałkowskimi, narodowymi, a do tego jest bogaty rynek i duża, zasobna publiczność. Przestrzeń autonomii dla twórców jest tu największa.

Rządzący obecnie proponują takie rozwiązanie: zwiększenie udziału Ministerstwa Kultury w zarządzaniu tym, co dzieje się w całej Polsce. To MKiDN ma być współzarządzającym coraz większą liczbą instytucji.

To leczenie objawowe. Jednym ze zjawisk, o których będzie mowa podczas Kongresu Kultury, są nowe formy aktywności kulturalnej pojawiające się poza ładem instytucjonalnym, często bez żadnych form organizacyjnych, mimo to o bardzo dużym potencjale kulturotwórczym. Każda próba centralizacji spowoduje, że zamiast włączać to, czego w kulturze nie widać, wzrośnie liczba zjawisk pomijanych.
Decentralizacja kraju – także w obszarze kultury – spowodowała, że wiele ośrodków, także mniejszych, bardzo dobrze sobie radzi. Potrafiły one, jak np. Krotoszyn, przeciwstawić się festynizacji życia i innym negatywnym, szeroko krytykowanym zjawiskom. Problem w tym, że często nie wiemy o tych innowacjach i wynikających z nich dobrych praktykach.

Powrót do omnipotentnego państwa nie rozwiąże problemów kultury, może jedynie zapewnić złudne poczucie większej politycznej kontroli nad tą krnąbrną sferą.

Okazuje się – po 27 latach – że nadal mamy inny problem: z autonomią instytucji i wyznaczeniem granic interwencji władz.

Owszem. Konstytucja gwarantuje wolność twórcom, a ustawy autonomię instytucjom sztuki i kultury, nakładając na władze publiczne obowiązek ich finansowania bez jednak bezpośredniej ingerencji w program i działalność merytoryczną. Prawo prawem, o rzeczywistości zaś decyduje kultura polityczna i obyczaj. Gdy minister kultury, tak jak Piotr Gliński, wzywa do zdjęcia z afisza sztuki, co miało miejsce w przypadku „Śmierci i dziewczyny” w Teatrze Polskim we Wrocławiu, myli rolę osoby prywatnej, która może mówić, co jej się nie podoba, nawet nie oglądając spektaklu, i urzędnika państwowego, który może działać tylko w granicach prawa i poprzez prawo.

Jednak nie sądzę, by dobrym rozwiązaniem wszystkich bolączek związanych z ingerencjami w autonomię kultury było wprowadzanie coraz bardziej restrykcyjnych reguł prawnych. Pole kultury nie da się sparametryzować, podobnie jak pole nauki. Musi nastąpić połączenie zabezpieczeń ustawowych gwarantujących autonomię i wolność sztuki z dobrym obyczajem, a ten dobry obyczaj może wynikać tylko i wyłącznie z kondycji sfery publicznej i aktywności społeczeństwa obywatelskiego. Jakość demokracji wymaga ciągłej walki i zaangażowania. Z tym mamy kłopot i nie powinniśmy się zatem dziwić, że niekontrolowana władza rozszerza pole swojej autonomii, coraz silniej wkraczając też w sferę kultury.

Jest także inny konflikt, dotyczący prestiżu w kulturze. Czy mainstream kulturalny stał się zamknięty, że nie dopuszcza innych zjawisk lub je marginalizuje?

Wspólnie z Narodowym Centrum Kultury i Fundacją Bęc Zmiana prowadziłem projekt badawczy „Spisek kultury”. Postanowiliśmy wyjaśnić, w jaki sposób funkcjonują obiegi kultury oraz mechanizmy włączania i niewłączania, wręcz uniewidaczniania różnych praktyk kulturowych. Jedną z inspiracji była reakcja wielu środowisk na protesty młodzieżowe przeciwko ACTA, zryw w obronie pewnego modelu bycia w kulturze, modelu „naturalnego” dla tzw. cyfrowych tubylców.

Okazuje się, że to bardzo złożone zjawisko, którego nie sposób sprowadzić do tego, o czym lubi mówić PiS: układu czy mafii kulturalnej. Ów proces uniewidaczniania jest m.in. związany z ochroną zasobów finansowych. Gdy są ograniczone, nikt nie chce wpuszczać nowych chętnych. To jednak tylko jedna z przyczyn. Inną jest to, o czym już wspominałem: brak wiedzy o rozmaitych zjawiskach w kulturze. Coś, co nie jest nazwane i uznane najpierw w obiegu badawczym, a potem w metakulturowym, nie istnieje.

Dobrym przykładem są nowe formy kultury cyfrowej, ale też życie kulturalne na obszarach zmarginalizowanych. Ich obraz, kreowany w głównym nurcie medialnym, np. w serialach, to upadek, anomia... Jedyne, co robią mieszkańcy postpegeerowskich wsi, to picie taniego wina pod sklepem. Tymczasem np. badania etnograficzne Tomasza Rakowskiego pokazały, jak ciekawe i bogate życie społeczno-kulturalne kwitnie na tych rzekomych pustyniach. Oczywiście, są to inne formy niż praktykowane w wielkich miastach, i dlatego umykają uwadze. Czy są przez to gorsze? Sukces kolumbijskiego Medellin, 20 lat temu światowej stolicy zbrodni, a dziś najbardziej innowacyjnego miasta na świecie, polegał na uznaniu godności mieszkańców barrios poprzez uznanie ich podmiotowości kulturowej.

Jednak wskazywany jest też inny rodzaj wykluczenia: ideowego. Zarzuca się, że postawy prawicowe, konserwatywne, chrześcijańskie, nawiązujące do katolicyzmu w kulturze, są marginalizowane albo wypychane.

Pytanie, na ile mamy do czynienia z rzeczywistym dyskryminowaniem, na ile z automarginalizacją, a na ile w końcu z brakiem oferty na odpowiednim poziomie, który umożliwiałby prezentację sztuki nazwijmy umownie prawicowej w instytucjach sztuki? Doskonale wszystkie te aspekty pokazała wystawa „Nowa sztuka narodowa” zaprezentowana w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Trudno jednak zgodzić się na tezę o systemowej dyskryminacji, gdy w Warszawie istnieje utrzymywane przez miasto Centrum Jana Pawła II, a we Wrocławiu Ośrodek Pamięć i Przyszłość. To bardzo silne instytucje. Muzeum Powstania Warszawskiego, instytucja miasta Warszawy, też zresztą prowadzi aktywną działalność na polu kultury i sztuki. To nie jest lewicowo-liberalny salon i nie są to jedyne przykłady.

Problemem jest marginalizacja i uniewidocznianie w ogóle – z przyczyn społecznych, klasowych czy ideowych. Mechanizmy wykluczania są podobne, chociaż różne kwestie miewają istotne znaczenie: w jednym przypadku polityczne, w innym estetyczne lub epistemologiczne. W diagnozie, którą szykujemy na Kongres, do najważniejszych zaliczyliśmy poszerzanie pola kultury, czyli jak do powszechnej świadomości i kulturalnego obiegu wprowadzać to, co dzieje się dziś na marginesach, a warte jest szerszego uznania.

Pytam o wizje prawicowe, bo w nich kultura pełni bardzo ważną funkcję jako narzędzie budowania wspólnoty. Jednak czy dzisiaj kultura, która jest tak bardzo różnorodna, może pełnić takie funkcje? I to w inny sposób, niż tego oczekuje prawica?

Jest mi bliska wizja papieża Franciszka, który mówi o kulturze jako przestrzeni uznania różnorodności. On nie mówi o tolerancji, czyli o życiu obok w swoich niszach, tylko o odkryciu, że cnotą i jednocześnie koniecznością jest współzależność, czyli wzajemne uznanie i gotowość do syntezy. Tymczasem model prawicowy, w przypadku naszej prawicy de facto tradycjonalistyczny, to model zamknięty. On nie umożliwia współzależności. Więcej, kwestionuje paradygmat syntezy. Prominentni przedstawiciele opcji prawicowej mówią, że wielokulturowość jest błędem antropologicznym itd.

Kultura może być przestrzenią konfliktu i antagonizmów, może być przestrzenią twórczego sporu, agonu prowadzącego do współzależności i syntezy. Taka kultura pozwala na budowanie wspólnoty, która nie jest wspólnotą monolityczną, tylko powstającą poprzez ciągłe konstruowanie owego „my”, składającego się z różnych fragmentów. To nie utopia. Proces budowania w ten sposób wspólnoty można obserwować dzisiaj na Ukrainie. Ukraińcy odkryli na Majdanie, że Ukraina to nie „my”. Ukraina to „ja” – jak krzyczeli rewolucjoniści. I z tych „ja” muszą dopiero zbudować „my”. Nie monolityczne, odwołujące się do jednej ikony Stefana Bandery czy Bohdana Chmielnickiego, tylko łączące wizje wyrażające się w różnych postaciach, bohaterach i symbolach. Dopiero wtedy stworzą ukraińską przekonującą całość.

My także musimy wyjść z okopów. Nie dajmy się zamknąć w polskości, apelował Mirosław Bałka podczas spotkania DE-MO-KRA-CJA w Lublinie. Wszelkie próby redukowania kultury i wspólnoty do monolitu i tak będą nieskuteczne. Polska kultura jest zbyt różnorodna, a społeczeństwo zbyt złożone, by powiódł się projekt kulturowej kontrrewolucji, o jakim była mowa w Krynicy podczas spotkania Jarosława Kaczyńskiego z Viktorem Orbánem. Bo taka już jest ta nasza kultura, na dobre i na złe. ©

EDWIN BENDYK jest dziennikarzem i publicystą, redaktorem „Polityki”. Kierownik Centrum Badań nad Przyszłością Collegium Civitas. Wykładowca w Szkole Nauk Społecznych PAN. Jeden z inicjatorów tegorocznego Kongresu Kultury. Ostatnio wydał książkę „Jak żyć w świecie, który oszalał” (z Jackiem Santorskim i Witoldem M. Orłowskim).

KONGRES KULTURY 2016
W dniach 7–9 października br. w Warszawie odbędzie się czwarty już Kongres Kultury. Tegoroczny, w odróżnieniu od poprzedniego, zorganizowanego w 2009 r., jest inicjatywą oddolną. Pod listem inicjującym spotkanie podpisało się blisko 1200 osób z całej Polski, w tym Mirosław Bałka, Edwin Bendyk, Jacek Bromski, Beata Chmiel, Agnieszka Holland, Iwona Kurz, Krzysztof Penderecki, Beata Stasińska, Andrzej Stasiuk, Olga Tokarczuk i Krzysztof Warlikowski, a jego organizację wspierają Obywatele Kultury, Obywatele Nauki i Obywatele dla Edukacji, Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej, Teatr Powszechny w Warszawie, Galeria Labirynt Lublin oraz Gildia Reżyserów Polskich.
„Podstawą demokracji jest wolność, równość i społeczna sprawiedliwość, poszanowanie praw człowieka i uznanie różnorodności” – podkreślają organizatorzy Kongresu. Impreza ma być próbą odpowiedzi na pytania, jakiej kultury dziś potrzebujemy, oraz co wymaga naprawy? Nie ma uciekać od problemów, z jakimi boryka się kultura pod rządzami Prawa i Sprawiedliwości, ale ambicją organizatorów jest udzielenie odpowiedzi na bardziej fundamentalne pytania o przyszłość kultury.
Swój udział w Kongresie zgłosiło ponad 3300 osób, a jego program był tworzony oddolnie: każdy mógł zaproponować temat, który należy podjąć – wyboru dokonano w internetowym głosowaniu. Ostatecznie rozmowy będą dotyczyć społecznej odpowiedzialności kultury, relacji centrum–peryferie, autonomii artystycznej, edukacji, mediów publicznych, zatrudnienia w sektorze kultury oraz kultury i problemu wspólnoty.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.
Dziennikarz, publicysta i pisarz. Kieruje działem naukowym tygodnika POLITYKA. Opublikował cztery książki: „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (W.A.B., 2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (W.A.B, 2004),… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2016