Trudne przestawianie zwrotnicy

Pełnię władzy przejęła partia chętnie się odwołująca do tradycji katolickiej. Wcześniej Synod na temat rodziny zaapelował o odnowę Kościoła. Jakie wyzwania niesie ta sytuacja?

15.11.2015

Czyta się kilka minut

Uroczystość zaprzysiężenia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. Sejm, 6 sierpnia 2015 r. / Fot. Wojtek Laski / EAST NEWS
Uroczystość zaprzysiężenia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. Sejm, 6 sierpnia 2015 r. / Fot. Wojtek Laski / EAST NEWS

Tegoroczne obrady drugiej części Synodu dotyczyły małżeństwa i rodziny we współczesnym świecie. Zakończyły się przyjęciem dokumentu końcowego o wiele lepszego niż przed rokiem. Większość rozczarowań, które wyrażałem, także na łamach „TP”, po zeszłorocznych obradach Synodu, jest już nieaktualna.


Szkoda wielka, że w trzy tygodnie po zakończeniu zgromadzenia biskupów wciąż nie dysponujemy polskim przekładem dokumentu końcowego. Wcale nie lepiej było jednak z przekładem angielskim. Nie mogąc doczekać się na zapowiadane oficjalne tłumaczenie watykańskie, sprawy wziął we własne ręce bp Michael Campbell z Lancaster i obdarzył świat anglojęzyczny autorskim przekładem relatio finalis.


Po lekturze całości dokumentu końcowego pozostają we mnie, co prawda, dwa niepokoje co do spraw istotnych, ale tu je tylko zasygnalizuję. Pierwszy dotyczy nieuwzględniania przez ojców Synodu specyfiki duchowości małżeńskiej, zwłaszcza małżeństwa jako wspólnego powołania. Nawet papież podczas odbywającej się w trakcie Synodu ceremonii kanonizacyjnej Zelii i Ludwika Martinów, rodziców św. Teresy z Lisieux, ani słowem nie wspomniał, że są oni pierwszą wspólnie kanonizowaną parą małżeńską w historii Kościoła.


Drugi niepokój związany jest z możliwością sprzecznych interpretacji niektórych ogólnych wskazówek zawartych w punktach 84-86, dotyczących osób rozwiedzionych żyjących w nowych cywilnych związkach małżeńskich. Wyraźnie jest to dopiero punkt wyjścia, a nie punkt dojścia. Zapisy te niezbędnie wymagają doprecyzowania przez papieża w dokumencie posynodalnym.


Wielkim sukcesem Synodu jest natomiast znalezienie – również w tej ostatniej sprawie, tak mocno dzielącej biskupów przed obradami – takich sformułowań, które zyskały aprobatę ponad dwóch trzecich uczestników. I o tej stronie obrad chciałbym tu więcej napisać. Jest ona bowiem znaczącą lekcją dla Kościoła w Polsce.


Prywatne rozumienie ortodoksji
Głębokim nieporozumieniem wydawało mi się sprowadzanie synodalnych obrad do kwestii komunii dla rozwodników. Takie uproszczone myślenie dominowało w wielu polskich kręgach katolickich. Pomińmy już opinie z portali internetowych. Jednak nawet w „Gościu Niedzielnym” ks. Tomasz Jaklewicz przedstawiał ogólnoświatowe spotkanie biskupów jako „walkę duchową”. Dalej poszedł oczywiście niezawodny Tomasz Terlikowski, który napisał książkę „Herezja kardynałów” o ataku przypuszczonym przez niemieckich biskupów na głoszone od wieków katolickie nauczanie o ludzkiej miłości, małżeństwie i rodzinie. W tę retorykę wpisał się i polski uczestnik Synodu, abp Henryk Hoser, który oświadczył po zakończeniu obrad: „Z Synodu wracamy z tarczą, bo Synod nie zmienił dotychczasowej dyscypliny sakramentu Eucharystii”. Tak jakby Synod był wojną z przeciwnikami doktryny katolickiej...


Tymczasem – choć spór kościelnych frakcji był niezwykle ciekawy i przyciągał uwagę – chodziło przecież o nakreślenie drogi wspólnej. Myślenie katolickie opiera się bowiem na schemacie „i-i”, nie zaś „albo-albo”. Katolicyzm to nie wykluczanie, lecz włączanie. Ba, nawet łączenie przeciwieństw! Pod tym względem Synod stał się doświadczeniem wręcz wzorcowym. Najwyraźniej było to widać właśnie w pracach grupy niemieckojęzycznej. Choć gromadziła ona wybitne osobowości, tak różne jak kardynałowie (kolejność alfabetyczna) Kasper, Marx, Müller czy Schönborn, potrafiła wypracować wspólne stanowisko, i to przyjęte jednomyślnie. Ono właśnie utorowało drogę formułom w sprawach najtrudniejszych, które uzyskały aprobatę wymaganej większości ojców synodalnych.


Polskim samozwańczym obrońcom tradycji kierunek wskazał zatem watykański strażnik kościelnej ortodoksji kard. Gerhard Müller, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Wielokrotnie wszak podkreślał on, że doktryna Kościoła o nierozerwalności małżeństwa jest nienaruszalna. Jeśli również on zaakceptował rozwiązania synodalnej grupy niemieckojęzycznej (nie tylko je akceptował, ale wręcz je współtworzył!), to znaczy, że rzeczywiście uzgodniona formuła nie jest sprzeczna z doktryną katolicką. Czy zrozumieją to nasi współwyznawcy, którzy stosują prywatne, zawężone rozumienie ortodoksji?


Pięknie o erotyce
Inny godny naśladowania przykład z Synodu to praktyczne zastosowanie postulatu „nawrócenia języka”, jakim Kościół mówi o rodzinie. Ten słuszny postulat pojawiał się często na wcześniejszych etapach prac synodalnych. Chodziło o to, aby Synod stał się „wydarzeniem językowym” na wzór II Soboru Watykańskiego, który zmienił przede wszystkim sposób prezentacji doktryny, reformując język, jakim Kościół mówi do świata.


Podczas obrad dostrzeżono na przykład, że nauczanie Kościoła o małżeństwie było do tej pory formułowane w zbyt dużej mierze pod wpływem prawa kanonicznego, które musiało określać m.in. kryteria ważności małżeństwa. Obecnie pora na bardziej pogłębione duchowo spojrzenie teologiczne. Dlatego np., nie rezygnując z prawniczo sformułowanej kategorii nierozerwalności, trzeba więcej mówić o wierności na całe życie. To język bardziej egzystencjalny. Dosadnie wyraził to abp Blase Cupich z Chicago, który wyznał, że zrozumiał podczas obrad, iż niekiedy mówienie o nierozerwalności kojarzy się raczej z kajdanami niż z pozytywną wiernością. Zresztą tym, czego doświadczają ludzie żyjący w małżeństwach, jest wzajemna wierność, nie zaś nierozerwalność – powiedział inny ojciec synodalny.


Odpowiedzią na postulat mówienia nie tylko o normach moralnych, lecz przede wszystkim o wartościach, jest język końcowej relacji Synodu. Wielokrotnie mówi się w niej o pięknie małżeństwa, rodziny, seksualności. Ta ostatnia dziedzina poprzednio potraktowana była po macoszemu. Tymczasem tegoroczne obrady przyniosły piękne wypowiedzi biskupów o erotyce. Australijski abp Mark Coleridge z Brisbane wskazał nawet na eucharystyczny wymiar małżeńskiej seksualności. Zauważył, że w zjednoczeniu seksualnym małżonkowie mówią sobie nawzajem „Oto moje ciało oddane tobie” na podobieństwo ofiary Chrystusa celebrowanej w Eucharystii: „Oto Ciało moje za was wydane”.


Słuchać, towarzyszyć, integrować
Jednym ze słów kluczowych w synodalnym nawróceniu języka jest „towarzyszenie”. Jego znaczenie słusznie podkreślił abp Henryk Hoser, podsumowując obrady Synodu na zebraniu Konferencji Episkopatu Polski. Odwołując się do wskazówek Franciszka, mówił: „Jakie zadanie ma Kościół wobec narastającego kryzysu? (...) Po pierwsze, należy słuchać młodych ludzi, małżonków, także osób, które szukają innych dróg, którym małżeństwa się rozbiły. Bez słuchania nie wiemy, z kim mamy do czynienia (...). Po drugie, towarzyszyć rodzinie we wszystkich stadiach jej istnienia. Związek przechodzi przez różne fazy i trudności, jakie małżeństwa napotykają (...). Po trzecie, integrować z Kościołem tych, którzy odeszli, zagubili się, dołączać ich do wspólnoty kościelnej”.


Powyższa deklaracja biskupa warszawsko-praskiego mogłaby stać się podstawą do opracowania pastoralnej strategii Kościoła w Polsce. Jest bowiem sformułowana – tak jak chciał Synod – z myślą o ludziach oddalonych od Kościoła, zdystansowanych wobec kościelnej poprawności, ale szukających Boga. Aby do nich dotrzeć, nie wystarczy jednak tylko zmiana języka. Trzeba nawiązać z tymi ludźmi duchowy kontakt, wyjść do nich. Nie wystarczy powiedzieć „słucham”, lecz trzeba naprawdę słuchać. Nie wystarczy zadeklarować towarzyszenie, lecz trzeba naprawdę towarzyszyć. Nie wystarczy zapewniać o chęci ich integracji ze wspólnotą Kościoła, trzeba naprawdę integrować. Tu jest tak jak z miłością – niewiele dadzą zapewnienia o czyjejś miłości, jeśli się jej osobiście nie odczuje.


Obecnie w naszym Kościele postawy słuchania, towarzyszenia i integrowania należą raczej do wyjątków. Ludzie z życiorysami nieco bardziej pokręconymi, niż wskazuje katolicki ideał, często żalą się na rany, jakich doznali od duszpasterzy. Z drugiej strony, wśród poszukujących krążą informacje o księżach, którzy umieją słuchać i towarzyszyć „ze spojrzeniem miłości płynącym z Ewangelii” (cytat z dokumentu końcowego Synodu). Aby takie postawy stały się w Polsce kościelną codziennością, niezbędne jest głębsze nawrócenie pastoralne, o które nieustannie apeluje papież.
Mówiąc językiem Franciszka, nawrócenie pastoralne to przejście od modelu duszpasterstwa wyłącznie zachowawczego do duszpasterstwa zdecydowanie misyjnego. Chodzi zatem o „przestawienie zwrotnicy” w kształtowaniu duszpasterskiej misji Kościoła: o poszukiwanie zagubionych owiec, a nie tylko karmienie tych, które są posłuszne, potulne i zawsze wierne. Przeżyć nawrócenie pastoralne to być gotowym do porzucenia starych bukłaków, dotychczasowych przyzwyczajeń, zwyczajowych pobożnych odpowiedzi. Odejście od nich wcale nie oznacza, że są złe. Były dobre na swoje czasy, a teraz potrzeba innych działań.


Dylematy takie nie są nieznane w Polsce. W trwających obradach II Synodu Archidiecezji Katowickiej wyeksponowano m.in. taką wypowiedź bp. Herberta Bednorza z roku 1977, podsumowującą I synod diecezjalny, odbywający się w warunkach przyspieszonej industrializacji: „w diecezji istniało mnóstwo takich od kilku dziesiątek lat urobionych schematów o tym, jak Kościół powinien postępować i działać. Tworzyły je głównie poprzednie generacje duszpasterzy śląskich, wśród których niejeden raz znaleźli się ludzie bardzo wybitni i zasłużeni. Dlatego właśnie tym mocniej narzucały się schematy pastoralne przez nich ustalone. (...) Dopiero łącznie z rozwijającym się synodem, gdy uświadamialiśmy sobie, że w minionych kilkudziesięciu latach po II wojnie światowej dokonały się w Polsce, a zwłaszcza na Śląsku najbardziej uprzemysłowionym i zurbanizowanym, głęboko sięgające wielkie przemiany gospodarcze, społeczne i inne – zaczęliśmy rozumieć, że koniecznie trzeba zmienić duszpasterskie sposoby oddziaływania na wiernych”.


Zadomowieni i poszukiwacze
W sukurs papieżowi wzywającemu do nawrócenia pastoralnego mogą przyjść naukowcy. Wśród intelektualistów głęboko analizujących fenomen współczesnych przemian religii popularne jest obecnie rozróżnienie propagowane przez kanadyjskiego filozofa Charlesa Taylora, ale wprowadzone po raz pierwszy przez socjologa Roberta Wuthnowa. Nawiązując do obrazów biblijnego Izraela, Wuthnow opisał dwie dominujące współcześnie duchowości: jedna skoncentrowana jest na poszukiwaniu, druga na zadomowieniu. Stąd rozróżnienie między zadomowionymi (dwellers) a poszukiwaczami (seekers). Zadomowieni akcentują stabilność, jedność wspólnoty, spójność zasad, wyraźne granice. Poszukiwacze cenią doświadczenie i emocje, możliwość eksploracji nieznanego, swobodę poszukiwań. Wiara zadomowionych koncentruje się wokół stabilnej świątyni, wiara poszukiwaczy jest wiarą pielgrzyma.


We współczesnym świecie coraz więcej ludzi ma mentalność poszukiwaczy. Także w Polsce. Tymczasem strategie duszpasterskie Kościoła katolickiego w naszym kraju wciąż koncentrują się na zadomowionych, a dokładniej: na mobilizowaniu zadomowionych, żeby się nie zgubili. Dlatego stosowane są wciąż stare sprawdzone metody duszpasterskie: peregrynacje obrazów, nowenny modlitewne, pielgrzymki do sanktuariów. Nie ma w nich nic złego. Sęk w tym, że w ten sposób najprawdopodobniej nie da się trafić do poszukiwaczy.


Aby do nich dotrzeć, trzeba odnajdywać w ich życiu pozytywne „punkty zaczepienia”, styczne z przesłaniem Ewangelii, i ukazywać nauczanie Jezusa jako najpełniejszą z możliwych odpowiedzi na te tęsknoty. Należy też zrezygnować z postawy posiadacza prawdy znającego z góry odpowiedzi na wszelkie możliwe pytania. Głosiciele Ewangelii powinni stać się raczej poszukiwaczami. Poszukiwaczami szczęśliwymi, bo już znaleźli skarb, którzy jednak – dzieląc się nim z innymi – wciąż go szukają. Wszak „uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”, jak pisał Jerzy Liebert.


Przed katolickimi entuzjastami nawrócenia pastoralnego stoi dodatkowe trudne wyzwanie, przestrzega Charles Taylor: jak towarzyszyć poszukiwaczom, nie szokując zadomowionych i nie tracąc z nimi kontaktu? Taylor zachęca, by katolicy zaangażowani w dialog z niewierzącymi i poszukującymi poświęcali tyle samo energii i zrozumienia innym katolikom, z którymi się nie zgadzają. Rozwiązanie podpowiada też ks. Tomáš Halík. W wywiadzie, który będzie opublikowany w zimowej „Więzi”, mówi on o asystowaniu poszukiwaczom jako trzeciej drodze duszpasterskiej – obok opieki nad zadomowionymi oraz klasycznej posługi misyjnej.


To nie jest niemożliwe
Jak to wszystko ma się do sytuacji Kościoła w Polsce, w której pełnię władzy zdobyła partia polityczna ostentacyjnie odwołująca się do katolicyzmu, przy czasami milczącym, a czasami jawnym wsparciu znacznej części duchowieństwa?
Uważam, że – paradoksalnie – Kościół katolicki w Polsce, jeśli tylko zechce, ma obecnie szansę mówienia nowym głosem. Trzeba „tylko” przemyśleć priorytety, wznieść się ponad własne sympatie i rozpocząć proces nawrócenia pastoralnego. Jeśli władze państwowe będą usiłowały się „przyklejać” do Kościoła, trzeba, aby władze kościelne umiejętnie się od nich „odklejały”, podkreślając wzajemną autonomię Kościoła i państwa, zapisaną wszak w dwóch konstytucjach: soborowej „Gaudium et spes” oraz państwowej ustawie zasadniczej. Jeśli w polityce wobec uchodźców nowy rząd będzie – tak jak w kampanii wyborczej – usiłował wykorzystywać nastroje ksenofobiczne, to powinien spotkać się z jasnym, profetycznym głosem Kościoła przypominającym o moralnych obowiązkach wobec przybyszów.


Taki proces nie jest niemożliwy. W trakcie parlamentarnej kampanii wyborczej stanowisko Konferencji Episkopatu Polski stało się bardziej wstrzemięźliwe niż poprzednio. Być może biskupi zorientowali się, że nie można w ciemno żyrować rządów Prawa i Sprawiedliwości i warto rozpocząć proces wspomnianego „odklejania”. W sprawie uchodźców abp Stanisław Gądecki wzywał, by każda parafia szła im z pomocą, zanim jeszcze analogiczne hasło sformułował papież. Potem mogliśmy słyszeć słowa różnych biskupów, jednoznacznie przypominających, że Chrystus ma dziś twarz uchodźcy. Przewodniczący KEP odwiedził też w szpitalu Syryjczyka pobitego na poznańskim deptaku.


Wkrótce kwestie uchodźców i nienawiści na polskich ulicach powrócą. Czekają nas też kolejne tematy debaty publicznej, przy których zobaczymy, czy nasz Kościół będzie chciał trwać przy zadomowionych i bronić swego stanu posiadania, czy też zacznie również towarzyszyć poszukiwaczom. Mam na myśli choćby 1050. rocznicę chrztu. Od Kościoła w dużej mierze zależy, czy w obchodach będzie mowa o „ochrzczonym narodzie” i katolicyzmie jako sercu polskości, czy też o tym, że dzięki chrztowi „polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie” (św. Jan Paweł II, „Pamięć i tożsamość”). ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2015