Trubadur cudownej banalności

Jak to, nie zna pan Dowłatowa? - powiedziała Musia. - Pisze jak Turgieniew, nawet lepiej. - No, jeżeli jak Turgieniew, to zupełnie wystarczy - powiedział Balijew.

14.12.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Siergiej Dowłatow nie pisał jak Turgieniew, choć takim komplementem zaszczyca go bohaterka opowiadania “Emigrantka". Uczył się u Hemingway’a, Zoszczenki, oberiutów i innych “niedojrzałych ideowo" wrogów socrealizmu, o których Musia nigdy zapewne nie słyszała, bo skończyła radziecki instytut kultury. Dowłatow podziwiał wielkich mistrzów, lecz nie był epigonem. Dowłatow pisał jak Dowłatow.

Dziś jest uznawany za jednego z największych prozaików rosyjskich minionego stulecia. Jego życie obfitowało w paradoksy, a największym jest to, że nie pragnął być pisarzem i moralistą, co jest ambicją każdego niemal pisarza rosyjskiego, lecz - jak powiadał - trubadurem cudownej banalności. Brzmi to zaskakująco, zważywszy, że akcja wielu jego opowiadań dzieje się w łagrach. O banalności, nawet łagrowej, opowiadał jednak mistrzowsko.

Opowiadał w języku rosyjskim, lecz nie był prawdziwym Rosjaninem. Radziecka cenzura pozwoliła wydać mu tylko dwa opowiadania o klasie robotniczej; po latach przyznawał, że jako pisarz proletariacki stracił honor i godność. Gdy je odzyskał, mógł publikować tylko w samizdacie, a w 1976 r. dwie jego książki ukazały się na Zachodzie. Dwa lata później został aresztowany i zmuszony do emigracji. Wspominając tę chwilę, unikał patetycznej tonacji, mówiąc, że nikt go z Rosji nie wyganiał, nie odstawiał w kajdankach do samolotu, lecz życzliwie poradzono mu, by się udał w świat. W Rosji zaczęto publikować prozę Dowłatowa dopiero na rok przed jego śmiercią. Zmarł w Nowym Jorku w r. 1990, mając zaledwie czterdzieści dziewięć lat i ciesząc się uwielbieniem czytelników rosyjskich oraz uznaniem krytyki amerykańskiej. Przyczyną śmierci była banalna choroba sercowa...

Dowłatow, czyli enigma

“O Boże! Jakiż to zaszczyt! Jakaż niezasłużona łaska, że znam rosyjski alfabet" - wyznawał pod koniec “Emigrantki". Mógł go nie znać, skoro jego ojciec był Żydem, matka zaś Ormianką. Do śmierci nie opuściło go uczucie, że jest człowiekiem bez narodowości. Czuł natomiast silną więź z Leningradem, miastem dzieciństwa i młodości, choć nie urodził się nad Newą, lecz w Ufie, dokąd podczas blokady ewakuowano jego rodziców, skądinąd marnych aktorów teatralnych.

Nie mówił w jidysz ani po ormiańsku. Nie przeżywał tragedii Ormian jako własnych cierpień, owszem, współczuł im, lecz tak samo, jak prześladowanym Chińczykom czy Hindusom. Czuł się obcym wśród Żydów, ale z ZSRR mógł wyemigrować jedynie dzięki żydowskiemu pochodzeniu. W Nowym Jorku, gdzie zamieszkał, obracał się wśród radzieckich emigrantów trzeciej fali, a ci najczęściej byli Żydami. W jednym z opowiadań z tomu “Walizka" Dowłatow mówi: “W pewnym sensie jestem Żydem. To skomplikowana historia rodzinna. Nie chce mi się o niej opowiadać". Ale o żydowskich korzeniach i radzieckim antysemityzmie pisał w wielu innych opowiadaniach.

Jego proza nasycona jest wątkami autobiograficznymi i jej bohaterem jest zazwyczaj sam pisarz, mogłoby się więc wydawać, że dość przeczytać kilka opowiadań, by poznać biografię i tajemnice duszy Dowłatowa. Nic bardziej mylnego! Piotr Wajl, krytyk literacki, serdeczny przyjaciel pisarza i jego współpracownik z Radia Swoboda, stwierdził niedawno, iż Dowłatow był enigmą.

Kim więc był? Najpierw trzeba zapytać o jego tożsamość, a potem o stosunek do rosyjskiej klasyki. Dowłatow określił swoją tożsamość narodową dopiero jako człowiek dojrzały: “Jestem Rosjaninem z zawodu, czyli pisarzem rosyjskim" - powiedział pod koniec lat 80. w rozmowie z Wiktorem Jerofiejewem. Josif Brodski, przyjaciel autora “Walizki", podkreślał, że Dowłatow odciął się od tradycji literatury rosyjskiej. Rzeczywiście, potrafił napisać bez wahania: “Pasternak nie miał gustu, a Cwietajewa, chociaż genialna, była kliniczną idiotką...", lecz Brodski nie miał do końca racji, bowiem Dowłatow kochał jednego z rosyjskich klasyków i lubił się z nim porównywać. Był nim nie byle kto, bo sam Anton Czechow.

Lekcja Czechowa, lekcja życia

Czy Dowłatow był pisarzem na miarę Czechowa? Był! Podobieństw między nimi nie brakuje, nawet fizycznych: obaj byli łagodnymi olbrzymami, liczącymi sobie ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Czechow, jak Dowłatow, nie należał do gildii pisarzy-moralistów. Obaj parali się dziennikarstwem. Łączy ich podobny melancholijny humor, a przede wszystkim serdeczność wobec człowieka. Głupia i niefrasobliwa Musia z “Emigrantki", która bija po pysku latynoskiego kochanka, budzi podobną sympatię jak pensjonarki i płoche panny, które uwiecznił Anton Pawłowicz.

Dowłatow mówiąc, że pragnie być trubadurem cudownej banalności, chciał zapewne podążyć drogą Czechowa. A jeśli pamiętamy jego fascynację oberiutami, Charmsem czy Olejnikowem, łatwo sobie wyobrazimy, jaka mieszanka wybuchowa mogła powstać z owych lektur. Lecz powtórzmy: Dowłatow nie był epigonem. Miał własny język, oryginalną niepowtarzalną narrację - Piotr Wajl podejrzewa, że była to narracja ukształtowana na wzór improwizacji jazzowych - a przede wszystkim miał własne życie, które stało się niewyczerpanym tworzywem literackim.

Pierwsze opowiadania napisał mając siedemnaście lat, potem rozpoczął studia filologiczne na uniwersytecie leningradzkim, skąd go wyrzucono, bo nie przykładał się do nauki. Zanadto też pociągało go barwne życie bohemy i wódka, co by mu wybaczono, ale Dowłatow miał cięższe grzechy na sumieniu: miłość do jazzu i do podejrzanej literatury. Pół biedy, że fascynował go Hemingway czy Faulkner, gorzej, że nie krył się z podziwem dla skazanych na zapomnienie wielkich pisarzy rosyjskich z pierwszych lat rewolucji, czyli wspomnianych oberiutów oraz Zoszczenki.

Jak wówczas pisał - nie wiadomo, bo pisma literackie nie ośmieliły się drukować jego opowiadań. Po latach Dowłatow błogosławił cenzurę za to, że nie dozwoliła mu zadebiutować niedojrzałymi artystycznie wypocinami. To, co dziś znamy - kilkanaście tomów opowiadań - zadziwia maestrią formy, oszczędnością środków artystycznych. U Dowłatowa na próżno szukać metafor, aluzji, mrugania okiem do czytelnika. Jego proza zachwyca absolutnym słuchem językowym, co szczęśliwie udało się ocalić polskim tłumaczom, albowiem język - jak podkreślają krytycy - stał się prawdziwym bohaterem tych prostych i cudownie banalnych gawęd.

"Międzynarodówka" w łagrze

Czy rzeczywiście są to banalne opowieści? I czym dla Dowłatowa była banalność? Przede wszystkim opisywaniem rzeczywistości “tak jak leci", a więc świadomym zacieraniem granic między życiem a fikcją. Po relegowaniu z uniwersytetu Dowłatow musiał odbyć służbę wojskową w jednostkach wewnętrznych, nadzorujących łagry. Był konwojentem więźniów kryminalnych w obozie na Półwyspie Komi. Doświadczenia łagrowe opisał w znanych polskiemu czytelnikowi opowiadaniach z tomu “Jak pragnę wolności" (PIW 1990, tłum. Ewa Rojewska-Olejarczuk - jednym z opowiadań prezentowanych w tym wyborze jest właśnie “Emigrantka").

W utworach takich jak “Przedstawienie", “Co wam dolega, sierżancie?", “Marsz samotnych" czy “Po linii prostej" poznajemy piekło łagrów. Dlaczego świat ten jest piekłem? - pyta Dowłatow i udziela odpowiedzi innej niż Sołżenicyn czy Szałamow. Innej, ale równie ważnej jako oskarżenie totalitaryzmu. W łagrach panuje zezwierzęcenie, przemoc, strach, ale na co dzień toczy się tam zwyczajne radzieckie życie: każdy chce ukraść, wypić, pograć w karty, “pokotłować się" z babą, posymulować chorobę, by uniknąć służby lub niewolniczej pracy. A nazajutrz: woda kolońska na kaca, i znów karty, kotłowanie... To świat wszechogarniającej banalności zła. Słowa o “cudownej radzieckiej banalności" mają tu wydźwięk ironiczny.

Ironia nie była Dowłatowowi obca, podobnie jak i niebywały humor, który panuje nawet w opowiadaniach łagrowych. Oto zbliża się rocznica rewolucji i zekowie przygotowują przedstawienie teatralne o dobrym Leninie i żelaznym Feliksie Edmundowiczu, zwanym sumieniem rewolucji. W ich rolę wcielają się złodzieje, pederaści, gwałciciele nieletnich. Cokolwiek by powiedzieć o bohaterach “Przedstawienia" - ich zbrodnie bledną przy wyczynach wodzów rewolucji, toteż w finale pospolici kryminaliści mają prawo, by pełną piersią zaśpiewać: “Wyklęty powstań ludu ziemi, powstańcie, których dręczy głód".

Dowłatow w kilkunastostronicowym opowiadaniu pochwycił prawdę o gułagu, pomieszał zjadliwy humor z tragizmem, z opowieści o piekle wydobył przejmujące wołanie: świat potrzebuje sprawiedliwości, lecz bardziej łaknie miłosierdzia. Czechow podróżował do carskich kolonii karnych na Sachalinie, lecz nikt go nie zmuszał, by mierzył karabinem w pierś potępionych. Anton Pawłowicz był człowiekiem wolnym. Siergiej, bohater obu znanych w Polsce tomów opowiadań Dowłatowa, żył w epoce, kiedy wolność stała się uświadomioną koniecznością. Toteż w kwestii wolności ma niewiele do powiedzenia: “Wiem, że wolność to pojęcie filozoficzne. Mnie ono nie dotyczy. Co niewolnikowi po filozofii? Ja chciałem tylko iść tam, dokąd zechcę" (“Walizka").

Ale dokąd pójść? Życie strażnika obozowego nie różni się od życia więźnia, zaś życie zeka podobne jest do wegetacji milionów ludzi pozornie wolnych. By się o tym przekonać, wystarczy wyjść z łagru do najbliższej osady, zamieszkanej przez byłych więźniów. Po tej i po tamtej stronie drutów wszyscy są jednakowo zdeprawowani, wszyscy wyznają te same prymitywne zasady, mówią jednym językiem, nawet inteligenci szybko przyswajają sobie żargon recydywistów. Gdzie więc ta wolność, czym ona jest - zastanawia się bohater Dowłatowa - czy wolni nie są jedynie ci, którzy za drutami śpiewają “Międzynarodówkę"? Czy wolnym nie jest więzień, który nie chcąc pracować, odcina sobie dłoń siekierą?

Walizka

Dowłatow długo walczył o własną wolność. Po służbie w łagrze został dziennikarzem. Szczerze opowiedział, jak odrabiał pańszczyznę w tallińskiej “Radzieckiej Estonii", szmacąc się i topiąc w wódce bezsilność wobec absurdu. Aż nastała chwila, kiedy wolność przestała być dla niego pojęciem czysto filozoficznym. Został aresztowany, a po kilku dniach odleciał do Nowego Jorku.

Pozwolono mu zabrać jedną walizkę. Co do niej wrzucił? To, co było pod ręką: fińskie skarpetki, nomenklaturowe półbuty, porządny dwurzędowy garnitur, pas oficerski, kurtkę Fernanda Legera, popelinową koszulę, zimową czapkę, szoferskie rękawice. Wylądował z żoną i córką w Nowym Jorku, znalazł mieszkanie, wrzucił do szafy walizkę i zapomniał o niej na długie lata...

Czym się zajmował w Ameryce? Z humorem opowiadał o tym we wspomnianej rozmowie z Jerofiejewem, ale także w wielu opowiadaniach. Posłał żonę do pracy, sam zaś miesiącami leżał na kanapie, czasami pijąc, niekiedy udając, że pisze, a najczęściej rozmyślając o przyszłości demokracji... Po kilku miesiącach zwlókł się z kanapy i założył pismo “Nowyj Amierikaniec", adresowane do rosyjskiej emigracji. Kiedy tygodnik padł, rozpoczął współpracę z Radiem Swoboda, czyli rosyjską Wolną Europą. A przede wszystkim pisał: na emigracji wydał kilkanaście znakomitych książek.

Po latach przypadkiem otworzył zapomnianą walizkę. “Wtedy napłynęły wspomnienia. Pewnie układały się w fałdach ubogich szmatek, a teraz z nich wychynęły. Wspomnienia, które należałoby nazwać: »Od Marksa ku Brodskiemu«. Albo: »Czego się dorobiłem«. Lub po prostu: »Walizka«". A w niej osiem brawurowych miniatur poświęconych rzeczom, jakie się znalazły w emigranckiej walizce.

To rzeczy nędzne, tanie, wyświechtane, mające wstydliwą historię, przywołujące wspomnienia z łagru, z alkoholowych libacji, rodzinnych kłótni, upokarzających przesłuchań... Wstydzić się ich? Zapomnieć o nich? Kim byłby ich właściciel, gdyby się ich zaparł? Dowłatow nieraz musiał zadawać sobie to pytanie. Był już sławny, nie klepał biedy, stać go było na kupno przyzwoitego domu pod Nowym Jorkiem, a w walizce odnajduje elastyczne skarpetki i enerdowską koszulę... Ale walizka okazała się wystarczająco pojemna, by zmieścić w niej wielką Rosję.

Ostatni tom swoich opowiadań opatrzył mottem z Błoka: “I taka - ponad inne kraje / Droższa mi jesteś moja Rosjo". A jednak!

SIERGIEJ DOWŁATOW, “WALIZKA". Przeł. Maria Putrament. Warszawa 2003, Wydawnictwo Amber, Złota Seria.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2003