Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oscarowa polityka jest przewidywalna “Władca Pierścieni. Cz. III: Powrót króla", zwieńczenie Tolkienowskiej trylogii, od początku był faworytem i triumfował we wszystkich 11 kategoriach, w których otrzymał nominacje. Jak wobec takiej konkurencji mogły zaistnieć filmy tak skromne, jak “Między słowami" Coppoli, “Inwazja barbarzyńców" Arcanda czy animowane “Trio z Belleville" Chometa?
Z wyjątkiem ostatniego, który przegrał z dziecięcym “Gdzie jest Nemo", definitywnie jednak nie przepadły. Zajaśniały może nawet bardziej, kiedy podczas oscarowej gali przyszło im wystąpić obok hobbitów, krasnoludów i elfów.
Sama ceremonia w Teatrze Kodaka - odklejona od rzeczywistości, pełna rozwlekłej celebry i nie zawsze wyszukanego humoru, była idealnym dopełnieniem gustów Amerykańskiej Akademii. Zasada poprawności królowała już podczas przyznawania nominacji. Filmy w rodzaju “American Splendor" Bermana i Pulciniego czy “Słoń" van Santa (Złota Palma w Cannes) okazały się pewnie nazbyt wywrotowe. Brazylijskie “Miasto Boga", pomimo ważnych nominacji, musiało ustąpić miejsca bezpiecznym, sprawdzonym tytułom.
Dziś nawet ubodzy mieszkańcy globalnej wioski mogą na długo przed ceremonią zobaczyć wszystkie nominowane filmy. Złudny to jednak przywilej. Wielu znakomitych tytułów nigdy nie poznają. Oscary to przede wszystkim święto amerykańskiego przemysłu filmowego, a nie artystyczny festiwal. A jednak w oscarową noc po cichu liczymy na jakąś małą rewolucję. I po raz kolejny okazuje się, że Oscar rządzi się swoimi prawami. W tym roku bardziej niż kiedykolwiek.
---ramka 324508|strona|1---