Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Szpiegostwo wśród przyjaciół – to rzecz absolutnie niedopuszczalna!”. Tym zdaniem, które w międzyczasie stało się niemal legendarne, Angela Merkel wyraziła swe oburzenie, gdy latem 2013 r. dowiedziała się, że podczas szeroko zakrojonej akcji szpiegowskiej amerykański wywiad elektroniczny NSA podsłuchiwał na terenie Niemiec także jej własny telefon komórkowy.
Szpiegowskie aktywności NSA ujawnił Edward Snowden, zbiegły do Moskwy były pracownik agencji. Dane, które ukradł i wywiózł z kraju, i które następnie stopniowo przekazywał mediom, zawierały niezliczone dowody działań NSA wobec krajów sojuszniczych, również Niemiec. Szpiegowano nie tylko urzędy państwowe, lecz także banki czy koncerny. Konsekwencją tych rewelacji były coraz poważniejsze niesnaski dyplomatyczne na linii Berlin–Waszyngton; w Bundestagu powstała specjalna komisja parlamentarna, zwana „komisją ds. NSA”.
Merkel rozmawiała o tym z Obamą – i to niejednokrotnie. Delegacje z Niemiec, składające się z przedstawicieli rządu i tajnych służb, latały za ocean – także niejednokrotnie. Celem było zawarcie z Amerykanami tzw. umowy no-spy, mającej zapewnić, że w przyszłości wzajemne szpiegowanie się nie będzie mieć miejsca. Mówiono, że umowa jest możliwa, potem, że sprawa jest odłożona. Dziś wiadomo, że nie dojdzie do skutku. W międzyczasie sprawa zaczęła być obciążeniem nawet dla koalicji rządowej – tematem sporów i wzajemnej krytyki między chadekami i socjaldemokratami.
Tymczasem, choć kryzys narasta już od ponad dwóch lat, dopiero niedawno okazało się – czytaj: media ujawniły – że niemiecki wywiad zagraniczny BND ściśle współpracuje z NSA i wymienia się z Amerykanami także danymi zgromadzonymi podczas elektronicznego nasłuchu. W tym momencie debata przybrała cechy nieco irracjonalne. Ci, którzy teraz atakują zarówno współpracę BND z NSA, jak też rząd Merkel, twierdzą, że oto na oczach Urzędu Kanclerskiego, który nadzoruje wywiad zagraniczny, niemieckie tajne służby miały pomagać obcej tajnej służbie w działaniach wymierzonych w niemieckie interesy... Krytycy twierdzą, że bliscy współpracownicy Merkel – dawni i obecni ministrowie z Urzędu Kanclerskiego, jak Thomas de Maizière, Ronald Pofalla i Peter Altmeier musieli wiedzieć o tej współpracy, i że w tej sytuacji nie wolno im było milczeć.
Czy jest to krytyka uzasadniona? Może zabrzmi to banalnie, ale tajne służby nazywają się tajnymi, gdyż działają niejawnie – jeśli chcą być skuteczne. A fakt, że służby krajów sojuszniczych współpracują ze sobą, zwykle oznacza korzyści dla obu stron. Dyrektor BND Gerhard Schindler twierdzi, że niemiecki wywiad przekazał NSA ponad milion istotnych danych, pozyskanych w wyniku elektronicznego nasłuchu prowadzonego przez BND. Działa to też w drugą stronę – również NSA przekazuje Niemcom informacje, np. dotyczące zagrożenia terrorystycznego. Mówi się, że to dzięki Amerykanom i otrzymanym od nich informacjom niemieckie służby zapobiegły atakom terrorystycznym podczas mundialu w 2006 r. – a także niedawno, gdy udało się aresztować niedoszłych zamachowców, planujących zdetonowanie gotowej już bomby podczas wyścigu kolarskiego w Hesji.
Gdy mowa o szpiegostwie, w Niemczech sprawa ma jeszcze jeden kontekst: musi zdumiewać, że działania NSA budzą w Niemczech tak powszechne oburzenie, podczas gdy niemal nikt z tych, którzy krytykują NSA i BND, nie oburza się na Rosjan i Chińczyków. Jedni i drudzy prowadzą dziś w Europie, również w Niemczech, tzw. szpiegostwo totalne – w przypadku Rosjan można powiedzieć, że na nowo, bo podobne miało miejsce w czasie „zimnej wojny”. Pewną pociechą może być, że większość Niemców (55 proc.) jest przekonana, że bliska współpraca tajnych służb Niemiec i USA może zapobiec zamachom terrorystycznym w Niemczech. ©
Przełożył WP