Tragedie najpierw, winy potem

Na Ukrainie toczy się walka o przeszłość i o to, jak będzie ona opowiadana. Inaczej niż w Polsce, najnowsza historia nie wywołuje tu jednak gorących dyskusji.

21.07.2009

Czyta się kilka minut

Gdy w Polsce przy okazji rocznicy 4 czerwca politycy, media i historycy skupili się na dyskusji o komunizmie i jego upadku - na Ukrainie temat ten istnieje w ograniczonym zakresie. To prawda, że na wschód od Buga datą kluczową jest rok 1991 - gdy radzieckie republiki odzyskały niepodległość; niemniej przecież i w Polsce spory o przeszłość i jej bohaterów nie wybuchają tylko z okazji okrągłych rocznic. Na Ukrainie więcej emocji niż lata 70. czy 80. wywołują losy Ukraińców podczas II wojny światowej i sama jej nazwa, bo w myśl radzieckiej/rosyjskiej historiografii nazywa ją się też Wielką Wojną Ojczyźnianą.

Dziwi się temu ukraiński publicysta Wachtang Kipiani: - W tym roku przypada 20-lecie Ludowego Ruchu Ukrainy, minęło już tyle miesięcy i żadna poważna uroczystość się nie odbyła.

Do Kipianiego, znanego z kolekcjonowania starych wydawnictw i dokumentów, zwrócili się dawni działacze Ruchu, czy nie ma przypadkiem materiałów z lat 1989-91 uwieczniających ich akcje. Na pytanie, czy Ruch ma archiwum, odpowiedzieli zakłopotani, że nie.

A przecież na Ukrainie o historii mówi się często, jest ona ważnym elementem polityki prezydenta Wiktora Juszczenki, który widzi w niej szansę na zjednoczenie narodu. Tyle że tej szansy szuka w XVIII stuleciu, co najwyżej w pierwszej połowie stulecia XX. Dlatego z inicjatywy głowy państwa rekonstruuje się siedzibę hetmanów w Baturynie, zburzoną w 1708 r. przez Rosjan, dlatego tak wielką wagę przykłada się do tematu Wielkiego Głodu.

- Rzeczywiście, dysydenci, greckokatolicka Cerkiew w podziemiu, tragedia Czarnobyla, czyli zagadnienia drugiej połowy XX w. - zeszły na dalszy plan - mówi Andrij Portnow, historyk i redaktor czasopisma "Ukraina Moderna" - one były ważne na początku lat 90., gdy mówiono, że Ukraina musi być niepodległa, by drugi Czarnobyl się nie wydarzył.

Zdaniem Kipianiego sporą rolę w tym wszystkim odgrywa przypadek, bo tak naprawdę Juszczenko jest jedynym politykiem, dla którego historia jest ważna. A traf chciał, że prezydent ma dość sentymentalny stosunek do kozackiej wspólnoty. W jego wizji to była szansa na idylliczne, rustykalne państwo i osobiście przeżywa tragedię Iwana Mazepy i Baturynu. To mu zyskuje polemistów nie tylko w kraju, ale także w rosyjskich mediach, które atakowaniu postaci XVIII-wiecznego hetmana poświęcają sporo uwagi.

Komsomoł - OK!

Czy więc, gdyby przypadkiem prezydent Ukrainy interesował się historią najnowszą, w kraju dyskusja toczyłaby się innymi torami? Andrij Portnow nie jest tego pewien.

- Ukraina odzyskała niepodległość nie tyle w wyniku własnych starań, co raczej wydarzeń w Moskwie. W Kijowie zaś nastąpił łagodny proces inkorporacji kilkudziesięciu dysydentów w elitę komunistyczną. To zasadnicza różnica między Polską a nami. Wystarczy zajrzeć w biogramy kolejnych naszych prezydentów i premierów, by zobaczyć, że nie wywodzą się oni z opozycji antykomunistycznej. Dlaczego mieliby więc być zainteresowani w prześwietlaniu ostatnich lat istnienia ZSRR? - pyta retorycznie Portnow.

Podobnego zdania jest Kipiani: - W 1991 r. tu nikt do władzy nie doszedł. Wybrany w 1990 r. parlament, w którym demokratów była garstka, trwał do 1994 r. Komuniści stracili legitymacje partyjne, ale pytanie, kto kim był za komuny, jest bez sensu, bo wszyscy zostali na swoich miejscach.

Jednocześnie, zdaniem kijowskiego publicysty, twierdzenie, że o wszystkim zdecydował konflikt Gorbaczowa z Jelcynem i potem fiasko puczu Janajewa, jest krzywdzące.

- Bo na Ukrainie były wielotysięczne demonstracje, wznoszono niebiesko-żółtą flagę. W latach 1989-91 wydano ponad 1000 niezależnych gazet. To podmywało fundamenty imperium.

Warto też pamiętać, że Ruch zaczynał jako organizacja na rzecz pierestrojki, czyli polityki prowadzonej przez I sekretarza KC KPZR.

Andrij Portnow: - Dysydenci nie byli gotowi do walki o historię. Cieszyli się, że ludzie pokroju Leonida Krawczuka, szefa komunistycznej propagandy, przeszli na ich stronę i przyjęli ukraińskość jako dogmat. To za Leonida Kuczmy pojawiły się banknoty z Mazepą. Z drugiej strony w podręcznikach jako szestydesatników wymienia się teraz tych, którzy byli w łagrach, oraz piewców komunizmu, którzy odcinali się od prześladowanych. Tym drugim nikt po 1991 r. nie powiedział, że nie byli w porządku.

Z tej perspektywy to normalne, że znani artyści epoki ZSRR, pieszczoszki władz, do dziś otaczani są szacunkiem, bo nie było nic złego w popieraniu partii. Z tej perspektywy obecna premier Julia Tymoszenko i tysiące innych ludzi, gdy w czasie pierestrojki w strukturach Komsomołu rozkręcali pierwsze biznesy, robiło mądrzej niż np. poeta i dysydent Wasyl Stus, który wtedy dogorywał w łagrze. Niedawno ukraiński parlament uczcił 90. rocznicę powstania Komsomołu niemal jednogłośnie.

- Przecież Anna German, dziś prawa ręka Wiktora Janukowycza, musi mieć świadomość, że jej gwiezdny czas to była praca z dysydentem Wiaczesławem Czornowiłem czy w Radio Swoboda, ale o tym nie mówi, bo jej wyborców to nie interesuje - mówi Kipiani.

Także z tej perspektywy nie było nic gorszącego w tym, że Wiktor Medwedczuk, w czasach ZSRR złej sławy adwokat Wasyla Stusa, zrobił po 1991 r. polityczną karierę i został szefem administracji prezydenta Kuczmy.

- Dziś kojarzy się go z Julią Tymoszenko - mówi Kipiani - co ma jej zaszkodzić, ale bynajmniej nie z powodu jego komunistycznej przeszłości, lecz związków z Kuczmą.

Na inny aspekt postaci Medwedczuka zwraca uwagę Portnow, który przypomina, że był on chyba jedynym czołowym politykiem na Ukrainie mówiącym w kontekście Wołynia o czystkach etnicznych. Inni woleli eufemizmy.

- Tyle że więcej w tym cynizmu niż poważnego podejścia do historii - dodaje Portnow. - Strona polska sobie tego życzyła, a jemu było wszystko jedno...

Inny przykład: historyk Stanisław Kulczycki w czasach ZSRR negował problem Wielkiego Głodu, po 1991 r. zrewidował poglądy, ale przez część środowiska atakowany jest nie za to, co mówił przed laty, lecz właśnie za książkę o Wielkim Głodzie.

Kasza w głowach

Od trzech lat na Ukrainie działa Instytut Pamięci Narodowej. Myliłby się jednak ten, kto szukałby podobieństw do polskiego IPN. Nie to umocowanie prawne, nie te kompetencje i wreszcie nie ten budżet. Ta instytucja nie powstała na mocy ustawy, ale rządowego rozporządzenia, i to dotyczącego upamiętnienia Wielkiego Głodu. Co więcej: nie przejęła żadnych archiwów. Na jej czele stoi Ihor Juchnowski, sędziwy już weteran Armii Czerwonej, fizyk.

Andrij Portnow: - To był zamysł Juszczenki, który przecież angażuje się w rehabilitację UPA, bo Juchnowski, żołnierz sowiecki, ma być bardziej symbolem pojednania.

Aby prosto z ul. Lipskiej, gdzie mieści się Instytut, trafić do gabinetu jego wiceszefa, niezapowiedziany dziennikarz potrzebuje około kwadransa. To niespotykane na Ukrainie tempo może świadczyć albo o wielkiej otwartości pracowników Instytutu, albo o niezbyt napiętym kalendarzu. Po półgodzinnej rozmowie już wiadomo: jedno i drugie.

Zastępca Juchnowskiego, Władysław Werstiuk, sprawia wrażenie minimalisty pogodzonego ze wszelkimi ograniczeniami. Zapytany o problemy odpowiada:

- Kadry, pomieszczenia, pieniądze. To główne bolączki, ale jeśli cię nic nie boli, to znaczy, że nie żyjesz.

Rzeczywiście, warunki pracy w ukraińskim IPN nadają głębsze znaczenie słowu "spartańskie". Liczba pracowników, włączając technicznych: 50 osób. Dlatego Werstiuk zapytany o to, czy chciałby przejąć archiwa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, tylko się uśmiecha: - Nie jesteśmy na to gotowi ani prawnie, ani fizycznie. Poza tym, SBU chyba wcale nie chce się z nimi rozstać. Czasem żartujemy, że to oni są prawdziwym IPN. Gdy coś znajdą, zaraz zwołują konferencję prasową.

I to właśnie SBU, a nie IPN, odpowiada Instytutowi Yad Vashem, gdy ten zgłasza wątpliwości co do postawy wobec Żydów rehabilitowanego na Ukrainie Romana Szuchewycza, dowódcy UPA.

Zwolennicy lustracji stoją na przegranej pozycji. Po pierwsze, ani nie ma politycznej, ani społecznej woli, by ją przeprowadzić. Po drugie nie wiadomo, co zostało na miejscu, a co wywieziono do Moskwy.

- SBU nie ma teczek tajnych agentów - twierdzi Kipiani. - Są materiały z procesów karnych, często sfingowanych. Lustrować przy pomocy materiałów SBU nie byłoby mądrze.

Stąd, choć na Ukrainie słowo kompromat, czyli nasze "haki", w politycznej walce pada niemal codziennie, nie dotyczy ono przeszłości.

- Ja bym tego z Polską nawet nie porównywał - mówi Andrij Portnow. - Tu rozmowa na temat agentów jest niemożliwa. Można się tylko domyślać, że nawet jeśli wszyscy działający publicznie byli wtedy TW, to dziś nikogo by to nie oburzyło. Dla Ukrainy stosunek do dziedzictwa sowieckiego jest trudny. Patrzymy na siebie jak na ofiary i słusznie, ale Ukraińcy też tworzyli system. A dzisiejsza Ukraina, jako twór społeczny i polityczny, jest produktem tego systemu. Temat więc niebezpieczny, bo może nam powiedzieć coś, do czego nie chcemy się przyznać.

Zresztą, o czym tu, zdaniem Portnowa, mówić, jeśli w 1999 r. poparcie wielu liberalnych intelektualistów, a nawet byłych dysydentów z Kijowa i Lwowa, zyskał konkurujący z Kuczmą o fotel prezydenta nie tyle tajny, co zupełnie jawny - i to w stopniu generała! - pracownik KGB, Jewhen Marczuk, którego jednym z obowiązków była walka z dysydentami...

- Wszyscy mają kaszę w głowach - przyznaje Werstiuk, który sam należał do Komsomołu i partii. - Ale czemu się dziwić, skoro za Kuczmy niemal jednocześnie obchodzono rocznicę Bitwy pod Krutami między wojskami Ukraińskiej Republiki Ludowej a bolszewikami oraz rocznicę Wołodymyra Szczerbyckiego, komunistycznego genseka.

"Kasza w głowach" miesza się dalej.

Portnow: - Juszczenko w jednym dniu podpisał rozporządzenie o ustanowieniu krzyża Iwana Mazepy oraz medalu jubileuszowego na rocznicę zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

Idea budowy tożsamości narodu poprzez pamięć o prześladowaniach, a zarazem fakt, że tą pamięcią zajmuje się głównie SBU, a nie historycy, czasem prowadzi do niefortunnych incydentów, jak niedawna wypowiedź szefa SBU, który zrównał polską przedwojenną policję z NKWD i gestapo.

Gdy ożywią się pomniki

Jednak jest w tym skomplikowanym podejściu do historii pewien racjonalizm: przy obecnym spolaryzowaniu narodu ukraińskiego należy szukać tego, co łączy, a nie wywoływać spory.

- Juszczenko tylko traci na swym podejściu do historii. On nie gra przed nikim. Jak umie, tak działa. Kieruje nim idea złączenia państwa przez pamięć o tragediach. Może nie najlepiej to wygląda, gdy w szczycie kryzysu za ciężkie pieniądze buduje się pomnik Ofiar Głodu, ale kryzys minie, a pomnik zostanie. Juszczenko naprawdę próbuje łączyć, np. zawsze przy rocznicy 9 maja mówi: "Sława Ukraini, Herojom Sława", a to banderowskie zawołanie! - mówi Wachtang Kipiani.

Także według Portnowa nie należy oceniać inicjatyw prezydenta jednoznacznie jako afirmowania tradycji tylko zachodniej Ukrainy: - Pozostanie pierwszym prezydentem, który w rocznicę 9 maja wspomniał deportację Tatarów Krymskich i Holokaust. Nie musiał tego robić.

To, co zdaniem Kipianiego dominuje na Ukrainie, to pewien zdrowy konformizm - obie strony godzą się na istnienie tematów tabu. Na zachodzie kraju sławi się Stepana Banderę i Romana Szuchewycza, na wschodzie nie porusza się kwestii odpowiedzialności komunistów. Jedni mówią: II wojna światowa, drudzy: Wielka Wojna Ojczyźniana. Do zwarcia dochodzi, gdy kompromis się narusza. Niedawno próbowano przemianować uniwersytet w Doniecku i nadać mu imię Wasyla Stusa, jego najwybitniejszego absolwenta. Skończyło się na skandalu, sprowokowanym przez polityków Partii Regionów. Lokalne władze niejednokrotnie bojkotują decyzje Juszczenki i stają w obronie komunistycznych pamiątek.

Również Werstiuk z ukraińskiego IPN nie przejawia ofensywnej postawy: - Zajmujemy się konstruowaniem pamięci. Sięgamy daleko w przeszłość, bo ona legitymizuje współczesną Ukrainę. Pokazujemy, że mieliśmy państwowość, z przerwami, ale mieliśmy. To wystarczy, jestem historykiem i prokuratorskie działania nie bardzo mnie interesują.

Ukraiński IPN robi więc to, o co prosi go prezydent, a ten prosi o to, co znajduje się w jego polu zainteresowania i co postrzega jako swoją misję. Stąd zakrojony na szeroką skalę program obchodów rocznicy Wielkiego Głodu.

Ale ktoś w końcu ruszy "trudne tematy". W wielu regionach Ukrainy podnoszą się głosy za szeroko pojętą dekomunizacją. Pod koniec maja SBU wszczęła postępowanie w sprawie Wielkiego Głodu, kilkanaście dni temu jeden z deputowanych wniósł projekt ustawy przywracającej miejscowościom historyczne nazwy. Jego zdaniem zbliżające się 20-lecie ogłoszenia niezależności to okazja, by zerwać z totalitarnym dziedzictwem. Z kolei 6 czerwca radni obwodu Iwano-Frankiwska zwrócili się do władz państwa o osądzenie zbrodni komunistycznych z lat 1920-50. Łatwo się domyśleć, że kiedyś w końcu rozpocznie się dyskusja o warunkach ustanowienia władzy bolszewików oraz epoce stalinizmu - i padną pytania o najnowszą historię.

- Kariera Medwedczuka po 1991 r. to nie jednostkowy problem - mówi Werstiuk. - Szerzej, to jedna z głównych przeszkód dla określenia się niepodległej Ukrainy i odpowiedzi, co to za państwo.

- Ukraina dość późno zrozumiała, że cena pokojowego wyjścia z komunizmu była wysoka. Widać to, porównując Ukrainę do Bałtów. To oczywiście nie znaczy, że nie warto jej było zapłacić - dodaje Portnow.

***

Dziś na Ukrainie nie sposób kupić w księgarniach zarówno biografii komunistycznych przywódców takich jak Petro Szelest czy Wołodymyr Szczerbycki, jak i dysydentów pokroju Stusa czy Czornowiła, nie prowadzi się dyskusji na temat postawy lokalnych władz wobec tragedii w Czarnobylu. Historia lat 1945-91 to biała plama.

Werstiuk: - W społeczeństwie panuje półmilczenie. Historycy mogliby coś powiedzieć, jeśliby mieli dokumenty, a w sprawie Czarnobyla czy działalności KGB niczego nie mamy.

A dziennikarze?

Kipiani: - O czym tu mówić? Jeśli nakład książki wynosi 5 tysięcy, to jest sukces, duże tygodniki opinii sprzedają 20-30 tysięcy egzemplarzy. Szukałem środków na wydawanie czegoś na kształt polskiego "Mówią Wieki" czy "Focus Historia". Nie było zainteresowanych.

Kipiani ma na myśli pisma popularyzatorskie, bo ci bardziej zainteresowani mogą sięgnąć do dokumentów sowieckich służb, które publikuje SBU. Niemniej Mazepa, Wielki Głód i stosunek do UPA pozostaną na razie głównymi osiami sporu. Są bezpieczne, bo nie dotyczą uczestników gry politycznej, a pozwalają - jako tematy ideologiczne - odróżnić się partiom o jednakowych programach gospodarczych i socjalnych. Sporadycznie tylko dochodzi do lokalnych konfliktów o pomniki.

- Dopóki jednak ktoś nie podejmie tematu, te pomniki, mimo ich olbrzymich rozmiarów, jakby nie istniały - mówi Portnow. - W Dniepropietrowsku pytano ludzi o wielki pomnik komunisty Hryhoryja Petrowskiego, patrona miasta. Mało kto potrafił cokolwiek o nim powiedzieć. Współistnienie pomników komunistów i antykomunistów nie świadczy o tolerancji, ale obojętności. Trudno przewidzieć, co się będzie działo, kiedy jednak postaci z tych monumentów zostaną naprawdę ożywione.

Próbkę tego można było niedawno zobaczyć w Kijowie, gdy nacjonalistyczni działacze ubili Leninowi z pomnika kawał nosa - zaraz potem pod monumentem odbył się wiec komunistów.

Trudno więc powiedzieć, czy ten "zdrowy konformizm" jest możliwy do utrzymania, czy życie polityczne bez lustracji jest tam zdrowsze i czy wywodzące się z Komsomołu ukraińskie elity przeprowadzą kraj przez transformację tak, jak same przeszły suchą stopą od komunizmu do niepodległości i kapitalizmu. Czy stawianie pomników ofiarom Wielkiego Głodu na placach o komunistycznych nazwach stworzy nową jakość? Jak długo w Kijowie Wiaczesław Czornowił będzie musiał stać niedaleko Włodzimierza Lenina?

Ukraińska rzeczywistość, jak każda inna, jest skomplikowana. Na powyższe pytania proste odpowiedzi i jednoznaczne oceny będą nie na miejscu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2009