Toast

Odrapane fasady kamienic. Bramy. Kościoły. Kawiarnie. Wypłowiałe malowidła na ścianach. Lwów jest idealny do włóczykijostwa.

02.10.2016

Czyta się kilka minut

Można godzinami, swobodnie puszczając myśli, iść bez celu, dla samej tylko niespodzianki, dokąd się zawędruje – nogami i głową.

Przemierzasz ulice generała Czuprynki czy Iwana Gonty. Kroki dźwięczą pusto, odbijają się od czerwonych dachów, jak krzyki niewinnych. Suniesz po Akademika Sacharowa albo po Wasyla Stusa, a tam powietrze i trawa pachną więzienną pryczą. Na Szewczenki i Słowackiego drobny deszcz bije o parapety hajdamackim rytmem. Ustaje. Księżyc odbija się w zastygniętych kroplach. I cała ulica zapada w srebrny sen.

Tego wieczora chodziłem jak zwykle. Nie udawało się jednak z myślami. Za nic nie chciały się zerwać z nudnej smyczy codziennych obowiązków, żeby uciec w rejony dalekiej nieoczywistości.

Akurat byłem w mieście w celach rocznicowo-reprezentacyjnych. Katedra dziennikarstwa Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego (UKU) obchodziła pięciolecie.

Moje zadania? Poprowadzić sześć godzin zajęć zwykłych ze studentami, uczestniczyć w akademiach, uroczystych spotkaniach, kolacjach, nosić marynarkę i uśmiechać się znad wykrochmalonego kołnierzyka.

Mówiłem więc, słuchałem, brałem udział i biłem brawo. Ale martwiło mnie coś. Wiedziałem, że w końcu na oficjalnej kolacji zostanę poproszony o wzniesienie toastu.

Do tej pory jakoś się udawało – wiłem się, unikałem wzroku, znikałem w przedsionkach. Gawędziarstwo przy kieliszku, w wąskim gronie znajomych, owszem, lubię – ale tak przy obcych?

Wczoraj ofiarą toastu padł Duńczyk. Męczył się, opowiadając anegdotę o W.W. Putinie, a przecież miał wszystko elegancko wypisane na małych karteczkach. Miało być zwiewnie i dowcipnie. Wyszło, jak wyszło: skandynawsko-mrocznie. Duńczyk biedny. Padnięty, wymięty, spocony jak szczur.

I o czym tu mówić?

Wizje kolorowej, przyjaznej, bogatej Europy rozwiały się dawno w dymach wojny. A to przecież my pokazywaliśmy je „naszym” studentom. Posłuchali, a potem, by doścignąć marzenia, wyszli na Majdan. Wystali pod groźbami: „zamkniemy wam tę szkółkę”, wytrzymali mróz, pałki i kule. Pogonili starą władzę, poszli walczyć na wschodzie albo pomagać żołnierzom. Szybko nam wydorośleli.

Dziś i ja, i oni wiemy, że robiliśmy coś bardzo niemądrego. Marsz na zachód okazał się nie dreptaniem w miejscu, ale pochodem wstecz.

Gdy w Kijowie rządził Wiktor Janukowycz, pamiętacie? Europa kusiła, namawiała, spotykała się, obejmowała. Jej emisariusze niemal mieszkali w stolicy Ukrainy. Śledzili każdy ruch władzy, gotowi obiecywać, pomagać. A dziś? Europa milczy. Odwraca głowę. Najbliżsi przyjaciele też jakoś nie przyjeżdżają w odwiedziny. Jeszcze mówią o strategicznym partnerstwie, ale coraz rzadziej i ciszej. Za to głośno domagają się zapłaty starych, historycznych rachunków. Mówią niby do Ukraińców, ale tak naprawdę rozmawiają sami ze sobą. Wpływowi publicyści piszą z racjonalnym chłodem, że Ukraina w elitarnym klubie to tylko marzenie. Zaś marzenia to zbyt kruchy fundament, by budować na nich nie tylko politykę zagraniczną, ale cokolwiek.

„Wasza dobra passa znów minęła. W wielkim świecie nie ma wielkich przyjaźni, każdy musi martwić się o siebie, dbać, by wyrwać jak największy kawałek. To inaczej patriotyzm”. O tym miałby być ten toast?

Wczoraj pytałem swoich przyjaciół, tych, którzy zaryzykowali kariery i życie, by wyjść na plac, sprzeciwić się władzy:

– Opłacało się?

– Tak, dziś żyjemy życiem rzeczywistym. Nikt nam już nie mówi: „Największy kraj Europy”, nikt nie mami. Cóż, jesteśmy tacy, jacy jesteśmy.

– A my? Jesteście nami rozczarowani?

Odpowiedziało milczenie i grzeczna zmiana tematu.

Patrzę na zegarek. Już powinienem być tam z nimi, za stołem. Ale ciągle jestem daleko. Mijam dom Mychajły Hruszewskiego – historyka i prezydenta. Mijam dom jego sąsiada, pisarza Iwana Franki.

W wieczornej mgle Hruszewski stuka w sąsiedzkie drzwi.

– Iwanie Jakowiczu, pana psy niemożliwie szczekają.

– Proszę spokojnie iść do domu, Michale Serhijewiczu, na porządnego człowieka pies nie ujada.

Ciekawe, czy to prawdziwa historia. Można spytać jakiegoś historyka, pewnie będzie jakiś profesor na kolacji.

Już pora, ale jakoś nie chce mi się tam iść. Niezręcznie wyjdzie z tym toastem. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2016