To, co zostaje. O dokumentach „Katedra” i „Lombard”

Cóż może łączyć sędziwego rolnika spod Madrytu, który buduje prywatną katedrę, i właściciela największego ponoć lombardu w Europie? Czy tylko absurdalny rozmach obu przedsięwzięć?

14.11.2022

Czyta się kilka minut

 / KFF / MATERIAŁY PRASOWE // MAG / MATERIAŁY PRASOWE
/ KFF / MATERIAŁY PRASOWE // MAG / MATERIAŁY PRASOWE

Na kinowych ekranach można już zobaczyć zwycięskie dokumenty Krakowskiego Festiwalu Filmowego i Millenium Docs Against Gravity. Filmy te łączy z pewnością stosunek do bohaterów: nieoceniający, nieośmieszający, skupiony na tym, co stało się dla nich sensem. Tym wielkim i tym małym.

Bohater „Katedry”, zmarły rok temu Justo Gallego Martínez, wygląda i brzmi niczym średniowieczny asceta. Chciał zresztą zostać mnichem, ale z niejasnych do końca powodów wydalono go z zakonu. Przez 60 lat w Mejorada del Campo wznosił świątynię wzorowaną na bazylice watykańskiej, wysoką na 50 metrów i zajmującą 8 000 metrów kwadratowych. Robił to własnymi rękami, tylko czasem pomagał mu ktoś z miejscowych. Żeby prace mogły postępować, wyprzedawał po kawałku ojcowiznę, używał najtańszych materiałów lub uprawiał ich recykling.

Lepiej nie pytać o formalności – o projekt architektoniczny, zezwolenie na budowę, przepisy BHP. Justo musiał zakończyć edukację w wieku lat jedenastu i ważniejszy od prawa czy teorii był dla niego wewnętrzny głos. A ten nakazywał, by na przekór wszystkiemu i wszystkim ukończyć dzieło. W sukurs przyszła genialna intuicja, tytaniczny wysiłek oraz determinacja, która zamieniła się w obsesję. Być może stanowił przypadek kliniczny, lecz nie to interesuje Denisa Dobrovodę. Przez kilka lat towarzyszył z kamerą budowniczemu katedry, który w dziesiątej dekadzie życia musiał jeszcze bardziej ścigać się z czasem. Latami uchodził za lokalne pośmiewisko, prawie nikt za jego pomysły nie dawał złamanego peso. Dzisiaj świątynia i jej historia są turystyczną atrakcją.

Dla odmiany, bohaterowie polskiego „Lombardu” nie zostawią po sobie strzelistych wież ani gigantycznych kopuł. Ich wybujałym, choć jakże ulotnym dziełem jest instytucja pożyczkowa, licząca aż 70 tys. zastawionych przedmiotów. Są wśród nich kryształy i szale z lisa, używany sprzęt AGD i książki na wagę, wszelkiej maści kable i durnostojki, pluszaki i pamiątki górnicze. Trafiły tu, bo komuś nie starczało do pierwszego, i teraz mają szansę otrzymać drugie życie. Tyle że choć towaru przybywa, klientela coraz bardziej topnieje.

Kiedy rozpoczyna się film Łukasza Kowalskiego, trwa „wyprzedaż wszystkiego”, a dni lombardu z bytomskiej dzielnicy Bobrek wydają się policzone. Chcąc ratować swój bieda-biznes (położony, nomen omen, przy ulicy Wytrwałej), właściciel Wiesiek i jego partnerka Jola organizują festyn dla klientów. To, co zrazu wygląda na posegregowane tematycznie śmietnisko ludzkiego życia (reżyser porównywał ów gargantuiczny miszmasz do „Sklepów cynamonowych”), okazuje się miejscem, które przygarnia nie tylko zbędne przedmioty. Zwłaszcza że zbliża się zima, a z wystawionej na sprzedaż szopki ktoś właśnie „rąbnął Jezuska”.

Za figurę bez mała chrystusową uważa się bohater „Katedry”. Słowacki reżyser wspomina w wywiadach, że Justowi marzyła się... śmierć na krzyżu. Z wypowiedzi rozmówców wyłania się obraz fanatyka i człowieka z chorobliwą ambicją, Dobrovoda pozwala mu jednak do końca być sobą – nawet jeśli wznoszenie świątyni to gest wymierzony we współczesny świat, którego bohater nie rozumie i którym pogardza. Nawet wtedy, gdy on, domorosły architekt i nawiedzony robociarz o sękatych dłoniach, wyśmiewa się z wizji Gaudiego. Dlatego, kiedy na różnych etapach powstawania budowli kamera kołuje pod jej sklepieniem, jest w tym przede wszystkim zdumienie rozmachem tego przedsięwzięcia i skutecznością chałupniczych metod. W pewnym momencie Justo odwiedza jeden z madryckich kościołów, perfekcyjnie wykończony dziełem wielu ludzkich rąk i wręcz kapiący od złota. Tymczasem on cierpliwie wypełnia cementem piłeczki pingpongowe, żeby stworzyć dekoracyjne odlewy dla swej budowli.

Jeden z zabawniejszych, choć i gorzkich momentów słowackiego dokumentu (oba filmy mają sporą dawkę takiego humoru) to udział pobożnego starca w reklamie Coca-Coli. Chciał w ten sposób zarobić na ukończenie swego dzieła, nadać mu rozgłos i wypełnić ewangelizacyjną misję. Zapiekły przeciwnik wszelkiego konsumpcjonizmu czuł się potem, jakby podpisał cyrograf z samym diabłem. Bo przed turbo­kapitalistycznymi regułami gry nie da się schronić nawet we własnoręcznie zbudowanej katedrze. A co dopiero, gdy mieszka się w Polsce B, gdzie czas zatrzymał się w latach 90. Kowalski w „Lombardzie” wychwytuje tę duchologiczną aurę niekończącej się transformacji. Balladowy ton tego filmu nie przykrywa wielkich i małych dramatów, jakie rozgrywają się w okolicznych familokach, w cieniu dymiących kominów hutniczych. Fragmenty owych dramatów przenoszą się do magazynu, gdzie za bezcen można kupić zniszczony wózek inwalidzki i ząb mamuta, ale i dostać od Joli dobre słowo, parę groszy czy talerz zupy.

Kowalski, choć niewątpliwie podkręca i ociepla panujące w niedogrzanym lombardzie relacje, stara się traktować swoich bohaterów poważnie. Ekran wypełniają więc „inni ludzie”, ich przyziemne problemy i aspiracje, patrz: te wszystkie futra, fulary, finezyjne fryzury prezentowane przez parę drobnych przedsiębiorców. Ale przecież to też trochę o nas. Na półkach uginających się pod ciężarem bezwartościowych rzeczy, tych z drugiej i trzeciej ręki, odnaleźć możemy własne zamiłowanie do nabywania, gromadzenia, wyrzucania. Z tą różnicą, że w „Lombardzie” stoi za tym nie fanaberia, ale kwestia przetrwania, rozumianego najbardziej dosłownie.

Również od takiego świata uciekał w swoją idée fixe bohater „Katedry”. Zapewne nie chciał, by zostały po nim zwoje kabli, stosy ubrań i zepsuty blender. Tego samego pragną twórcy omówionych wyżej dokumentów dla swoich bohaterów, podążając za nimi w ich gonitwie za marzeniami. Próbują dostrzec w nich coś więcej niż przejawy fiksacji albo „życia pod zastaw”. To dla nich budują filmowe katedry, skrojone na ludzką miarę. ©

KATEDRA (Katedrála) – reż. Denis Dobrovoda. Prod. Słowacja 2022. Dystryb. Krakowska Fundacja Filmowa.
LOMBARD – reż. Łukasz Kowalski. Prod. Polska 2022. Dystryb. Against Gravity. Oba filmy do zobaczenia w kinach.

Dokumenty „Katedra” i „Lombard” są pełnometrażowymi debiutami ich twórców. Denis Dobrovoda pochodzi ze Słowacji, mieszka w Londynie, studiował filozofię, nauki polityczne i ekonomię w Oksfordzie, a reżyserię w Paryżu. Łukasz Kowalski jest dziennikarzem, absolwentem komunikacji społecznej na UŚ i Szkoły Wajdy, laureatem Nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego (2014) za reportaż telewizyjny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2022