Tęsknota za świeżym

Ludzie już wariują. Opowiadają sobie w kolejkach, co posiali, gdzie, kiedy i co im wzejdzie, a we wspomnieniach smaku pomidorów cofają się nie do zeszłego lata, ale z tego marzycielskiego rozpędu jadą aż do dzieciństwa.

25.04.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Heidi Coppock-Beard / GETTY IMAGES
/ Fot. Heidi Coppock-Beard / GETTY IMAGES

Pięćset. Musi być w tej liczbie jakaś szczególna symboliczna siła rażenia, że ją sobie upodobali dobrodzieje znękanej ludzkości. Być może dlatego, że tysiąc to brzmi jednak zbyt bajkowo, stówka ma w sobie coś pogardliwego, a kwota 666 zdradzałaby zawczasu, kto tak naprawdę uwija się za krzywym kramem z politycznymi paciorkami.

Pięćset, tyle że nie złotych, a euro, i nie co miesiąc, lecz jednorazowo, dostanie w tym roku na specjalnej karcie płatniczej każdy włoski osiemnastolatek, żeby wydać, wedle swojego upodobania, na potrzeby kulturalne. Książki, płyty, bilety na spektakle, seanse, wystawy i koncerty (ale tylko te w realu, a nie oglądane przez internet). „Na każde euro wydane na bezpieczeństwo wydamy jedno na sztukę i kulturę” – obiecywał premier Matteo Renzi po ostatnich zamachach w Paryżu. Do funduszy na walkę z terroryzmem dosypano w budżecie miliard, drugi zaś miliard trafił na wzmacnianie kulturowych korzeni młodego pokolenia.

I tylko nie mogę się nadziwić, że na liście tych wartości, które Rzym chce zasilać kroplówką, nie ma kuchni, potraw i zawodów związanych z tradycyjnym jedzeniem i wraz z nim lądujących w składzie rupieci i obciachu. Ech, gdyby swój kulturalny talon młodzi mogli wydać na obiady w staroświecko prowadzonej trattorii, gdzie mammina recytuje gościom krótką litanię niewątpliwie glutenowych i bezczelnie niewegańskich potraw i nawet nie pyta, co do picia, tylko stawia obok kosza z chlebem butlę z kreską znaczącą wyjściowy poziom wina (płaci się potem wedle zużycia), a na koniec podlicza rachunek ołówkiem na papierowym obrusie... Nie wiem, czy nie przekonałoby ich to bardziej niż tuzin koncertów i parę kilo książek, że italskim plemionom w zerowym punkcie dziejów Opatrzność powierzyła troskę o wyjątkowy we Wszechświecie węzeł materii i ducha. I że ten kontrakt opiekuńczy jest nieodwołalny, żadna globalizacja ani islamizacja go nie może anulować.

Ten Renzi, tak na marginesie, to najtęższy spryciarz na premierowskim stołku w Europie, ciekawszy wzór dla naszych rewolucjonistów niż Orbán. Właśnie przepchnął – choć nie miał takiego mandatu z wyborów i bez konstytucyjnej większości – głęboką reformę ustrojową. „Ta jedna wiosna miała odwagę wytrwać, pozostać wierną, dotrzymać wszystkiego. (…) chciała się wreszcie naprawdę ukonstytuować, wybuchnąć na świat wiosną generalną i już ostateczną. Ten wicher zdarzeń, ten huragan wypadków: szczęśliwy zamach stanu, te dni patetyczne, górne i triumfalne!” – pisał Bruno Schulz, wytrawny znawca powracających schematów zdarzeń. Cóż, wiosenny patos i triumf na razie nas może podniecać albo przerażać, ale zostawi z ssaniem w pustym żołądku. „Dnie stały się długie, jasne i rozległe, za rozległe niemal na swą treść, jeszcze ubogą i nijaką” – nie umiałbym lepiej od Schulza opisać mojego wrażenia, ilekroć wracam z targu.

Ludzie od tęsknoty za czymś świeżym już wariują. Opowiadają sobie w kolejkach, co posiali, gdzie, kiedy i co im wzejdzie, a we wspomnieniach smaku pomidorów cofają się nie do zeszłego lata, ale z tego marzycielskiego rozpędu jadą aż do dzieciństwa. „Od wczoraj się objadamy mrożonymi szparagami prosto z pola. Już zaczęły się nieśmiało wychylać, ale wczorajszy przymrozek je zniszczył” – pisze mi pani Elżbieta, moja niezawodna dostawczyni warzyw i liści, a ja, mimo całej wieloletniej sympatii, jaka nas łączy, nie mogę powstrzymać się od głębokiego skurczu zawiści, urazy i żalu.

Z tego nienasycenia godzimy się na oszustwa, w tym roku szczególnie podstępnie nas okrążają importerzy truskawek. Kiedy wkroczyłem, jak co tydzień, na rynek Kleparski, myślałem, że od krakowskiego smogu władze poznawcze w mózgu mi się pokiełbasiły, ale nie – tam rzeczywiście leżały niesłychane, metrowej wysokości, czerwone, trudne do zignorowania hałdy apetycznych mutantów. Spotkałem je później też na warszawskich bazarach.
Jakże trudno potem odejść do straganów wiernych prawdzie czasu. U pana Ziółki w Fortecy już zielenią się w skrzynkach rukola i rukiew. Obydwie smakowite, rukola wręcz przenikliwa w swojej szerokolistnej wersji, ale przecież to tylko zielsko, szczere i świeże, jednak zielsko. Tymczasem całe nasze jestestwo woła o treść, chce gryźć skórę i miąższ, czuć materię i sok. Niech w końcu nadejdzie ta dobra zmiana, jedyna, na jakiej się nie zawiedziemy. Jak co roku. ©℗

Rukiew, bardzo na razie mało docenianą wczesnowiosenną specjalność, trzeba jeść na surowo, chociaż chodzi za mną usłyszany od pani Ziółkowej pomysł na zupę podobną trochę w charakterze i metodzie pracy do szczawiowej. Kiedy znajdę na nie czas, nie omieszkam donieść, co wyszło. Rukola za to, grubsza i mocniejsza, nieźle wychodzi utarta w formie pesto oraz w potrawach, gdzie uderzenie ciepła wyzwala z niej aromaty. Na przykład w pasta dell’Avvocato – czyli ulubionym ponoć daniu mecenasa Gianniego Agnellego, głównego właściciela i prezesa Fiata, człowieka tak bogatego, że nie musiał jadać na pokaz ośmiorniczek. Gotujemy spaghetti al dente i przekładamy je na patelnię, gdzie wcześniej poddusiliśmy na oliwie z czosnkiem pomidory z puszki (po ok. 150 g na osobę) aż do zgęstnienia. Mieszamy kluski z pomidorami na dużym ogniu przez parę chwil. Przekładamy na talerze i jeszcze gorące posypujemy drobniutko posiekanym selerem naciowym oraz mnóstwem świeżej rukoli. Liście powinny przykryć cały talerz, to jest danie prawie sałatkowe. Na koniec polewamy oliwą i sypiemy grube wióry parmezanu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2016