Teologia, która mnie kocha

Na czym polega fenomen Węcławskiego? Urok jego pisarstwa - zanotował przed kilkunastu laty ks. Józef Tischner - bierze się z dusz-pasterstwa: uczony-teolog okazuje się prawdziwym pasterzem dusz.

16.05.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Dodałbym do tych słów osobiste wspomnienie. Z Michałem Okońskim mieliśmy przyjemność trzykrotnie przeprowadzać wywiady z autorem “Królowania Boga". Zawsze dotyczyły spraw kluczowych dla naszej wiary: zmartwychwstania ciał, Ostatniej Wieczerzy, Męki. Jeden ze znajomych skonstatował po ostatniej rozmowie: “Głowę straciliście dla tego Węcławskiego! Dlaczego stale on?". Niewiele się zastanawiając, odpowiedziałem: “W zasadzie jest tylko jeden powód: serce w nas pałało, kiedy wyjaśniał nam Pisma".

Miejsce, z którego pytamy

Ta odpowiedź nie rozwiała chyba wątpliwości. Bo czy - spróbuję zrekonstruować pogląd znajomego - Węcławski nie należy raczej do tych autorów, o których można za Witkacym rzec, że nie sposób u nich znaleźć “takiego wyjaśnienia, które nie spowodowałoby jeszcze większego zaciemnienia"? Innymi słowy, czy rzeczy proste nie zostają tu powiedziane zbyt “okrężnie", czy nie za wiele tu paradoksów i metafor? I czy poznański teolog, zamiast odpowiadać na pytania, nie poświęca zbyt wiele energii opisywaniu miejsca, z którego pytamy?

Dwóch pierwszych wątpliwości nie sposób rozstrzygnąć - ich źródłem jest takie a nie inne wrażenie, wyniesione (mam nadzieję) z lektury. Naprawdę ciekawe jest pytanie trzecie. Otóż myślę, że jest tak właśnie: w pisarstwie religijnym ks. Węcławskiego chodzi przede wszystkim o miejsce, z którego pytamy.

Powiedzmy od razu, że miejscem tym jest po prostu nasza wiara (nasza, a nie wiara w ogóle - ta, jak wielokrotnie deklaruje ks. Tomasz, niewiele go obchodzi). Czym jest moja, twoja, nasza wiara? Wiara jest czymś, w czym uczestniczymy. Wydawałoby się, że trudno o bardziej ogólną i oczywistą odpowiedź. Ale co to właściwie znaczy - uczestnictwo? Znaczy przede wszystkim, że wiara nie jest zestawem poglądów, które przyjmujemy za swoje i następnie rozpowszechniamy. Wiara nie jest czymś, co mamy (tak jak mamy poglądy), ale czymś, w czym - i czym - jesteśmy. Nie czymś dodanym do życia, ale życiem samym. A skoro tak, to nie można “uczyć wiary" tak, jak się uczy biologii. I nie należy oczekiwać od nauczyciela wiary odpowiedzi, których można się wyuczyć na pamięć. Takie odpowiedzi istnieją, owszem: zebrane razem, tworzą katechizm. Ale i katechizm ma sens tylko wtedy, gdy jest czytany jako wyznanie wiary - gdy słychać w nim głosy tych, co zmagali się ze Słowem, które do nich przemówiło.

W teologii, jak w filozofii, domaganie się jasno sformułowanych odpowiedzi jest w gruncie rzeczy wyrazem braku zainteresowania jakąkolwiek odpowiedzią. W Nowym Testamencie mamy w zasadzie tylko jedną oczywistą wskazówkę: “Bóg jest miłością". A z tego płynie: “Będziesz miłował Boga...", “będziesz miłował bliźniego...". Prostota tych kwestii polega na tym, że prowadzą do sedna sprawy. Ale sedno wcale nie jest oczywiste i trzeba je przyjąć - by tak rzec - poza słowami. Kto wie, czym jest miłość? Kto wie, czym jest miłość Boga? Częścią naszej wiary jest właśnie to, że “wiemy" i “nie wiemy" jednocześnie.

Niemożliwa odpowiedź

Na czym polega kłopot, najlepiej pokazać na przykładzie, który zilustruje równocześnie metodę postępowania naszego autora. Przed kilkoma laty opublikował on w “Tygodniku" artykuł o aniołach. Wiadomo, że pytanie o ich istnienie bądź nieistnienie jest ostatnim naprawdę żywo dyskutowanym pytaniem religijnym naszych czasów... Dlaczego jednak mamy tak ogromny problem z wyobrażeniem sobie obecności aniołów? Okazuje się, że nie są tu winne ani tradycyjne przedstawienia, ani dziedzictwo Oświecenia. “Nie potrafimy jej sobie wyobrazić - pisze ks. Węcławski - przede wszystkim dlatego, że ulegamy pokusie szukania czegoś niezwykłego, czegoś wyjątkowego, czegoś piękniejszego i bardziej wzniosłego niż to, co widzimy w sobie samych i wokół nas - a naprawdę nic albo prawie nic takiego nie ma i nigdy nie było".

Zwróćmy uwagę na tę odpowiedź. Jest ona najpierw wyrazem jakiegoś szczególnego “realizmu" - realizmu, który mówi człowiekowi: wróć na swoje miejsce. To tu, w twoim życiu, jest wiara, jest jakaś prawda tej wiary - i tu także pojawiają się anioły. W tym momencie autor podsuwa pytanie prowadzące do sedna sprawy: “Jak Bóg, który jest miłością i kocha, jest przy tym, co kocha?" Pytanie wywołuje kolejne: “Czy to możliwe, żeby Bóg był i działał także tam, gdzie my Jego obecności i działania zupełnie nie dostrzegamy? (...) Czy nie trzeba powiedzieć: w ludzkim cierpieniu, tępocie i złości, w niespełnionych nadziejach, (...) wreszcie w umieraniu i śmierci - nie ma Boga?". I tu następują słowa najważniejsze (podkreślenia ode mnie): “Wiem, że nie potrafię odpowiedzieć na takie pytania wystarczająco jasno. A przecież znam odpowiedź, choć nie można jej zwyczajnie przekazać w kilku zdaniach jako gotowej, jasnej i wyczerpującej sentencji. Można ją tylko spróbować pokazać - wierząc i mając nadzieję, że każdy, dla kogo jest ona naprawdę przeznaczona, sam ją rozpozna i do końca przeżyje".

Odpowiedź przyjmuje zatem otwarcie formę wyznania. Nie będę go przytaczał w całości (odsyłam do książki “Pokochać swoje życie", s. 175), ale w części zasadniczej brzmi następująco: wierzę, że Boża łaskawość i miłość daje się zobaczyć (proszę o uwagę, bo wkraczamy w gąszcz metafor, a jedna ważniejsza od drugiej) “jako wierny zwiastun, jako milczące ogłoszenie i jako realna możliwość mojej wolności - czyli właśnie jako przychodzący do mnie samego, do każdego z nas i do nas wszystkich razem anioł naszego Boga". Nie dość na tym, bo w zakończeniu tekstu do wyznania dołączona zostaje argumentacja teologiczna: “Jeśli wewnętrzny dialog w Bogu samym jest ze swojej istoty dialogiem Osób, nie jest rzeczą nierozumną przypuszczać [podkr. moje - WB], że także te zewnętrzne, czysto duchowe słowa i czyny Boga, które stanowią początek stworzenia, mogą odpowiadać Trójjedynemu Bogu, w dokładnym sensie tego słowa - to znaczy mogą wejść w dialog z Nim samym, a więc istnieć jako osoby. (...) Tak właśnie jest z nami »mnóstwo świadków« i »niezliczona liczba aniołów« (por Hbr 12, 1. 22)".

Bóg w relacjach

Nacisk w powyższej argumentacji pada na relację. “Sposobem bycia" Boga jest wchodzenie w relacje, a ks. Węcławski należy do tych teologów, którzy akcentują fakt, iż Bóg “nie chce być sobą bez nas". “Czy Bóg mógłby być Bogiem bez świata i bez nas? Zapewne. Ale takie pytanie i taka odpowiedź tracą sens, skoro On nie jest Bogiem bez świata i bez nas. Bóg jest Bogiem z nami - to znaczy także: jest Bogiem ze mną" - czytamy w książce “Gdzie jest Bóg?". (Dodajmy, że w teologii ks. Węcławskiego Bóg ten przychodzi do nas / do mnie przede wszystkim z naszą / moją przyszłością: Bóg jest z nami “w otwierającej się przed nami teraz przyszłości". Jest więc z nami - i przed nami. Wątek ten wymagałby osobnego rozwinięcia; zainteresowanych odsyłam do cytowanej książki, szczególnie do rozdziału “Jak mogę mieć przyszłość?", a także do rozdziału “Kwestie fundamentalne chrześcijańskiej antropologii" w “Królowaniu Boga".) I znów można by powiedzieć: nic bardziej oczywistego ani bardziej ogólnego. Czy rzeczywiście?

Odwołam się do odpowiedzi ks. Węcławskiego na “Znakową" ankietę “Czym jest teologia, którą uprawiam?": “Odniesieniem pierwszym jest dla mnie zasłyszane kiedyś zdanie pewnego czeskiego księdza: »Kocham teologię, która mnie kocha i mówi mi o tym, co kocham, tak, że mogę kochać«. Pierwszym pytaniem, jakie musimy zadawać jako teologowie usiłujący zrozumieć własną i cudzą wiarę, jest zatem: »Kto i co kocha?«. Pytanie takie pozwala nam znaleźć się natychmiast w samym sercu tych spotkań i relacji między osobami, których wyrazem jest wiara Kościoła w Boga Trójjedynego, Zbawcę. Jedynie o tę wiarę chodzi teologii. Zasadą i rzeczywistą możliwością jakiejkolwiek teologii jest to, że rozumiemy, co kochamy, nie zaś odwrotnie (kochamy, co rozumiemy). (...)

To, co dzisiaj wśród nas uchodzi za teologię we właściwym sensie tego słowa, w większości wypadków zakłada jako zdroworozsądkową oczywistość ontologię substancjalną. Najpierw jest Bóg, potem - wszystko stworzone, potem między Bogiem a stworzeniem coś się wydarza (nieszczęście grzechu i dobrodziejstwo zbawienia), potem z tego jest Kościół (...). Oczywiście, zawsze była i dzisiaj jest także możliwa teologia oparta na takim widzeniu świata - jednakże jej (skądinąd wielkie) możliwości wydają się w znacznym stopniu wyczerpane. To wyczerpanie najłatwiej sygnalizuje się przez potrzebę mówienia o »dynamizmie wiary«, o dynamicznych ujęciach sakramentów, Kościoła, moralności chrześcijańskiej itd.

Wydaje mi się, że kwestię tę trzeba postawić bardziej radykalnie. Tam, gdzie punktem wyjścia jest miłość, bezwzględne pierwszeństwo ma odniesienie - relacja kogoś do kogoś. Kim jest ten, kto kocha, i kim jest kochany - to okazuje się nie zanim pojawiła się miłość, tylko dlatego, że się pojawiła. Sądzę, że myślenie teologiczne ma dzisiaj szansę wtedy, kiedy porusza się w ramach ontologii relacjonalnej".

Przekroczyć słowa

Teologia ks. Węcławskiego stawia sobie zadanie nader praktyczne: odpowiedzieć na to, co jest w człowieku, nazwać jego własne doświadczenia, a konkretniej - opowiedzieć mu o jego miłości. Jak jednak pogodzić ten fakt z przekonaniem, że pisarstwo poznańskiego teologa jest hermetyczne? Mogę tylko powiedzieć, że odbyłem i odbywam z tym pisarstwem długą drogę, a im dłuższa ona jest, tym silniejsze mam poczucie, że Węcławski trafia w wyznaczony cel. Nie przeszkadza mi “naddatek poetyckości", który jest cechą jego stylu; przeciwnie - on właśnie często dodaje mi skrzydeł. Powiedziałbym nawet, że w jego opisach rozpoznaję nie tylko własną wiarę, ale także wiarę moich babć - wiarę konkretną, żywą, konsekwentną, wiarę, która miała postać odpowiedzi, choć nigdy nie była “wiarą szukającą zrozumienia". Przypominam sobie babcię Marię, która przed pójściem do kościoła nakładała odświętną chustkę: przecież nie dla księdza ani tym bardziej dla kobiet, z którymi siadała w ławce. Przypominam sobie złożoną chorobą babcię Emilię, która witała mnie, mówiąc z uśmiechem: “Z pana Wojciecha będzie pociecha!" i były to najzwyklejsze i najmocniejsze słowa miłości. Przypominam sobie te obrazy, kiedy czytam po raz nie wiem który te wspaniałe - i wstrząsające - słowa ks. Węcławskiego: “To człowiek jest prawdziwym miejscem Boga. Tak właśnie, w historii człowieka, Bóg jest Bogiem".

Jego teksty nie są tak naprawdę trudne. Są to teksty, które mają nam pokazać, co rzeczywiście wyznajemy. A ponieważ mówią o rzeczywistości wymykającej się słowom, w jakimś sensie muszą “przekroczyć" słowo. I to cała trudność.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2004