Tańce godowe

17.07.2018

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA /
FOT. GRAŻYNA MAKARA /

W ubiegłym tygodniu, tuż po pielgrzymce Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę, wyraziłem na swoim facebookowym profilu sprzeciw wobec faktu, że z Wałów Jasnogórskich, tuż po mszalnym błogosławieństwie (ale wciąż w obecności celebransów), głos zabrał premier, snując ryzykowne historyczne metafory o podkopach, które i dziś wrogie siły robią pod siłami dobra, tudzież kanonizując swój rząd. Od dawna mam w tej sprawie radykalny pogląd: wstęp na kościelne mównice powinien być przez Kościół zakazany.

Oczywiście, że mogą uczestniczyć w Eucharystii, dokładnie na takich samych zasadach jak każdy z nas: profesor, pielęgniarka czy bezdomny. Jako osoby prywatne mogą brać czynny udział w dowolnych praktykach dewocyjnych dowolnych struktur (pan Morawiecki – w Rodzinie Radia Maryja, bo skoro jeździ na jej pielgrzymki, widać należy bądź sympatyzuje). Ale w pracy – sami tak to urządzili – są po prostu kolejnymi w szeregu sprzedawców, którzy wcisną się, gdzie się da, żeby zachwalić i opchnąć swój towar.

Premier ma powolne sobie rządowe telewizje i gazety – niech tam mówi. To nie wiek XIV, gdy w celu podania newsów ze świata trzeba było spędzać gawiedź do kościoła. Rozumienie demokracji przedstawicielskiej jako totalnej dyktatury wyborczego zwycięzcy sprawiło zaś, że u nas od dawna ci, którzy teoretycznie mają być przedstawicielami całego narodu, nie reprezentują nikogo poza swoim elektoratem. A elektoratem Jezusa jest dokładnie każdy. Uważam więc za chore ryzykowanie, że ktoś odrzucając rządową (ktokolwiek by rządził) propagandę sklejoną w amalgamat z Ewangelią, odrzuci wraz z nią samą Ewangelię. Ktoś, kto takie ryzyko sprowadził, ewidentnie winien jest zgorszenia. Piszę to po raz 257., bo 257. raz słucham propagandowych farmazonów biskupa Dydycza i ojca Rydzyka, i zastanawiam się, czego jeszcze trzeba, by ci wszyscy księża patrzący dziś w rząd jak w obrazek, bo wreszcie to „nasi”, zrozumieli, że są księżmi tylko dlatego, że Jezus, każący iść do „nie naszych”, nie myślał tak jak oni.

Co innego zdumiało mnie w tej sytuacji, skala odpowiedzi na ów mój postulat. Podpisało się pod nim dotąd ponad 40 tysięcy ludzi. Gdy – półżartem – zaproponowałem wykonanie naklejek „Kościół wolny od polityki” i umieszczanie ich jako znaku duszpasterskiej jakości na tablicach przed świątyniami, ruszyła giełda informacji: w którym kościele lepiej uważać, bo ksiądz ma skłonność do zamieniania Stołu Słowa w partyjny bankiecik, a w którym można być spokojnym. Niezwykle ucieszyło mnie ogłoszenie z warszawskiego kościoła franciszkanów na Senatorskiej, w którym bracia proszą, by nie zostawiać w kościele politycznych czasopism: „Na początku naszej posługi w tej parafii zaznaczyliśmy, że ten kościół będzie wolny od polityki i naprawdę chcemy się tego trzymać. Chyba każdy z Was ma poczucie, jak bardzo nasz naród jest podzielony. A my nie jesteśmy zainteresowani pogłębianiem tych podziałów. Franciszkanie w swoim charyzmacie mają łączenie, nie dzielenie. Mamy nadzieję, że nam w tym pomożecie”.

W całej tej debacie jak zwykle były i głosy tych, którzy z radością powitają wszystko, co pozwala im z wyższością twierdzić, że Kościół katolicki to miejsce, które należy omijać z daleka. Byli też, rzecz jasna, i tacy, którzy ciskali na mnie gromy: jak śmiem odmawiać prawa do wystąpienia z Wałów „takiemu dobremu chrześcijaninowi, ojcu czworga dzieci”, oraz gorąco dowodzący, że jeśli msza np. na inaugurację kadencji odprawiana będzie bez kamer i w kaplicy (bo to jest część mojego postulatu: nie łączyć Eucharystii z żadnymi obchodami państwowymi; Polska to nie jest córka Mieszka, którą ochrzczono i teraz musi chodzić do kościoła, Polska to miliony ludzi, wierzących i nie), będzie miała mniejszą moc wypraszania potrzebnych łask niż ta transmitowana przez Telewizję Trwam z katedry na pełnym pontyfikalnym „wypasie”.

Dawno już w żadnej dyskusji nie widziałem tylu ludzi gotowych, by powalczyć (choćby na razie na Facebooku) o swoje miejsce w Kościele. Jakbym wreszcie na chwilę wyrwał się z tego zaklętego kręgu niemocy, który zjawiał mi się przez ostatnie lata w tylu rozmowach, tych opowieści o życiu wspólnotowym i sakramentalnym więdnącym z tego samego powodu: „bo mój proboszcz jest taki a taki”.

Mam wrażenie, że do coraz szerszej grupy ludzi zaczyna docierać, iż tęsknota za powabnym monolitem sprzed pół wieku to czekanie na Godota, i że o swoje miejsce w Kościele jak nigdy dotąd trzeba zwyczajnie powalczyć, wyszukać je sobie, a później o nie się troszczyć. Kryterium adresowe związania z parafią (dawno nieefektywne w XXI wieku, w którym ludzie zmieniają lokum po kilka, kilkanaście razy) zaniknie, parafie terytorialno-personalne to bez dwóch zdań nasza przyszłość. Te, w których Ewangelia pozostanie nieskażona – będą gromadziły ludzi. Te, które wzięły ślub z partią, modą, stylem – obumrą, gdy partia, moda, styl przeminie.

Paradoksalnie wdzięczny jestem tej władzy, która tak dokręciła śrubę nieznośnego bogoojczyźnianego patosu, że jakaś ściana milczenia zaczyna tu w końcu pękać. Że przez partyjno-kościelny taniec godowy zaczyna przebijać się z wolna głos ludzi, którzy w tych trudnych warunkach muszą dojrzeć, wyjść z letargu zbiorowości, wziąć odpowiedzialność, powiedzieć głośno: jestem katolikiem, zaangażowanym sakramentalnie, wspólnotowo, ale dla mnie rząd nie jest synonimem, świeckim ramieniem Kościoła.

Zabierajcie to stąd i nie róbcie z domu mojego Ojca targowiska. Władza, która miała szansę wyleczyć i naprawiać tak wiele – już zabrała mi Polskę. Ale Kościoła oddać jej nie pozwolę. Partia ma przed sobą jedną, dwie kadencje, Kościół – może i tysiące lat. Jeden z moich facebookowych znajomych, kapłan i zakonnik, na kanwie jasnogórskich oracji premiera przytomnie zauważył: wiadomo, że kiedyś musi skończyć się prosperity, a więc zabraknie pieniędzy na socjal, a wtedy demos zmiecie rządzących. Czy – jeśli nadal utrzyma się u nas ta bizantyńska symfonia tronu i ołtarza – razem z nimi nie zmiecie też Kościoła? To pytanie do tych, co od dwóch lat żyją u nas w transie miodowego miesiąca: to, waszym zdaniem, dające się wkalkulować ryzyko? Naprawdę uważacie, że warto? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2018