Litwinienkę zamordowała Rosja

Putin prawdopodobnie zaaprobował morderstwo Litwinienki – to konkluzja raportu z brytyjskiego dochodzenia, który ogłoszono w Londynie. Przypominamy rozmowę z Lukiem Hardingiem, autorem książki „A Very Expensive Poison” ("Bardzo droga trucizna"), która w marcu ukaże się w Anglii.

27.12.2014

Czyta się kilka minut

Luke Harding /  / Fot. Guillem Lopez / EAST NEWS
Luke Harding / / Fot. Guillem Lopez / EAST NEWS

Nie ma człowieka – nie ma problemu”. To przypisywane Stalinowi powiedzenie (a zdaniem brytyjskiej policji podzielane przez Kreml i dziś) powracało podczas publicznych przesłuchań ws. śmierci Aleksandra Litwinienki. Trwały przez wiele miesięcy – ich wynik ogłoszono w czwartek.

Litwinienko, były agent KGB w 2001 r. uszedł do Zjednoczonego Królestwa, gdzie uzyskał azyl polityczny i podjął współpracę z brytyjskim wywiadem. 1 listopada 2006 r., podczas spotkania z Dmitrijem Kowtunem i Andriejem Ługowojem, b. agentami rosyjskich służb, wypił zieloną herbatę, do której dodano radioaktywny izotop polonu-210.

Trzy tygodnie później zmarł. Kowtun i Ługowoj są dla Brytyjczyków głównymi podejrzanymi o zabójstwo, ale Rosja odmówiła ich ekstradycji (w swojej ojczyźnie są traktowani z honorami; Ługowoj jest deputowanym Dumy).

Według Roberta Owena, który stanął na czele tzw. publicznego dochodzenia (public inquiry), a dziś w Londynie prezentował raport, Litwinienko został prawdopodobnie zamordowany na osobisty rozkaz rosyjskiego prezydenta.

Przypominamy rozmowę Marcina Żyły z Lukiem Hardingiem, byłym korespondentem "Guardiana" w Moskwie.



MARCIN ŻYŁA: Rozmawiamy w Londynie, Moskwę zostawił Pan już za sobą. Myśli Pan czasem, jak wygląda Pana teczka w rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa?

LUKE HARDING: Prawie codziennie. Szacuję, że gdy pracowałem w Moskwie, musiało się mną „zajmować” co najmniej 15 funkcjonariuszy FSB. Jedni włamywali się do mieszkania, które wynajmowałem z żoną i dziećmi, inni analizowali moje teksty w „Guardianie”, był też urzędnik w MSZ, odpowiedzialny za kontakty z korespondentami... Z początku myślałem, że FSB ma jakieś zmyślne oprogramowanie, które analizuje rozmowy telefoniczne. Skąd! Gdzieś w Moskwie musi być miejsce, w którym ludzie z FSB podsłuchują w czasie rzeczywistym, bo gdy mówiłem coś nieprawomyślnego, ucinali połączenie. Byłem też przesłuchiwany w więzieniu Lefortowo. W mojej teczce musi być też zapewne mój profil psychologiczny. I zdjęcia, które robili nam z ukrycia.

Chciałby Pan spotkać się z tymi ludźmi?

Tak. Zapytałbym: czy to była dla was tylko praca, czy wierzycie, że Putin jest wspaniały, a ja jako dziennikarz stanowiłem dla Rosji niebezpieczeństwo?

FSB wygrało?

Osiągnęli cel: wyrzucili mnie z Rosji. Ale strategicznie przegrali. Napisałem o nich książkę, którą wydano też poza Wielką Brytanią, np. na Ukrainie. Moja sprawa uświadomiła też coś zachodnim dyplomatom. I tym, którzy u nas kultywują romantyczny obraz Rosji jako kraju demokratycznego.

A wszystko zaczęło się od okna w sypialni Pana 6-letniego syna...

Zaczęło się wcześniej. Od artykułu o Borysie Bierezowskim, wrogu Kremla, który napisał w Londynie mój kolega z „Guardiana”. Ja tylko zadzwoniłem do rzecznika Władimira Putina z prośbą o komentarz. Tak pod tekstem znalazło się też moje nazwisko. To wystarczyło. Ktoś na szczytach FSB zobaczył podpis: „Luke Harding z Moskwy”, i uznał, że muszę pracować dla Bierezowskiego, a pewnie też dla MI6 lub CIA, i że należy traktować mnie jak szpiega. Kilka tygodni później, po powrocie do domu, zastałem otwarte okno w sypialni syna. W Moskwie mieszkaliśmy w bloku, na 10. piętrze. Było jasne, że ktoś się włamał do mieszkania. Nie było to jednak normalne włamanie. Nic nie zginęło. Ale celowo zostawiono ślady, że ktoś był. Zażartowałem do syna: to pewnie Spiderman. Chyba nie uwierzył. Tej nocy w mieszkaniu kilka razy włączał się jeszcze alarm, ostatni raz o czwartej nad ranem.

Jak nabrał Pan pewności, że to FSB?

W brytyjskiej ambasadzie powiedzieli nam: „To była FSB, mamy na takie włamania osobny segregator, będą was jeszcze odwiedzać i robić różne rzeczy, np. skorzystają z toalety i nie spuszczą wody, zapalą papierosa i strzepią popiół na wykładzinę, wyłączą ogrzewanie... Ale nic z tym nie można zrobić. Jeśli znajdziecie urządzenia podsłuchowe i je usuniecie, to wrócą i założą nowe. Nauczcie się z tym żyć”.

Wizyty FSB w mieszkaniu trwały trzy i pół roku. Nauczyliście się? 

Dziś mógłbym napisać podręcznik dla rekrutów FSB. Myślę zresztą, że oni korzystają z tych samych książek, z których w latach 70. uczył się w Leningradzie Putin. Wobec mnie stosowali stare sowieckie metody. Podrzucili mi np. rosyjski poradnik seksualny, z zakładką w rozdziale o orgazmach. To akurat było śmieszne, zabrałem go do Anglii, pokazuję znajomym.

Nie myślał Pan, by z nich pożartować? Zostawić im książkę z przepisami brytyjskiej kuchni?

Humor był naszą bronią. Zrobiliśmy coś innego. Przy wejściu powiesiliśmy zegar ścienny z podobizną Putina, aby w mieszkaniu, gdzie „pracują” agenci FSB, był portret ich szefa. Jak większość dyktatorów, Putin nie ma poczucia humoru, nie umie się z siebie śmiać. W rosyjskiej telewizji nie ma satyrycznego show z prawdziwego zdarzenia. Szkoda, bo znalazłoby się trochę powodów do satyry. Putin jest np. niski i także rosyjski rząd tworzą głównie niscy ludzie, premier Miedwiediew jest prawdopodobnie jednym z najniższych ludzi w całej Rosji.

Ale to, co dzieje się dziś w Rosji, komedią już nie jest. 

Bynajmniej. Z rosyjskimi dziennikarzami, którzy piszą krytycznie o Kremlu, FSB nie żartuje. Od lat 90. zamordowano 54 z nich. Bohaterami Rosji dziś są właśnie oni: dziennikarze, opozycjoniści, prawnicy – krytycy Putina. Poznałem dziennikarkę Natalię Estemirową, którą potem, w 2009 r., zabiła w Czeczenii bezpieka Ramzana Kadyrowa. Była kimś w rodzaju etycznego kompasu. Wyjątkowo odważna. Wróciła do Groznego w czasie, gdy miasto opuściły organizacje pozarządowe i cudzoziemcy. Znała ryzyko. Mogła emigrować do Anglii. Wolała zostać. Wcześniej zabito dwoje jej przyjaciół: Annę Politkowską i prawnika Stanisława Markiełowa.

A co z innymi zachodnimi korespondentami? W książce pisze Pan o „pożytecznych idiotach” z lat 30. XX wieku, którzy chwalili Rosję Stalina. Dziś też tacy są?

„Pożyteczni idioci” to dziś poważny problem. Telewizja RT [wcześniej Russia Today, nadaje na Zachodzie w wielu językach, nie tylko po angielsku, ale od niedawna także po niemiecku – red.] sprytnie podszywa się pod krytykę neoliberalizmu. W związku z tym wielu ludzi na Zachodzie, zwłaszcza tych o lewicowych poglądach, którzy nie znają Rosji, ogląda RT i nabiera przekonania, że to fajna stacja: bo antyamerykańska, antyimperialistyczna. To niestety skuteczna broń. W RT nie ma oczywiście krytyki Putina. Celem RT jest osłabienie Zachodu. To rodzaj ogromnej psychologicznej operacji à la KGB, dostosowanej do świata współczesnego. Za czymś, co sprawia wrażenie nowoczesnej telewizji, stoi stara sowiecka metodologia.

Jakie to metody?

Anglojęzyczna RT zatrudnia amerykańskich i brytyjskich prezenterów. Zwykle tych mniej lotnych: nieznających rosyjskiego i nieznających Rosji. To współcześni „pożyteczni idioci”. Ich przekaz trafia do wielu ludzi z Zachodu, często o poglądach skrajnie lewicowych, postrzegających świat w kategoriach zero-jedynkowych. Takich, którzy mówią o imperializmie USA, krytykują wojny w Iraku i Afganistanie, i w związku z tym naiwnie uważają za dobre wszystko to, co antyamerykańskie. Przykładem Julian Assange, który ma autorski program w RT. Ale, co ciekawe, Kreml znalazł też nić porozumienia z europejską skrajną prawicą, bo chciałby, aby Unia Europejska była słaba, zależna od rosyjskich pieniędzy, ropy i gazu. Rosja powtarza, że w Doniecku rosyjscy separatyści walczą z ukraińskimi faszystami. A prawda jest taka, że tymi, którzy na Zachodzie najbardziej trzymają za Rosjan kciuki, są... europejscy neofaszyści.

Co jest celem propagandy Kremla na Zachodzie?

Margaret Simonyan, szefowa anglojęzycznej RT, mówi, że nie ma prawdy, jest tylko narracja. Jestem dziennikarzem, nie mogę się z tym zgodzić. Prawda istnieje. Weźmy lot MH-17. Mamy dowody, że boeinga zestrzelili rosyjscy żołnierze lub prorosyjscy separatyści. Przy pomocy systemu rakietowego, dostarczonego przez Rosję, zabili 298 ludzi. Ale gdy włączysz RT, dowiesz się, że zrobili to Ukraińcy: poczęstują cię „kontrnarracją”, fikcyjną wersją rzeczywistości. Absurd? Niezupełnie. Sens propagandy Kremla polega na sianiu niepewności: a może coś w tym jest? Wcześniej obrabiano tak Rosjan, teraz jesteśmy świadkami podobnej manipulacji na Zachodzie. Cel to przekonanie naszej opinii publicznej do „rosyjskiego punktu widzenia”, który zwykle jest po prostu kłamstwem. Sam widziałem rosyjskich żołnierzy i rosyjskie czołgi na wschodzie Ukrainy. Cóż, kłamanie sprawia chyba Putinowi przyjemność. KGB nauczyło go manipulowania ludźmi. Sam mówił z dumą, że jest ekspertem od psychologii. Myślę, że się cieszy, gdy wprowadza zachodnich polityków w zakłopotanie.

Czytał Pan „Zimę w Moskwie” Malcolma Muggeridge’a, moskiewskiego korespondenta „Guardiana” w latach 30. XX wieku. Czegoś Pana nauczyła?

Że techniki NKWD, których świadkiem był Muggeridge, są wciąż w użyciu. Zagraniczni dziennikarze w Moskwie często boją się, że jeśli przekroczą jakąś granicę, stracą wizę. A więc albo się tym nie przejmują – i są szykanowani przez FSB – albo stosują autocenzurę.

Opisując Rosję, posługujemy się czasem kategorią „snu o imperium”. Czy iluzja jest tam obecna na co dzień?

Gdy przed zimowym igrzyskami w 2014 r. do Soczi przyleciała delegacja MKOl, trwał jeszcze remont lotniska. Władze wynajęły więc nauczycieli z pobliskich szkół, by spacerowali po terminalu i udawali pasażerów. Podobne wioski potiomkinowskie buduje się dla Rosjan w telewizji. Ten świetnie działający kraj, z Putinem doglądającym wszystkiego i szanowanym na świecie, który oglądają w serwisach informacyjnych, nie istnieje. W istocie między Moskwą i Petersburgiem nie ma nawet porządnej drogi. Mija się setki wiosek w czasie roztopów tonących w błocie. I co chwila zatrzymuje cię drogówka, żądająca łapówek.

W 2010 r. w chronionym pomieszczeniu w londyńskiej redakcji „Guardiana”, zapoznał się Pan z dokumentami WikiLeaks o Rosji.

To było ciekawe doświadczenie. Okazało się, że dyplomaci Stanów Zjednoczonych mieli prywatnie te same poglądy o Putinie, co ja. Określenie „państwo mafijne”, które użyłem jako tytuł książki, pochodziło od cytowanego w depeszach WikiLeaks hiszpańskiego śledczego, który badał związki zorganizowanej przestępczości z wyższymi urzędnikami Kremla. Ale pamiętam, że coś mnie wtedy przeraziło: sądząc z depesz, amerykańscy dyplomaci w Moskwie nie dysponowali na Kremlu własnymi źródłami informacji. Rozmawiali z tymi samymi analitykami, z którymi spotykałem się ja, pisząc teksty prasowe. Ze źródeł WikiLeaks wynika, że szukali odpowiedzi na te same pytania, co zachodnia prasa. Ile pieniędzy ma Putin? Gdzie je trzyma w ukryciu na Zachodzie? Jak Kreml był zamieszany w morderstwo Litwinienki?

Po rosyjskiej agresji na Ukrainę mówi się, że przynajmniej niektórzy politycy z Zachodu zdali sobie sprawę, z kim mają do czynienia na Kremlu. Ale z WikiLeaks widać, że to dla nich żadna nowość.

Wielu zachodnich polityków układało się z Rosją, jaką sobie wyobrażali, a nie z taką, jaka jest. Pierwszy błąd Baracka Obamy polegał na ocenie Dmitrija Miedwiediewa. On nie był bardziej liberalny od Putina. Więcej: on nigdy nie miał władzy. Miał urząd, ale nie władzę. Rządził zawsze Putin, nawet gdy formalnie był premierem, a Miedwiediew prezydentem. Obamie zdawało się, że wśród trudnych spraw, jak Iran czy Afganistan, Rosja i USA mogą znaleźć wspólną przestrzeń. Ale już wtedy jedyne, co Putina interesowało, to dążenie do konfrontacji.

Od początku, od 2000 r.?

On to ma w swoim DNA, tego się nauczył w szkole KGB. Dla niego upadek Związku Sowieckiego był katastrofą. Putin to przekonanie nosił w sobie od dawna. Tylko że z czasem stał się coraz bardziej „mesjanistyczny”. Administracji Obamy zajęło całe lata, zanim wreszcie zrozumiała, z kim ma do czynienia. Teraz już wie.

Czy sankcje Zachodu zatrzymają Putina? 

Mało prawdopodobne, by powstrzymały jego działania na Ukrainie. Uczynić mogłaby to chyba tylko amerykańska armia... Ale dla rosyjskiej elity sankcje są dotkliwe. Osoby nimi objęte to gwaranci fortuny samego Putina. Zachód wskazuje na niego palcem, mówi: wiemy, gdzie trzymasz pieniądze. Ci ludzie to światowi gracze. Dysponują miliardami dolarów. Kochają robić zakupy w Londynie, jeździć na nartach w Alpach, odpoczywać w swych posiadłościach na Karaibach. Kreml twierdzi, że są rosyjskimi patriotami. Ale oni wysyłają dzieci do drogich szkół prywatnych w Wielkiej Brytanii. Gdzie tu patriotyzm? Córka Putina mieszkała w Holandii. Giennadij Timczenko, zwany kasjerem Putina, objęty sankcjami USA, żyje w Szwajcarii.

Od morderstwa Aleksandra Litwinienki w 2006 r. Wielka Brytania prowadzi własną „zimną wojnę” z Rosją. Ale wcześniej premier Tony Blair wierzył, że Putin może zmienić Rosję na lepsze. Trzeba poczuć Kreml na własnej skórze, by odrzucić iluzję?

Już w 2003 r. Wielka Brytania odmówiła ekstradycji Bierezowskiego. Putin powiedział Blairowi: dajcie go nam, to zły człowiek. Blair odparł: o takich sprawach decyduje niezależny sąd. Putin tej odpowiedzi nie zrozumiał, bo jeśli on czegoś chce od sądu w Rosji, zawsze to dostaje. Odmowę potraktował jak zniewagę. Następca Blaira, Gordon Brown, miał złe stosunki z Putinem. Potem, w 2010 r., David Cameron zdecydował o „resecie” z Rosją, o polepszeniu relacji. Cameron nie jest strategiem, myślał pewnie, że rosyjskie pieniądze posłużą brytyjskiej gospodarce, co pomoże mu w 2015 r. znów zostać premierem. Był niechętny ograniczaniu dostępu rosyjskich pieniędzy do londyńskiego City. Dopiero to, co stało się na Ukrainie, sprawiło, że zmienił swoje podejście o 180 stopni.

Ale jedna piąta pieniędzy na londyńskiej giełdzie wciąż pochodzi z Rosji.

W Rosji nie ma rządów prawa. Aby utrzymać się na rynku, każda większa firma musi tam płacić olbrzymie łapówki. To jeden z powodów lokowania pieniędzy i inwestowania na Zachodzie. Wiele procesów toczących się przed brytyjskimi sądami cywilnymi to sprawy wytaczane przez Rosjan innym Rosjanom. Wolą sądzić się tu niż w Moskwie, bo wiedzą, że tam wygrałaby ta strona, która skuteczniej przekupi sędziego lub ma większe znajomości na Kremlu.

Na czym polega to osobliwe skrzyżowanie wielkich pieniędzy i nowej ideologii na szczytach rosyjskiej władzy?

Celem Putina jest zatrzymanie procesu, który zaczął się od upadku Związku Sowieckiego. A ostatnio też „obrona Rosjan” poza Rosją. Nie wiemy, jak daleko się posunie. Czy będzie próbował stworzyć lądowy „korytarz” między Rosją i Krymem? To byłoby logiczne. Czy będzie wtrącał się w sprawy państw bałtyckich, wspierał tam prorosyjskie partie, działał propagandowo? To już się dzieje. Ale jest też drugi, równoległy mechanizm: głównym zadaniem ludzi na szczytach rosyjskiej elity jest kradzież publicznych pieniędzy i zabezpieczenie tych, które już ukradli.

Jaki to problem? Są wszechwładni.

Nie do końca. Jeśli ukradniesz setki milionów dolarów, albo wręcz miliardy, nigdy nie będziesz mieć gwarancji, że ktoś nie zechce ci ich odebrać, oskarżyć cię o coś, zamknąć w więzieniu. Ludzie związani z Kremlem żyją w stałej niepewności co do losu swoich fortun. Wywożą je więc z Rosji i ukrywają na Zachodzie. Mamy zatem do czynienia z budowaniem imperium i jednoczesnym jego okradaniem. Także Putin nakradł już w Rosji tyle pieniędzy, że jeśli kiedyś powstanie tam uczciwy rząd, to pierwsze, co będzie musiał zrobić, to wszcząć śledztwo przeciw Putinowi i zamknąć go – wraz z poplecznikami. Putin musi wobec tego trwać na stanowisku do końca. To jedyny sposób zagwarantowania, że jego grupa będzie mogła korzystać ze zgromadzonych bogactw. Myślę, że będzie prezydentem do końca życia. Jeśli opuści Kreml, to dopiero w pozycji horyzontalnej.

A zatem Miedwiediew jako prezydent był głównie gwarantem bezpieczeństwa Putina? 

Putin wciąż się boi: że spotka go to, co Kaddafiego, że w Rosji wybuchnie rewolucja, a on skończy przed plutonem egzekucyjnym. Dlatego przed rokiem tak bardzo przestraszył się kijowskiego Majdanu. Bo jeśli – tak rozumował – rosyjskojęzyczny w znacznej części Kijów jest w stanie sprzeciwić się Wiktorowi Janukowyczowi, skorumpowanemu i despotycznemu liderowi, który ukradł miliardy dolarów, to jaką on ma gwarancję, że któregoś dnia tego samego nie zrobią mieszkańcy Moskwy?

Wierzy Pan w to?

Chciałbym wierzyć. Niedawno rozmawiałem z parlamentarzystą z Litwy o tym, czy Putin trafi kiedyś przed Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze. To byłby miły scenariusz. Ale on nigdy się nie zdarzy.

Nie brzmi to optymistycznie.

Wśród rosyjskich znajomych znam wielu ludzi odważnych i mądrych: takich, którzy ciągle sprzeciwiają się Putinowi. Wierzę, że kiedyś zwyciężą, że ich Rosja, która dziś jest w odwrocie, wygra. Żyjemy w świecie, w którym trudno utrzymywać tajemnice. Wiemy, że Putin ciągle kłamie. Wszystko widać już jak na dłoni. To nie są czasy sowieckie, gdy żeby zdobyć informacje o śmierci chorego już Andropowa, trzeba było jechać w nocy pod Kreml i patrzeć, czy jeszcze palą się światła w jego apartamencie.

Wierzy Pan, że będzie kiedyś „rosyjski Majdan”?

Jeśli spojrzymy na rosyjską historię, to przekonamy się, że w tym kraju przez długi czas może nie dziać się nic... A potem wybucha rewolucja. Nie wiem, czy nowa władza w Rosji byłaby lepsza od obecnej. Ale obiecałem sobie już, że gdy Putin straci władzę, kupię butelkę wódki, zbiorę kilku rosyjskich przyjaciół, którzy żyją na emigracji tutaj w Anglii, i wszyscy zdrowo się upijemy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2015