Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ktoś inny dodał, że gdyby strefa euro się rozpadła i Niemcy wróciły do "dojczmarki", inwestorzy stanęliby w kolejkach, aby lokować pieniądze w tej walucie. Ale, jak zapewniają niemieccy politycy, powrotu do Deutsche Mark nie ma, pozostaje więc żyć z frankiem.
A niemieckim politykom można wierzyć, gdy zapewniają, że posiadanie euro jest w interesie Niemiec. To właśnie przykład franka i tego, co w ciągu minionego półtora roku się działo - za przyczyną jego coraz mocniejszej pozycji wobec innych walut - ze szwajcarską gospodarką dowodzą bowiem, jak wielką iluzją może być przekonanie (eksploatowane dla potrzeb wyborczych przez polski rząd), że posiadanie własnej waluty jest dziś zaletą. Tak może być, ale nie musi: w swoim uporządkowanym i izolującym się od "reszty Europy" kraju Szwajcarzy gospodarowali dobrze, nie żyli ponad stan, mieli stabilny wzrost i niską inflację (poniżej jednego procenta) - a mimo to popadli w ogromne kłopoty.
Wszystko przez to, że wobec kryzysu w strefie euro i w USA coraz więcej inwestorów uciekało od euro i dolara. Od maja 2010 r. do sierpnia 2011 wartość franka wobec euro wzrosła aż o 30 proc., a wobec dolara o 25 proc. Frank stał się "towarem" na wagę złota: koszt zakupu złota mierzony we frankach nie uległ w 2011 r. większym zmianom. Mówiąc inaczej: na rynkach finansowych "waga" franka była porównywalna z "wagą" złota.
Ale mocny frank stał się przekleństwem nie tylko dla 750 tys. polskich rodzin, mających kredyty w tej walucie, lecz też dla Szwajcarów. Wbrew stereotypom, ich dobrobyt bierze się nie tylko z tych setek miliardów, jakie lokują tam uciekający przed fiskusem obcokrajowcy. Szwajcarska gospodarka jest jeszcze bardziej zależna od eksportu niż niemiecka - i mocny frank był dla niej zabójczy, bo podrażał eksportowane produkty i usługi. Także branża turystyczna odczuła skutki mocnego franka: tego lata szwajcarskie Alpy stały się bardzo drogie.
Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) długo próbował osłabiać franka, obniżając niemal do zera stopy procentowe i drukując pieniądz. Bezskutecznie. Dlatego w minionym tygodniu SNB podjął decyzję, która aplauz wywołała także w Polsce: ustalił sztywny dolny kursu franka wobec euro (1,20 franka za 1 euro) i zapowiedział, że będzie go bronić.
Jakie będą tego skutki i czy także polscy kredytobiorcy teraz odetchną - o to spierają się ekonomiści. Odnotujmy coś innego: polityczno-kulturową wagę tej decyzji. Niedawno skończyła się epoka, w której - jak to niegdyś ujął pewien szwajcarski polityk - zagraniczni klienci szwajcarskich banków mogli być pewni, że ich tajemnica jest "nienaruszalna jak zakonnica"; od kilku lat banki są zmuszane do ujawniania danych zagranicznym fiskusom. Teraz, wiążąc franka z euro, SNB zrezygnował z niezależnej polityki pieniężnej. "Witamy w klubie euro!": choć Schadenfreude w komentarzach europejskiej prasy jest przesadzona, decyzję SNB można interpretować jako kolejny sygnał, że "model szwajcarski" - oparty na czerpaniu profitów z samoizolacji - dobiega kresu.