Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Skali "eurosieroctwa" w Polsce nie sposób do końca oszacować. Trzykrotne próby zdiagnozowania problemu przez MEN zakończyły się niepowodzeniem: okazało się, że szkoły w wielu przypadkach po prostu nie mają pojęcia, kto spośród uczniów do tej grupy należy. Ponadto zjawisko ze swej natury jest trudne do uchwycenia, wynika bowiem z fenomenu migracji, który jest zmienny w czasie i również w Polsce nieoszacowany.
Brak dokładnej liczby polskich "eurosierot" nie jest jednak podstawowym problemem. Co więcej, skupianie się na liczbach prowadzi do pozornego zajmowania się zjawiskiem. Mamy tymczasem do czynienia z fenomenem, który nasilił się po akcesji Polski do Unii Europejskiej, i który ma również negatywne skutki (choć nie zawsze w postaciach skrajnych, nagłaśnianych przez media). To wystarczy, by problemem zająć się jak najszybciej. Tym bardziej że "eurosieroty" są bardzo często pozostawiane same sobie.
Zaczyna się od rodziców, którzy rzadko włączają dzieci w proces decyzyjny dotyczący ewentualnego wyjazdu, stawiając je często przed faktem dokonanym. Opiekunowie, którzy z dziećmi zostają, rzadko zgłaszają problemy związane z osamotnieniem podopiecznych w instytucjach edukacyjnych czy pomocowych. W życie niepełnych rodzin nie wtrącają się również sąsiedzi. Jeśli dodatkowo o problemie nie wie nic pomoc społeczna - asystenci rodzinni działają tylko w niektórych miejscach w Polsce - dziecko jest zdane na szkołę.
Tymczasem szkoły - co pokazują przeprowadzane przez nas (we współpracy z niemieckim Uniwersytetem Hildesheim) badania jakościowe - są pod tym względem niewydolne. Podczas przeprowadzania wywiadów natrafiliśmy na przypadek dziewczynki, która po wyjeździe matki za granicę została w Polsce z ojcem, który z kolei okazał się niewydolny zarówno wychowawczo, jak i finansowo. Szkoła nie dała rodzinie wsparcia nawet tak podstawowego, jak udostępnienie darmowego ksero, na które dziewczynki nie było po prostu stać.
Szwankuje też w Polsce system pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Jeśli psycholog jest w szkole, w najlepszym razie, raz na tydzień, a pedagog co drugi dzień, kto ma potrzebujące dziecko "wyłapać", a potem mu pomóc? Nie mamy również jasnych procedur dotyczących sposobów wspierania osamotnionego dziecka. I nie chodzi tylko o problemy "eurosierot", ale również inne formy - związane z drapieżnym kapitalizmem i coraz większymi aspiracjami ekonomicznymi rodziców - osamotnienia dzieci.
Zjawiska te najwyraźniej nas w Polsce zaskoczyły, a polski system edukacyjny nie zdał na tym polu egzaminu.